[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nozdrza dra\nił zapach gorącego asfaltu inawozu.Skóra piekła od słońca.Obok jej kobiecego cienia wyrósł cień szerszy i dłu\szy, niewątpliwie męski.Quinlan patrzył na nią spod powiek przymru\onych przed słońcem złocącymjego skórę i włosy.Jest naprawdę przystojny - przemknęło jej przez myśl.Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.Zdała sobie sprawę, \e przyszłośćQuinlana oraz jej własny los zale\ą od decyzji, jaką musi za chwilę podjąć.Quinlan - jak równie\ wielu innych ludzi - zarabiał na \ycie głównie dziękikampanii.A Ronnie mogła to wszystko obrócić wniwecz.- Zostanę z mę\em - powiedziała.- Grzeczna dziewczynka.- Uśmiechnął się, wyraznie z niej zadowolony.Wtej samej chwili poczuła do niego pogardę.Tak jak dla Lewisa, równie\ i dlaQuinlana zwycięstwo polityczne było jedynym bogiem.Na ołtarzu świętejelekcji mogli zło\yć bez skrupułów ka\dą ofiarę.- Namówimy dodatek niedzielny na artykuł o tobie.Opowiesz o swoimmał\eństwie, o wszystkich jego rafach i o tym, jak je wymijasz.Nie musimypodawać \adnych szczegółów.I tak ka\dy zrozumie, o co chodzi.Tymsposobem uda się nam zapewne upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu:ukręcimy łeb całej tej aferze z prostytutką, a ciebie poka\emy w znaczniesympatyczniejszym świetle.- To dobra myśl - odparła Ronnie równie słabo, jak się czuła.Quinlan jednakzdawał się tego nie zauwa\ać - najwyrazniej układał plan.Wszystko zale\yprzecie\ od sposobu prezentacji.Ronnie obróciła się na pięcie i.ruszyła wstronę, z której przyszła.Rozdział 10Biloxi, godzina 17.30Zmiertelnie blada ręka uniosła fiołkową falbankę.Przed przeszukaniemmieszkania intruz wło\ył gumowe rękawiczki, dlatego jego dłoń przybrałatak trupi wygląd.W chwili, gdy Marla zdała sobie z tego sprawę, sercestanęło jej w gardle ze strachu.A potem - na widok niemal całkowicieodwróconej twarzy wyglądającej zza łó\ka - prawie przestała oddychać.Oglądana pod takim kątem kwadratowa facjata (czarne włosy, zmarszczoneczoło, krzaczaste brwi, oczy basseta) powinna wyglądać komicznie, jednakMarla, skulona i dr\ąca w najciemniejszym, najbardziej oddalonym kąciepod łó\kiem, zupełnie nie miała ochoty się śmiać.Wiedziała, \e grozi jej śmierć.Dzięki Bogu, \e Lissy nie ma w domu.Le\ała bez ruchu, nie oddychając, z głową wtuloną w ramiona, tak by niezdradził jej blady owal twarzy.Zerkała na mę\czyznę poprzez zasłonęfarbowanych blond włosów spadających jej na twarz i ramiona.I choć bałasię zwrócić na siebie uwagę siłą wzroku, nie mogła na niego nie patrzeć.Niczym ptak osaczony przez kobrę znajdowała się pod hipnotycznymwpływem swego potencjalnego zabójcy.Obawiała się, \e jeśli mrugnie, nie zauwa\y momentu, w którym morderca jądostrze\e i zada cios.Strach omal jej nie udusił.Płuca \ądały kategorycznie solidnego haustupowietrza, ale Marla obawiała się powa\nie, \e on mo\e usłyszeć naweturywane, tłumione oddechy, których nie potrafiła powstrzymać.Cień padł na część falbanki zasłaniającej przestrzeń między łó\kiem apodłogą.Mę\czyzna stał nadal tu\ tu\.Czy wiedział, \e ona tam jest? Czy\bywyczuwał jej obecność, tak jak ona wyostrzonymi zmysłami wychwytywałamiejsce, w którym stał mę\czyzna, dokładniej ni\ jakikolwiek radar?Czy tylko się z nią bawił?Ogarnęła ją nagła chęć, by się poruszyć, wyskoczyć spod łó\ka i z krzykiemruszyć do drzwi.Pragnęła poło\yć kres tej torturze, lękowi, tej ścinającejkrew w \yłach scenie rodem z horroru.Co byłoby oczywiście posunięciem nadzwyczaj głupim.Przecie\ on na pewno by ją złapał.Nie miała szans, by wydostać się spodłó\ka, przebiec przez sypialnię i salon do drzwi, otworzyć je i uciec.Nie wtak ciasnym pomieszczeniu.Jedyną nadzieją na prze\ycie było le\eć jak kłoda pod osłoną łó\ka.Usłyszała skrzypnięcie i środek materaca lekko się zapadł.Marla wstrzymałaoddech.On siedział na łó\ku.Coś spadło miękko na podłogę.Poduszka bez poszewki.Jej róg wylądowałpod falbanką, a biało-ró\owe paski stały się niemym świadkiem tego, co siędziało.Kapa, kołdra i prześcieradła wylądowały na podłodze, tworząc pokaznystosik.Marla widziała je zza poduszki.Aó\ko zatrzęsło się nagle.Tym razem o podłogę uderzyło coś cię\szego.Materac.Czy następna w kolejce miała być skrzynia na pościel?Oczywiście, \e tak.Jeśli on rzeczywiście czegoś szuka, a na pewno szuka, niemo\e zapomnieć o skrzyni na pościel.A gdyby ją podniósł, zobaczyłby Marlę.Nie istniała \adna innaewentualność.Usłyszała trzask pękającego materiału i oczy jej się rozszerzyły ze strachu.Przez szparę za poduszką dostrzegła brzeg pikowanego, złocistego materacastojącego teraz na boku.Zobaczyła równie\ czarny but i nogę - od kolana -odzianą w granatowe d\insy oraz dłoń w gumowej rękawiczce ściskającąnó\.Nó\ przeciął pokrycie materaca tak gładko, jakby to była kartka papieru.Ten sam nó\ przebiłby jej ciało z równą łatwością.Marła usłyszała cichy, dziwny stukot i zrozumiała, \e to jej własne zębyszczękają ze strachu.Zacisnęła więc szczęki, mocno, do bólu.Zrozumiała, \e jeśli nie zdarzy się cud, za kilka minut nie będzie ju\ \yła.Marla nie wierzyła w Boga.Nie wierzyła od chwili, gdy jako zaledwiedziesięcioletnia dziewczynka straciła matkę, mimo swych dziecinnychmodłów wznoszonych do Wszechmogącego, który zajmował tyle miejsca wsercu wyniszczonej bólem kobiety.Nie wierzyła w Boga od czternastu lat.Nie wierzyła i teraz.Ale w chwili tak ogromnego przera\enia instynkt podpowiadał jej, \epowinna się modlić.Wiedziała, \e to wspomnienie dzieciństwa, czasów, gdymatka dwa razy w tygodniu ciągnęła ją do kościoła i pilnowała, bywieczorem odmawiała modlitwy.Marla była jednak teraz dorosłą kobietą, nie dzieckiem, i wiedziała, \emodlitwy nie są nigdy wysłuchiwane.Nie miała do kogo się modlić.Intruz najwyrazniej skończył ciąć materac, gdy\ ten osunął się na podłogępostrzępionym wierzchem do góry.Marla widziała teraz na wysokość sześćdziesięciu centymetrów - pościel,okaleczony materac, le\ącą na kupce zawartość szuflad komody.Widziała dwa czarne buty i nogi w granatowych spodniach stojące tu\ obokłó\ka.I swoje własne odbicie w sięgających a\ do podłogi lustrach pokrywającychdrzwi szafy.Nie!Zdrętwiała ze strachu.Wystarczyło, by się odwrócił, i te\ natychmiast by jązobaczył.Zadzwonił telefon w salonie.Nieoczekiwany dzwięk był tak ostry, \e Marladrgnęła.Telefon dzwonił dwie, mo\e trzy minuty.Pózniej włączyła się automatyczna sekretarka.Powitanie Susan.Ze zgrozą i trudną do wytłumaczenia ulgą słuchała głosuprzyjaciółki.Potem rozległo się skrzypnięcie, stukot (maszyna nigdy niedziałała sprawnie), a następnie sygnał.Serce znowu podskoczyło jej do góry.Nareszcie miała swoją szansę.Byćmo\e jedyną.Dzwoniący nagrywał wiadomość, a ona - wbijając łoicie ikolana głęboko w dywan pokonała tymczasem na czworakach kilkametrów, jakie dzieliły łó\ko od szafy - drugiej mo\liwej kryjówki w sypialni.- Susan, tu Paul.Gdzie się podziewałaś w sobotę wieczorem? Czekałem dodziesiątej.Zadzwoń.Pa.Susan spotykała się z Paulem - naprawdę miłym facetem, co zapewnestanowiło powód, dla którego nigdy nie zainteresowała się nim powa\nie.Właśnie taka była.Robiąc w myślach przegląd własnych doświadczeń, Marla zaczęła sięzastanawiać, czy wszystkie kobiety postępują właśnie w ten sposób.Dlaczego pociągają je łajdacy?Paul odło\ył słuchawkę.Marla przymknęła szczelniej drzwi szafy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]