[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze?Ben przybrał skruszony wyraz twarzy.- Tak, pszepani.Przepraszam za dziś rano.- Zapomnijmy o tym.śeby tylko to się nie powtórzyło.Na pewno, panno Zuzanno.Obiecuję.Mówił szczerze, ale Zuzanna z doświadczeniawiedziała, \e nie miną dwa dni, a obietnica zostanie zapomniana.Pochyliła się nad łó\kiem iodruchowo poło\yła rękę na czole pacjenta.Było tylko nieco za ciepłe.Na szczęście, pomyślała.Gdyby miał gorączkować, ju\ bysię to stało.Musiał być odporny jak bawół, skoro zwalczył wszystkie trucizny powstałe w tejotwartej ranie, na jaką przerobiono mu plecy.- Czy to ten mę\czyzna? - zapytał ojciec przyciszonym głosem, wchodząc ispoglądając spod zmarszczonych brwi na Connelly'ego.- Tak.- Biedny, nieszczęśliwy człowiek.Tak jak mówiłaś, uzdrowimy jego ciało i duszę.Dobry Bóg był przy nim i pokierował bezpiecznie do naszych drzwi.Tak.Je\eli w czymkolwiek istniała jaśniejsza strona, to mo\na być pewnym, \e ojciecją odnajdzie.Zuzanna uśmiechnęła się do niego ciepło.- Powinieneś iść ju\ do łó\ka.Jutro czeka nas du\o pracy.- Masz rację, oczywiście.- Poklepał ją po ramieniu.- Muszę przyznać, \e jestemzmęczony.Chyba te\ się zaraz poło\ysz?- Załatwię jeszcze parę spraw.Ale to ju\ długo nie potrwa.Co my byśmy bez ciebie zrobili, Zuzanno - westchnął i wyszedł.Słyszała jego krokina schodach.Kroczył lekko, nawet l\ej ni\ Mandy, która wa\yła tyle co puszek ostu.Ta myślścisnęła jej serce.Przez ostatni rok ojciec tracił na wadze.Obawiała się, \e ju\ niedługo staniesię zbiorem okrytych skórą kości.Musi dopilnować, \eby więcej jadł i mniej pracował.Nicinnego nie było mu potrzebne, pocieszała się.Z pewnością nic mu nie dolega.Wyobra\aćsobie coś takiego to, jak wywoływać wilka z lasu, a i bez tego miała dość problemów.Gdyojciec wyszedł, ciszę zakłócał tylko świszczący oddech Connelly'ego.Zuzanna dotknęła jegopoliczka, tu\ ponad szorstką brodą, i przekonała się, \e nie jest cieplejszy od czoła.Dziękilaudanum pozostała część nocy minie mu pewnie w głębokim śnie.Poczuła, \e marzy o tymsamym.Była tak zmęczona, \e z trudem unosiła powieki, a niedługo zacznie się nowy dzień,wypełniony po brzegi prąci i obowiązkami.Gdyby zamknęła drzwi do salonu, nie mógłbywyjść nawet gdyby się obudził.Jego \yciu nic nie zagra\ało, więc nie było powodu, bysiedzieć przy nim całą noc.Potrzebowała choćby kilku godzin snu.I tak wstanie o świcie, więc nie zostawi go samego na długo.Po raz ostatni dotknęłaczoła, by upewnić się, \e nie ma podwy\szonej temperatury.Wreszcie poddała się i ziewnęłatak szeroko, \e zabolały ją szczęki.Zdmuchnęła świecę przy łó\ku, a potem zamknęła na klucz drzwi.Poszła na górę, doswojej sypialni, gdzie umyła twarz i zęby.Przebrała się w nocną koszulę, rozpuściła iwyszczotkowała włosy, a\ opadły na ramiona niczym brązowa peleryna.Nagle cichy dzwiękz dołu sprawił, \e znieruchomiała ze szczotką w ręku i nasłuchiwała, pochylając głowę nabok.Co to było? Znów usłyszała ciche drapanie, jakby ktoś usiłował się wydostać.Skąd? Jedynymi zamkniętymi drzwiami w domu były te prowadzące do salonu.Czy\by Connelly się obudził? Z pewnością nie, ale co to mógł być za dzwięk?Odło\yła szczotkę na umywalkę.Chwyciła pikowany, ró\owy szlafrok, narzuciła gona ramiona.Ruszyła w dół, wysoko wznosząc świecę, gdy\ włosy, które na noc zwyklezaplatała w warkocz, teraz powiewały wokół głowy.Na dole, poza niewielką plamką światła jej świecy, dom stał ciemny i głuchy.Drzwisalonu były zamknięte, tak jak je zostawiła, a klucz sterczał z dziurki.Czy\by wyobraziłasobie dziwny odgłos? Na pewno nie.Kiedy się zastanawiała, dzwięk nadszedł tak nieoczekiwanie, \e a\ podskoczyła, apłomyk świecy zamigotał.Spojrzała na drzwi, widziała jak poruszyły się lekko.Kluczzadzwonił w zamku, a potem ciche miauczenie z salonu przyniosło rozwiązanie tajemnicy.-Klara! - wykrzyknęła gniewnie Zuzanna, otwierając drzwi.Kot wyskoczył na korytarz.- Jaksię tu dostałaś? Powinnaś być na dworze.Klara mruczała głośno, ocierając się o kostki Zuzanny.Kobieta odstawiła świecę ipodniosła kotkę.Trzymając ją pod pachą i drapiąc za uchem, ruszyła do drzwi.Pomarańczowe i czarne plamy walczyły o miejsce na białym futrze Klary.Była du\ymkotem, wa\yła prawie dziesięć kilogramów i byłaby piękna, gdyby w nieszczęśliwymwypadku nie straciła oka i kawałka ucha.Wykrwawiona niemal na śmierć trafiła do stodołyRedmonów.Tam znalazła ją Zuzanna, a Klara odpłaciła za opiekę bezmiernym oddaniem.Ucho wcią\ wisiało w strzępach, ale oko jakoś się wygoiło.Nie wyglądało tak zle, gdy\bliznę otaczało półkole czarnego futra, sprawiające wra\enie pirackiej opaski.- Idz łapaćmyszy - mruknęła Zuzanna, otwierając drzwi i stawiając Klarę na ganku.Kotka jakby zrozumiała, miauknęła cicho, machnęła ogonem, a potem zbiegła poschodach i zniknęła w ciemności.Zuzanna zamknęła drzwi i skierowała się do salonu.Zajrzała do środka, zastanawiając się, czy Klara zaniepokoiła pacjenta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]