[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachodzcie do chaty, stara herbatą zmiodem poczęstuje.Grzybki solone są. A co? Pójdziemy? Nie ma się czego bać powiedział Timoszka.Koledzy się zgodzili. Ty byś nam, stary, po miarce nalał rzekł Timoszka, zachodząc do chaty.Z ukosa spoglądał na staruszka, chodząc po izbie. Po miarce, mówisz? Nie-e-e, tego u mnie nie będzie.Wystarczy.A to sia-dajcie za stołem, jak porządni ludzie, grzybków spróbujcie.A potem ja miodkuprzyniosę.Timoszka myślał o czym innym.Chciał podrażnić się z Ignatem, stuknąć go wnos, pociągnąć za brodę, dołożyć za Alenę, a teraz widział, jak stara stawiała nastole grzyby i pierwszy usiadł za stołem. Siadajcie, chłopcy, spróbujemy. Tu macie żwirówki, a tu rydze.One lepsze.Ignat przyniósł ze składówki kubek miodu, w kącie szumiał samowar.Staruszek przyjaznie rozmawiał, pytał się o jarmark, na którym Timoszka kupiłharmonię, mówił o pogodzie. Pora do domu powiedział Timoszka. Pańska sprawa, nie wyganiam i nie trzymam odpowiedział dziadek.Gdy młodzieńcy powstali od stołu, dziadek przeciągnął ręką po brodzie, spoj-rzał na Darię i rzekł: Chcę do Boga się pomodlić, podziękować Mu za chleb, sól.Młodzieńcy stali przy stole, słuchali modlitwy: A jeszcze, Panie, dziękuję Ci za tych chłopców, że nas, starych, odwiedzili.Oświeć, Boże, ich umysły, objaw im życie nowe, jak objawiłeś Ty mnie.Uśmiechając się z poczuciem winy, Timoszka podszedł do dziadka i niezde-cydowanie wyciągnął rękę. Dziękuję dziadku Ignat.Dobrze nas ugościłeś.! Długo będziemy pamię-tać.A o dach nie martw się.Nowy zrobimy.Jak, chłopcy? zapytał Timoszka ko-legów. A jakże? Obowiązkowo.Jutro pokryjemy.Nowym pokryciem.Timoszka mówił prawdę.Na drugi dzień do wieczora na starej, zmurszałejchacie Ignata żółcił się nowy, pokryty dach. Prawdziwie w Ewangelii napisano: Zwyciężaj zło dobrem" rzekł Ignat doDarii i uśmiechnął się szczęśliwym uśmiechem.158Pamiętam głódZawsze, gdy widzę ludzi wyrzucających chleb, staje mi w pamięci wiosna1933 roku.Matka, odprawiając ojca do miasta, surowo nakazywała: Kup gryczane plewy koniecznie.Mąki trochę zostało, chleba zrobimy.Ojciec wziął mnie z sobą.Całą drogę milczał.I wiedziałem, że ojciec, jak i ja,głodował, że mówić mu ciężko, że o czymś myślał.Matka puchła z głodu.Drugi miesiąc rodzina jadła tylko trawę.Wiele lat pózniej przypominałem sobie ten smutny, pochmurny dzień.Słońcewyglądało na parę chwil i znowu chowało się za chmury.Wilgotny wiatr hulał pozaułkach, między wilgotnymi budami.Na bazarowym placu cisnęli się ludzie.Nazapadniętych twarzach wyróżniały się sine policzki, jakby oblane płynnym szkłem,oczy mętne, chód leniwy.Milcząco i w przygnębieniu rozglądali się ludzie na boki,jak gdyby kogoś oczekiwali.Niektórzy trzymali w rękach różnorodne przedmioty:kawałek białego kapłona, stare buty wyczyszczone do połysku, ślubne suknie, sa-mowary. Ej, muzykant.! Skrzypka, skrzypka! Za pół funta chleba pójdzie darł sięgłos w tłumie, który był podobny do mrowiska. Ta skrzypka dwadzieścia latmnie chlebem karmiła, a teraz z głodu umieram żalił się nie wiadomo komuchudy, wątły mężczyzna, mający około pięćdziesięciu lat. %7łyć się chce, żyć.!Obok inny drżący głos nawiązał rozmowę.Był to chudy staruszek z trzęsący-mi się rękoma.Jego poczerniała twarz nie wyrażała żadnego uczucia, a wargi do-bierały słowa: A co, grał na tej skrzypce? Kogo chwalił? To-to.Nie oddali chwały OjcuNiebieskiemu, teraz wszystkim krach przychodzi.To-to.Prawie obok stał przyzwoicie ubrany młody człowiek.Wysoko trzymał nad gło-wą zegarekkieszonkowy i niestrudzenie powtarzał te same słowa: Zabytkowy, złoty.Paweł Bure.Ile dacie? Ile dacie? Paweł Bure.Podszedł do niego cienki, jak tyczka, młody człowiek z dużymi, wystającymikośćmi policzkowymi na bladej, wypłowiałej twarzy.Jego duże oczy zrobiły sięwilgotne, wypełniły się łzami. Słuchaj, człowieku, schowaj swój zegarek mówił do niego półgłosem.Trzy dniumarła mi żona, a pochować nie ma komu.Nie mam siły, żeby zanieść ją nacmentarz, wykopać dół.Leży w domu. No i co? zapytał sprzedawca zegarka. Ja mam syna w domu.Jedynak.Opuchnięty, nie rusza się. Zegarek mi nie jest potrzebny kontynuował chudy człowiek gdybyś po-mógł mi pochować żonę, dałbym ci dwa funty mąki.A zegarek mi nie jest po-trzebny.Nagle w pobliżu, pod zadaszeniem pustego straganu, przerazliwym głosemkrzyknęła kobieta.Trzymała na rękach chorego ośmioletniego chłopczyka.Jegociało, poczerniałe i wyschnięte z głodu, osunęło się na ulicę.Kobieta wytężałasiły, aby podtrzymać chłopca i błagalnie patrzała na zebranych ludzi.159Ciemne, straszne oczy kobiety nienaturalnie się świeciły, wyrażając ni tostrach, ni to rozpacz.Szukała wokół pomocy, lecz nikt nie ruszał się z miejsca,żeby pomóc.Kobieta, słabnąc, opuściła ręce, a chłopiec legł na szarych, kamien-nych płytach ulicy.Ludzie niezdecydowanie i biernie, z zimną krwią, patrzeli na narzekającą mat-kę, na konwulsyjnie drgające ciało chłopca, jak na coś zwykłego.Twarz chłopczyka zrobiła się jeszcze czarniejsza.W kącikach rozwartych ustukazała się piana.Jego głowa leżała poziomo, ręka była podwinięta pod plecy,duże, zapadłe oczy spoglądały bez życia w stronę milczącego, zimnego tłumu.Chłopczyk cicho jęknął, odwrócił głowę do matki.Ona patrzała mu prosto w oczy,a jej sine, drżące wargi coś szeptały.Chłopiec zamknął oczy.Druga, chuda rącz-ka, zacisnęła się w piąstkę i podniosła się do ust.Pózniej ręka opadła.Drżąc nacałym ciele, chłopiec znowu podniósł rękę i znowu skierował ją do ust. Wody mu dajcie, diabły! Nie widzicie, że umiera? krzyknął z tłumu grubygłos. Woda mu nie pomoże.On z głodu umiera rzekła stojąca obok kobieta.Matka padła na kolana, głośno płakała, podniosła do nieba ręce, modliła siędo tłumu: Dobrzy ludzie, zmiłujcie się.! Na Chrystusa, dajcie jałmużnę, okruszynęchleba mojemu synowi.Popatrzcie na niego, nieszczęsnego, on chce żyć. A my co, nieludzie? %7łyć nie chcemy? burczał czyjś głos.W jednej chwili uwaga tłumu została zwrócona w drugą stronę, skąd docho-dziły krzyki: Trzymajcie go, przeklętego! Trzymaj.!Nieoczekiwanie wskoczył w tłum oberwany, brudny młodzieniec z ciemnymiwłosami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]