[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na progu izby chwycił się oburękami za głowę i począł powtarzać z jękiem prawie: Jezusie Nazareński, Królu %7łydowski! Jezus, Maria, Józef!Chwiejnym krokiem przeszedł przez podwórzec około warty zło-żonej z sześciu halabardników.Za kołowrotem stali jego ludzie zwachmistrzem Soroką na czele. Za mną!  rzekł Kmicic.I ruszył przez miasto ku oberży.Soroka, dawny żołnierz Kmicica i znający go doskonale, zauważyłnatychmiast, że z młodym pułkownikiem dzieje się coś niezwykłego. Czuj duch!  rzekł z cicha do ludzi  gorze temu, na kogo gniewjego spadnie!NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG335%7łołnierze przyspieszali w milczeniu kroku, a Kmicic nie szedł, alebiegł prawie naprzód, wymachując rękoma i powtarzając bezładnesłowa.Do uszu Soroki dochodziły jeno oderwane wyrazy:  Truciciele,wiarołomcy, zdrajcy.Zbrodzień i zdrajca.Obaj tacy.Potem począł pan Kmicic wspominać dawnych kompanionów.Na-zwiska: Kokosiński, Kulwiec, Ranicki, Rekuć i inne, wypadały z jegoust jedno po drugim.Kilka razy wspomniał także Wołodyjowskiego.Słuchał tego ze zdumieniem Soroka i trwożył się coraz bardziej, a wduszy myślał: Jakaś krew się tu poleje.Nie może być inaczej.Tymczasem przyszli do zajazdu.Kmicic zamknął się natychmiastw izbie i z godzinę nie dawał znaku życia.A żołnierze tymczasem bez rozkazu ładowali wiuki i siodłali konie.Soroka mówił im: Nie zawadzi to, trzeba być na wszystko gotowym. My też gotowi!  odpowiadali starzy zabijakowie ruszając wąsa-mi.Jakoż pokazało się wkrótce, że Soroka dobrze znał swego pułkow-nika, bo nagle Kmicic ukazał się w sieni, bez czapki, w koszuli tylko ihajdawerach. Konie siodłać!  krzyknął. Posiodłane. Wiuki ładować! Spakowane. Dukat na głowę!  krzyknął młody pułkownik, który pomimo ca-łej gorączki i wzburzenia spostrzegł, że ci żołnierze w lot odgadują je-go myśli. Dziękujemy, panie komendancie!  ozwali się wszyscy chórem. Dwóch ludzi wezmie konie wiuczne i wyjedzie natychmiast zmiasta ku Dębowej.Przez miasto jechać wolno, za miastem puścić ko-nie w skok i nie ustawać aż w lasach. Wedle rozkazu! Czterej inni nabić garłacze siekańcami.Dla mnie dwa konie osio-dłać, żeby i drugi był w zupełnej gotowości. Wiedziałem ja, że coś będzie!  mruknął Soroka. A teraz wachmistrz za mną!  krzyknął Kmicic.I jak był rozebrany, w hajdawerach tylko i rozchełstanej na pier-siach koszuli, wyszedł z sieni, a Soroka szedł za nim, otwierając szero-NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG336ko oczy ze zdziwienia; tak doszli aż do studni żurawianej w podwórzuzajazdu.Tu Kmicic zatrzymał się i ukazując na wiadro wiszące przyżurawiu rzekł: Lej mi wodę na łeb!Wachmistrz wiedział z doświadczenia, jak niebezpiecznie było py-tać dwa razy o rozkaz; chwycił więc za drąg i zanurzył wiadro w wo-dzie, następnie wyciągnął je spiesznie i porwawszy w dłonie chlusnąłzawartą w nim wodę na pana Andrzeja, a pan Andrzej począł parskać iprychać jakoby wieloryb dłońmi przyklepywał mokre włosy, po czymzakrzyknął: Jeszcze!Soroka powtórzył czynność raz, drugi i chlustał wodą ze wszyst-kich