[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadł z powrotem w fotelu, a ona poszła przygotować kolację i nakryćdo stołu.Chciał zapytać:  A co by było, gdyby to mnie aresztowali zamiast Ihrenthala? ,ale nic nie powiedział.Ona nie zrozumie, pomyślał, bo żyje wewnątrz, zawsze wyglądaprzez okno, ale nigdy nie otwiera drzwi, nigdy nie wychodzi na zewnątrz.Azy, którychnie mógł wylać nad Ihrenthalem, znów ścisnęły go za gardło, lecz jego myśli już umy-kały na wschód, ku drodze.Na drodze myśli o jego przyjacielu było z nim wyobrażeniebólu i pewność rozpaczy: z nim, a nie zamknięte wewnątrz niego.Na drodze mógł iśćrazem ze smutkiem, tak jak szedł w deszczu.Droga prowadziła z Krasnoy na wschód wśród pól uprawnych i wiosek ku miastuotoczonemu szarymi murami, nad którym wznosiła się niczym forteca wieża staregokościoła.Wioski i miasto były na mapach.Widział je raz z pociągu: Raskofiu, Ranne,Malenne, Sorg.Były to rzeczywiste miejscowości, leżące nie dalej niż pięćdziesiąt mil odmiasta.W myślach jednak szedł do nich pieszo i było to dawno temu, może na początkuzeszłego wieku, bo na drodze nie było samochodów ani nawet przejazdów kolejowych.Szedł w deszczu lub słońcu wiejską drogą do Sorg, gdzie odpoczywał wieczorem.Uda-wał się do gospody, leżącej przy ulicy, która prowadziła od przysadzistej, sześciokątnejwieży kościoła.Czekał na tę chwilę z przyjemnością.Nigdy nie dotarł do gospody, cho-ciaż wszedł do miasta raz czy dwa i stał pod sklepionym, rzezbionym w kamieniu wej-ściem do kościoła.Tymczasem szedł bez względu na pogodę, z bagażem o różnej wadzena plecach.Tego jasnego jesiennego wieczora szedł za długo, aż do nadejścia ciemności;zrobiło się zimno, a nad ciemnymi, pustymi polami rozłożyła się mgła.Nie miał poję-cia, jak jeszcze daleko jest do Sorg, ale był głodny i bardzo zmęczony.Usiadł na nasypiepod kępą drzew i przez chwilę odpoczywał w ciszy zapadającej nocy.Zsunął rzemienieplecaka z ramion i siedział cicho; zmarznięty, zrozpaczony i zaniepokojony, a mimo tospokojny, wpatrzony w mgłę i mrok. Kolacja gotowa!  zawołała wesoło jego matka.Wstał od razu i usiadł z nią do stołu.51 Następnego dnia spotkał Cygankę.Tramwaj zawiózł go na wschodni brzeg rzeki,gdzie stał, czekając, aż będzie mógł przejść na drugą stronę torów.Wiatr wzbijał na dłu-giej ulicy kłęby kurzu wśród długich cieni zmierzchu.Stojąc obok niego, powiedziała: Może mi pan powiedzieć, jak dojść na ulicę Geyle?Jej głos nie był miejski.Czarne włosy, sztywne i proste, opadały na bezbarwną twarz,na skórę obciągającą delikatne kości. Idę w tym kierunku  powiedział po chwili Maler i ruszył na drugą stronę ulicy,nie patrząc, czy kobieta idzie za nim.Szła. Nigdy przedtem nie byłam w Krasnoy  rzekła.Pochodziła z równin obcego kraju, omiatanych wiatrem równin otoczonych odle-głymi szczytami zlewającymi się z nocą, podczas gdy bliżej, wśród dzikiej trawy, dymz ogniska zmieniał kierunek i zawracał nad płomieniami niesiony wiatrem, a jakaś ko-bieta śpiewała w dziwnym języku.Muzyka ta rozpływała się w błękitnym, zastygłymzmierzchu. A ja nigdy właściwie z niego nie wyjeżdżałem  odparł, spojrzawszy na nią.Byłamniej więcej w jego wieku, miała jaskrawą i nieporządną sukienkę, szła wyprostowana,ze spokojną twarzą. Jaki numer?  zapytał, bo dotarli na ulicę Geyle, a Cyganka od-powiedziała: Trzydzieści trzy.To był numer jego domu.Szli obok siebie w świetle lamp ulicznych, on i ta delikatnaobca wędrowczyni, nie znający się nawzajem, idący razem do domu.Wyjmując klucz, powiedział: Mieszkam w tym budynku  choć naprawdę niewiele to wyjaśniało. Lepiej zadzwonię  stwierdziła. Mieszka tu moja znajoma, nie spodziewa sięmnie. i poszukała jej nazwiska na skrzynkach pocztowych.Nie mógł więc jej wpu-ścić.Odwrócił się jednak od otwartych drzwi i zapytał: Przepraszam, skąd pani pochodzi?Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem zaskoczenia i odparła: Z Sorg.Jego matka była w kuchni.Pelargonia płonęła czerwienią na oknie, astry już zaczy-nały więdnąć.Na krawędzi, na krawędzi.Siedział w fotelu z zamkniętymi oczyma, na-słuchując kroków nad głową lub za ścianą, lekkich kroków, które przybyły do niego niez obcych równin z Cyganami, lecz po znajomej drodze o zmierzchu, po drodze z Sorgprowadzącej do tego miasta, domu, pokoju.Oczywiście droga prowadziła tak na za-chód, jak na wschód, tyle że nigdy o tym nie myślał.Przyszedł tak cicho, że matka go nieusłyszała i zobaczywszy go w fotelu, podskoczyła i zawołała niemal z paniką w głosie: Dlaczego nic nie powiedziałeś, Malerze!Następnie zapaliła lampy i pogłaskała więdnące astry, trajkocząc przez cały czas.52 Nazajutrz spotkał Provina.Nie odezwał się jeszcze do niego ani słowem, nie powie-dział nawet dzień dobry, chociaż pracowali obok siebie w biurze (Projekty i Planowa-nie, Krasnoyskie Biuro Urzędu Stanu Architektury Cywilnej) przy tych samych planach(Domy Komunalne, Projekt Trasfiuve nr 2).Kiedy o piątej wyszedł z budynku, młodzie-niec poszedł za nim. Chciałbym z panem porozmawiać, panie Eray. O czym? O czymkolwiek  rzekł swobodnie młody człowiek, świadom swego uroku,a jednak śmiertelnie poważny.Był przystojny i szarmancki.Pokonany, wykurzony zeswej kryjówki milczenia, Maler w końcu powiedział: Przykro mi, Provinie.To nie twoja wina.To przez Ihrenthala, który pracowałna twoim stanowisku.To nie ma nic wspólnego z tobą.To nierozsądne.Przepraszam. Odwrócił się.Provin powiedział żarliwie: Nie może pan tak marnować się w nienawiści!Maler zatrzymał się. Dobrze.Potem będę mówił panu dzień dobry.W porządku.Co za różnica? Jakieto ma dla pana znaczenie? Jakie ma znaczenie, czy ktokolwiek z nas rozmawia, czy nie?Co tu można powiedzieć? To ma znaczenie.Teraz nic już nam nie zostało oprócz nas samych.Stali na ulicy naprzeciw siebie w delikatnym, jesiennym deszczu.Z obu stron mijaliich ludzie i po chwili Maler powiedział: Nie, nie zostało nam nawet to, Provinie  i ruszył ulicą Palazay do swojego przy-stanku tramwajowego.A po długiej jezdzie przez centrum, po przejechaniu StaregoMostu i Trasfiuve i po przejściu pieszo w deszczu do ulicy Geyle, spotkał w drzwiachswego domu tę kobietę z Sorg.Zapytała go: Czy może mnie pan wpuścić?Skinął głową i otworzył drzwi. Moja znajoma zapomniała dać mi klucz, a musiała wyjść.Chodziłam po okolicy,pomyślałam sobie, że może będzie pan wracał do domu o tej samej porze, co wczoraj. Była gotowa roześmiać się razem z nim ze swojego braku przezorności, lecz on niepotrafił się śmiać ani jej odpowiedzieć.yle zrobił, odtrącając Provina, bardzo zle.Po-szedł na współpracę z wrogiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl