[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Melodia jest gładka, zaokrąg-lona, dużo w niej pogłosu pozwalającego nadać nutompłaczliwe, lamentujące brzmienie, z niewielkim żądłem,które atakuje w krótszych pasażach.Fortepian i gitararytmiczna wybijają gęste jazzowe akordy.Henry czuje, jaklinia basu uderza go w mostek i przykłada dłoń do obolałegomiejsca.Brzmienie staje się tak potężne, że zaczyna mu sięopierać.W swoim obecnym stanie wolałby siedzieć w domui słuchać tria Mozarta z kieliszkiem schłodzonego białegowina w dłoni.Ale nie wytrzymuje zbyt długo.Coś się w nim rozszerzalub rozluznia, kiedy nuty Thea wznoszą się, przy drugimnawrocie przeskakują w wyższy rejestr i zaczynają szybo-wać jeszcze wyżej.Nad tym właśnie pracowali chłopcy.Chcą, żeby to usłyszał, i Henry'ego ogarnia wzruszenie.195Daje się porwać idei, podziwia ich żywiołowość i mistrzos-two.Odkrywa jednocześnie, że piosenka nie jest zwyczaj-nym dwunasto taktowym bluesem.W środkowej sekcji sły-chać nieziemską melodię, która wznosi się i opada w pół-tonach.Chas pochyla się do mikrofonu i śpiewa wrazz Theem w bliskiej, dziwnej harmonii.Kochana, może cię gnębić rozpaczI możesz zaznać szczęścia, jeśli chcesz.Więc pozwól, żebym cię tam zabrał,Na plac w moim mieście, plac w moim mieście.A potem Chas, znający wszystkie najnowsze nowojor-skie sztuczki, odwraca się, bierze saksofon i wydobywaz niego dziki i poszarpany wysoki ton, podobny dozałamującego się z radości głosu, który trwa bardzo długo,następnie zaś przechodzi w opadającą w dół spiralę,powtarzając wstęp Thea i pozwalając zespołowi wrócić dodwunastotaktowej melodii.Chas również wykonuje ją trzyrazy.Saksofon ma niesforne brzmienie, rytm jest posieka-ny, nuty przytrzymywane wbrew zmianom akordów, a po-tem uwalniane w dzikich pasażach.Theo i gitarzystabasowy grają oktawami trudną figurę, która zmienia sięzupełnie nieprzewidywalnie i nigdy nie wraca całkowiciedo punktu wyjścia.To blues grany w tempie pieszego, aległówny rytm nabiera coraz większej mocy.Przy trzecimnawrocie Chasa dwaj chłopcy podchodzą z powrotem domikrofonów i wykonują ponownie melodyjny refren, któ-rego konsonanse są tak bliskie, że stają się dysonansami.Czy Theo składa hołd swojemu nauczycielowi JackowiBruce'owi z zespołu Cream?Więc pozwól, żebym cię tam zabrał,Na plac w moim mieście, plac w moim mieście.196W tym momencie wchodzi keyboard i do trudnegopokrętnego riffu dołączają pozostali.Henry nie odczuwa już zmęczenia.Odsuwa się od ścia-ny, o którą się opierał, i idzie na środek mrocznej widow-ni, w stronę wielkiej machiny dzwięku.Pozwala mu sięporwać.To jedna z owych rzadkich chwil, kiedy muzycydotykają wspólnie czegoś słodszego, niż udało im się kie-dykolwiek wcześniej odnalezć na próbach i występach,czegoś wykraczającego poza zwykłe zgranie i technicznąbiegłość, kiedy ich ekspresja staje się łatwa i pełna wdzię-ku niczym przyjazń lub miłość.To właśnie wówczas po-zwalają nam dostrzec, czym moglibyśmy być, pozwalajązobaczyć to, co w nas najlepsze, nierealny świat, w któ-rym wszystko, co się ma, oddaje się innym, a mimo toniczego się nie traci.W rzeczywistym świecie równieżistnieją szczegółowe plany, wizjonerskie projekty rozwią-zania wszystkich konfliktów, szczęścia dla każdego, nazawsze miraże, dla których ludzie gotowi są umieraći zabijać.Królestwo Chrystusa na ziemi, robotniczy raj,idealne państwo islamskie.Lecz wyłącznie w muzyce, i tobardzo rzadko, kurtyna unosi się nad tą wymarzoną, zwod-niczo piękną wspólnotą, która znika, kiedy tylko wybrzmiąostatnie nuty.Trudno naturalnie ustalić, kiedy do tego dochodzi.Henrysłyszał to ostatnio w Wigmore Hall; utopijna wspólnotaurzeczywistniła się na krótko podczas Oktetu Schuberta,gdy grający na instrumentach dętych, pochylając się lekkoi potrząsając głowami, podsunęli melodię sekcji smycz-kowej, która osłodziła ją i odesłała z powrotem.Usłyszał torównież dawno temu w szkole Daisy i Thea, kiedy grającanieczysto szkolna orkiestra, ze składającym się z uczniówi nauczycieli chórem, zmagała się z Purcellem i gęstofałszując, zdołała w niebiański i niewinny sposób pogodzićdorosłych i dzieci.I teraz również świat staje się spójny197i wszystko w końcu do siebie pasuje.Henry kołysze sięciemności, wpatrując się w scenę i ściskając w prawejwdłoni trzymane w kieszeni kluczyki.Theo i Chas wracająna środek, żeby zaśpiewać swój nieziemski refren.I możeszzaznać szczęścia, jeśli chcesz.Henry wie teraz, co miała namyśli matka.Może iść całymi milami, czuje się podniesionyna duchu pod każdym względem.Nie chce, żeby skończyłasię ta piosenka.4Nie zawraca sobie głowy odprowadzaniem samochodudo garażu.Zamiast tego zatrzymuje się tuż przy frontowychdrzwiach wieczorem wolno stawiać auto przy żółtej liniii Henry chce jak najprędzej znalezć się w domu.Poświęcajednak kilka sekund, żeby zbadać uszkodzenie drzwi odstrony pasażera ledwo widać rysę po zadrapaniu.Pod-nosząc wzrok, spostrzega, że w domu jest ciemno.Theojest naturalnie na próbie, a Rosalind wygładza ostatniepunkty swojego sądowego wniosku.Kilka oddalonych odsiebie płatków śniegu odbija się od lśniącej czerni okien.Niedługo pojawią się jego teść i córka; musi się pospieszyć.Otwierając drzwi, próbuje przypomnieć sobie, jak dokładniebrzmiała uwaga, którą Theo wygłosił wcześniej tego dniai którą wówczas specjalnie się nie przejął.Niezbyt usilnepróby uświadomienia sobie, o co chodziło jego synowi,ustają gdy wchodzi do ciepłego holu i zapala światło;marna żarówka potrafi czasem spłoszyć myśl.Idzie prostodo szafki z winami i bierze cztery butelki.Do gulaszurybnego potrzebuje mocnego wiejskiego wina czerwo-nego, nie białego.Grammaticus zaznajomił go z marka.Tautavel, Cótes du Roussilion Villages, i Henry zrobiłz niego swój domowy trunek jest wyśmienite i kosztuje199niespełna pięćdziesiąt funtów za skrzynkę.Odkorkowywaniewina na kilka godzin przed jego wypiciem ma w sobiewiele z pobożnych życzeń; wystawiona na działanie powie-trza powierzchnia trunku jest niewielka i różnica w smakuna pewno będzie niezauważalna.Tak czy inaczej, chceogrzać butelki, zanosi je więc do kuchni i stawia przypiekarniku.Trzy butelki szampana są już w lodówce.Perowne ruszaw stronę odtwarzacza CD, a potem zmienia zdanie, od-czuwając podobną do grawitacji siłę zbliżających się tele-wizyjnych wiadomości.To znak epoki, ten przymus śle-dzenia światowych wydarzeń, dołączenie do powszechnejwspólnoty strachu.Zwyczaj wzmógł się w ciągu ostatnichdwóch lat; monstrualne i spektakularne sceny nadały wia-domościom inną skalę wartości.Ewentualność, że się po-wtórzą, jest nicią łączącą nasze dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]