[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu posłał mi uśmiech, tak lodowaty, że bliżej mu było dogrymasu.Poczułem, jak w uszach szumi mi krew Walczyłem zsobą, by zachować spokój.- Czy kochałeś kiedyś kobietę, której nie mogłeś mieć?-zapytał.Zastanawiałem się przez moment, niepewny odpowiedzi ipowodu, dla którego się jej domagał.Przypomniałem sobie oLionie.Nie widziałem sensu w rozmyślaniu o niej teraz, tutaj, wobecności tego dziwnego młodzieńca.- Modlę się o zdrowie dla twojego brata - powiedziałem,zmieszany i niepewny.- Modlę się o to, by zaczął do niegowracać już dziś.To przecież możliwe.Niezależnie od tego, jakbardzo jest chory, może mu się niespodziewanie polepszyć.Wydał z siebie krótki, ohydny, pełen wrogości dzwięk.Uśmiech zniknął z jego twarzy.Patrzył na mnie teraz zuchwale inienawistnie.A ja bałem się, że spoglądam na niego w podobnysposób.Lodovico wiedział.Wiedział, że go rozgryzłem, miał teżświadomość tego, co zrobił.- Takie ozdrowienie może się przydarzyć - nie ustępowałem.Walczyłem.- Dla Boga wszystko jest przecież możliwe.Przyjrzał mi się badawczo i tym razem na jego twarzy od-malowała się grozba.- Nie liczę na to - powiedział cichym i ostrym jak brzytwagłosem.Wyprostował się, jakby zbierał siły, nim przemówił:-Myślę, że mój brat umrze.I na twoim miejscu wyniósłbym sięstąd, zanim wy, %7łydzi, zostaniecie oskarżeni o jego śmierć.Och,nie zaprzeczaj.Oczywiście o nic cię nie podejrzewam, ale jeślimasz odrobinę oleju w głowie, zostawisz Vitalego.Wymknieszsię z pałacu i pójdziesz w swoją stronę.Przeżyłem już wiele szkaradnych, przerażających momentów.Ale nigdy nie czułem równie silnej nienawiści emanującej zludzkiej istoty jak ta teraz.Czego oczekiwał ode mnie Malachiasz? Co miałem uczynićdla tego człowieka? Bezskutecznie usiłowałem sobie przy-pomnieć uwagi Malachiasza dotyczące trudności, jakie mogę tunapotkać, i charakteru tej misji, ale nie potrafiłem przywołać anijego słów, ani intencji.Prawda jest taka, że chciałem zabić tego człowieka.Prze-rażony swymi uczuciami, starałem się je ukryć.Ale pragnąłemodebrać mu życie.Chciałem chwycić garść tych śmiercionośnychczarnych ziaren i wepchnąć mu je do ust, nim zdoła mniepowstrzymać.Musiałem pewnie zapłonąć ze wstydu.Tak bardzooddaliłem się od bycia odpowiedzią na ludzkie modlitwy, że samzacząłem myśleć jak dybuk.Powoli i głęboko zaczerpnąłempowietrza i starałem się przemówić możliwie spokojnym głosem.- Dla twojego brata jeszcze nie jest za pózno - powiedziałem.-Już od dzisiaj mógłby zacząć wracać do zdrowia.W jego oczach pojawił się jakiś dziwny błysk, a pózniej nanowo odmalowały się w nich nieustępliwość i głęboka, niczymniezamaskowana wrogość.- Zachowasz się jak głupiec, zostając tu choćby chwilę dłużej -wyszeptał.Spuściłem wzrok, wypowiedziałem w myślach krótką mo-dlitwę, a gdy się odezwałem, nadałem swojemu głosowi moż-liwie łagodny i spokojny ton:- Modlę się o zdrowie dla twojego brata - rzekłem.Potemodszedłem.ROZDZIAA 7Wyprowadziłem Vitalego z pokoju pacjenta do przedsionka.- Twój przyjaciel jest podtruwan y, i to śmiertelnieniebezpieczną trucizną.Nakarm kawiorem bezdomnego psa, awyzionie ducha na twoich oczach.- Kto mógłby uczynić coś podobnego?- Boję ci się to wyznać: jego własny brat.Nie możesz jednakdoprowadzić do konfrontacji.Nikt ci nie uwierzy.Oto, co musiszzrobić: natychmiast poproś, by podano pacjentowi mleko, i to jaknajwięcej.Powiedz, że tylko białe pokarmy przywrócą muzdrowie.Wolno mu podawać wyłącznie białe jedzenie, z którymnie można zmieszać niczego czarnego.- Sądzisz, że to zadziała?- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.Truciznapochodzi z rośliny znajdującej się nieopodal, w oranżerii.Jestczarna.Barwi na ten kolor wszystko, z czym się zetknie.yródłemtrucizny są czarne ziarna purpurowego kwiatu.- Och, słyszałem o tej roślinie! - powiedział.- Pochodzi zBrazylii.Nazywają ją purpurową śmiercią.Czytałem o niej wswoich księgach, i to po hebrajsku.Nie sądzę, by ją znaliwładający tylko łaciną doktorzy.Sam nigdy jej nie widziałem.- Cóż, ja miałem okazję zobaczyć tę truciznę i powiadam ci, żeznajdziesz jej mnóstwo na drzewie rosnącym w ogrodzie przedpałacem.Jest tak silna, że nie mogę jej zebrać bez tych otorękawic i potrzebuję skórzanego mieszka, by ją w nim umieścić.Vitale szybko sięgnął do kieszeni tuniki po sakiewkę, wyjął zniej złoto, schował je do kieszeni i podał mi mieszek.- Proszę, czy teraz będziesz mógł ją bezpiecznie zebrać? Czywinowajca pozna, żeś to uczynił?- Nie, jeśli odwrócisz jego uwagę.Zawołaj signore Antonia iLodovica.Zażądaj, by obaj cię wysłuchali.Opowiedz im oswoich podejrzeniach, że kawior nie pomaga choremu.Wytłumacz, że musi pić mleko.Powiedz, że mleko wyścieliżołądek i wchłonie szkodliwe substancje, szkodliwe dla Niccoló.Zaznacz, że najlepsze będzie kobiece mleko, ale krowie też sięnada, podobnie jak mleko kozie i ser, czysty, biały ser najwyższejjakości.Im więcej wmusisz go w pacjenta, tym lepiej.Atymczasem ja zajmę się trucizną.- Ale jak mam im wyjaśnić, skąd to wiem?- Powiedz, że się modliłeś, rozmyślałeś i analizowałeśprzebieg choroby, odkąd pacjentowi zaczęto podawać kawior.- Tak właśnie było, nie ma w tym kłamstwa.- Przekonaj ich, że warto wypróbować podawanie mleka.Kochający ojciec nie dopatrzy się w tym szkody.Nikt nie za-kwestionuje twojej metody.Tymczasem ja udam się do oran-żerii i zbiorę tyle trucizny, ile tylko zdołam.Nie wiadomo, jakduży zapas zgromadził truciciel.Sądzę jednak, że niewielki.Trucizna jest zbyt silna.Pewnie zbierał małe jej ilości, w miarępotrzeb.Twarz Vitalego pociemniała.Pokręcił głową.- Mówisz, że uczynił to Lodovico.- Sądzę, że tak.Ale teraz najważniejsze jest to, byś podałswojemu pacjentowi mleko.Pobiegłem na niewielki dziedziniec.Bramy były zamknięte.Spróbowałem je wyważyć, lecz ani drgnęły.Jedynym wyjściembyło rozbicie zamka, ale brakowało mi na to sił.Zbliżył się domnie jeden z niezliczonych służących, zasuszona istota odzianaw łachmany, i łagodnie zapytał, czy może mi jakoś pomóc.- Gdzie jest signore Lodovico? - odwzajemniłem pytaniewyłącznie po to, by pokazać, że go szukałem.- Ze swoim ojcem i księżmi.- Księżmi?- Wysłuchaj mojego ostrzeżenia - szepnęła wychudzonabezzębna istota.- Wynoś się z tego domu, póki możesz.Posłałem służącemu pytające spojrzenie, lecz on tylko po-kręcił głową i odszedł, mamrocząc pod nosem, zostawiwszy mnieprzed zamkniętą bramą na dziedziniec.W głębi podwórkawidziałem jaskrawopurpurowe kwiaty, które chciałem zebrać.Wiedziałem już, że nie mam czasu, by zrealizować swój plan.Prawdopodobnie nie był on też najlepszy.Kiedy dotarłem do sypialni Niccoló, ujrzałem zbliżającego sięw moim kierunku signore Antonia w towarzystwie dwóchstarszych księży w długich czarnych sutannach z błyszczącymikrucyfiksami na piersiach i uczepionego ojcowskiej dłoniLodovica.Znowu zalewał się łzami, lecz gdy tylko mniezobaczył, posłał mi spojrzenie ostre jak sztylet.Nawet niepróbował stwarzać pozorów serdeczności.Zamiast niej dostrze-głem na jego twarzy coś na kształt triumfu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]