sił, jakoby chciał płomień zagasić. Dość!  rzekł na koniec Kmicic. Pójdz za mną, szaty mi pomo-żesz wdziać!I poszli obaj do zajazdu.W bramie spotkali swoich dwóch ludzi, wyjeżdżających zwiucz-nymi końmi. Wolno przez miasto, za miastem w skok!  powtórzył im na dro-gę Kmicic.I wszedł do izby.W pół godziny pózniej ukazał się, znowu, całkiem przybrany jużjak do drogi w wysokie jałowicze buty i łosiowy kaftan obciśnięty pa-sem skórzanym, za który zatknięta była krócica.%7łołnierze zauważyli także, iż spod kaftana wyglądał mu brzeg dru-cianej kolczugi, jak gdyby wybierał się na bitwę.Szablę też miał przy-piętą wysoko, by łatwiej było chwycić za rękojeść; twarz miał dośćspokojną, ale surową i grozną.Rzuciwszy okiem na żołnierzy, czy gotowi i zbrojni należycie, siadłna koń i cisnąwszy dukata gospodarzowi wyjechał z zajazdu,Soroka jechał przy nim, trzej inni z tyłu, prowadząc zapasowegokonia.Wkrótce znalezli się na rynku napełnionym przez wojska Bogusła-wa.Ruch już był między nimi, bo widocznie przyszły rozkazy, aby sięgotowano do drogi.Jazda dociągała popręgów u siodeł i kiełznała ko-nie, piechota rozbierała muszkiety stojące w kozłach przed domami, dowozów zakładano konie.Kmicic obudził się jakoby z zamyślenia.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG337 Słuchaj, stary  rzekł do Soroki  wszakże to od starościńskiegodworu gościniec idzie dalej, nie trzeba wracać przez rynek? A gdzie pojedziem, panie pułkowniku? Do Dębowej! To właśnie z rynku wedle dworu trzeba przejeżdżać.Rynek zo-stanie za nami. Dobrze!  rzekł Kmicic.Po chwili mruknął sam do siebie półgłosem: Ej, żeby tamci żyli teraz! Mało ludzi na taką imprezę, mało!Tymczasem przejechali rynek i poczęli skręcać ku starościńskiemudomowi, który leżał o półtora stai dalej nad drogą. Stój!  rzekł nagle Kmicic.%7łołnierze stanęli, on zaś zwrócił się ku nim. Gotowiście na śmierć?  spytał krótko. Gotowi  odpowiedzieli chórem orszańscy zabijakowie. Lezliśmy Chowańskiemu w gardło i nie zjadł nas.Pamiętacie? Pamiętamy! Trzeba się dziś ważyć na wielkie rzeczy.Uda się, to miłościwykról nasz panów z was poczyni.Ja w tym!.Nie uda się, pójdziecie napal! Co się nie ma udać!  rzekł Soroka, którego oczy poczęły błyskaćjak u starego wilka. Uda się!  powtórzyli trzej inni: Biłous, Zawratyński i Lubieniec. Musimy porwać księcia koniuszego!  rzekł Kmicic.I umilkł chcąc zbadać wrażenie, jakie szalona myśl uczyni na żoł-nierzy.A oni umikli także i patrzyli w niego jak w tęczę, tylko wąsiskaruszały im się i tylko twarze stały się grozne i zbójeckie. Pal blisko, nagroda daleko!  rzekł Kmicic. Mało nas!  mruknął Zawratyński. To gorzej aniżeli z Chowańskim!  dodał Lubieniec. Wojska wszystkie w rynku, a we dworze jeno straż i dworzan zedwudziestu  rzekł Kmicic  którzy niczego się nie spodziewają, naweti szabel przy bokach nie mają. Wasza miłość swoją głowę stawi, czemu my nie mamy naszychpostawić?  odparł Soroka. Słuchać!  rzekł Kmicic. Jeśli chytrością go nie wezmiem, toinaczej wcale nie wezmiem.Słuchać! Ja wejdę do komnat i po chwiliwyjdę z księciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl