[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zginął, bo ją kochał.Nie wiedziała o tym, że Sebastien znalazł w jego pokoju w Erris niedokończony list.Rex zapewniał w nim Tanyę o swojej dozgonnej miłości i proponował jej połączenie sił wkonkursie.W tym samym liście zdradzał też swoje obawy związane z losem Maksa Stantona.Wiedziała natomiast na pewno, że to Sebastien go zabił.Postąpił tak nie tylko dlatego, żebywygrać.Po prostu nie mógł jej pozwolić odejść od siebie.Zazdrość stała się nasieniem zła,które bujnie się rozwinęło, a ona nie chciała go dostrzec.Zamknęła oczy.Sebastien miał rację: wojna jest najpotężniejszą siłą wewszechświecie.Nieodwołalnie zniszczyła jej miłość.Tanya otworzyła usta i czekała, aż wypełni je woda i śmierć stanie się jej jedynymkochankiem.Dysząc z wyczerpania, Andrew wyciągnął nieprzytomną Tanyę z brudnej wody nakeję.Wezwał pomoc, a potem patrzył, jak karetka pędzi na sygnale do szpitala.Tanya miałaszansę przeżyć, wiedział jednak, że ktoś musi tej nocy zginąć.Zaczął biec.Musiał skontaktować się z Mistrzem.Wiedział jednak, że już jest zapózno.Dla Mistrza nie było nadziei.ROZDZIAA 30Służyć własnemu duchowi, nie dając przystępu ni radościom, nismutkom, lecz rozumieć nieuniknione przeznaczenie i zachowaćspokój - oto ideał cnoty.Konfucjusz23 grudnia.AkademiaPóznym wieczorem Mistrz wyszedł na trzeci dziedziniec i usiadł na ławce.Spojrzał w niebo:noc była pogodna i w górze błyszczały roje gwiazd.Przyszło mu do głowy, że wielu jegopoprzedników musiało siedzieć w tym samym miejscu i podziwiać gwiazdy, roztrząsającproblemy świata.Następnego dnia miał się odbyć Bankiet Adeptów.Mistrz spochmurniał.Dla niego tendzień oznaczał koniec długiej podróży.Mimo że cieszył się z tego faktu, jak żeglarz, którywraca do portu, w głębi serca czuł żal, że drugi raz w ten rejs nie wyruszy.Poznał goryczporażki.Wiedział jednak, że nie zboczy z kursu, w jego sercu nie było miejsca na radość ismutek.Niczego już nie pożądał, za niczym nie tęsknił.Długo patrzył w niebo, chłonąc otaczającą go pustkę i odnajdując w niej spokój.Co zdołał osiągnąć? Kierowanie Akademią stanowiło brzemię, którego nie pragnął,które zostało mu narzucone.Dla Akademii poświęcił marzenia o małżeństwie, o dzieciach,zwykłe ludzkie nadzieje i obawy.Z biegiem lat brzemię ciążyło mu coraz bardziej.Znałpewną uniwersalną prawdę: władza niszczy ludzi jak żrący kwas.Przeżera ich dusze.Składaszeptem fałszywe przysięgi.Tworzy piękne złudzenia.Obiecuje łatwe zwycięstwa,popychając ofiarę ku klęsce.Wypacza charaktery i czyni ludzi ślepymi na prawdę.Mistrzobserwował jej działanie na tylu przykładach, że nie miał wątpliwości: sam też musiał jejulec.Gdzie w takim razie należało szukać ocalenia dla niego i całej ludzkości? Bo przecieżnie w książkach, nie w nauce, nie w dziejach świata.Nie, odpowiedz leżała tam, wkosmosie, z dala od zła, okrucieństw, mroku i nędzy.Wszechświat był jednością, doskonałą inie skalaną przez człowieka.To przekonanie towarzyszyło mu przez długie lata samotnejwędrówki.Był jak nauczyciel, choć grał zarazem rolę ucznia.Terminował u innych,mądrzejszych i bardziej przenikliwych od niego.Przyszła mu do głowy chińska łamigłówka iprzepiękne wazy, których już nie zobaczy.Myślał o Akademii i o tym, jaki czeka ją los.Zdawał sobie sprawę z tego, jak krótko sam żył na tym świecie.Zapomniał, że jest Mistrzem.Ten tytuł - tak jak wszystkie inne - ograniczał go.Taoista powiedział, że imiona i tytuły sątylko cieniem rzeczywistych nagród.%7łałował, że nie mógł osobiście porozmawiać zCzangiem i taoistą, który tak mówił o człowieku doskonałym: Umysł człowiekadoskonałego przypomina zwierciadło.Reaguje na wydarzenia, ale ich nie wyprzedza.Dlategowłaśnie radzi sobie z nimi, nie poddając się ich wpływowi.Jak łatwo to powiedzieć.Jak trudno w ten sposób żyć.Wstał i wrócił do gabinetu.Mimo pózniej pory czekało go sporo pracy.Przedostateczną rozgrywką musiał jeszcze pomóc pewnemu małemu chłopcu.Wcześniej już wysłałSymesa do Szkocji.Spodziewał się go dopiero następnego dnia rano.Z westchnieniem zasiadł do przygotowywania dokumentu.Stanowisko Mistrza niemogło zniknąć wraz ze śmiercią tego, który je piastuje.Chwilę pózniej zegar wybił północ.Mistrz przyniósł sobie z biblioteki niezbędnepapiery i dorzucił drew do ognia w kominku.Kiedy stał pochylony, usłyszał za sobą czyjeśkroki.Odwrócił się i ujrzał Sebastiena.- Przepraszam, Mistrzu, że naruszam twój spokój - rzekł Sebastien.- Powinniśmy oczymś porozmawiać.Przeszli do jednego z pokojów gościnnych i usiedli przy stole.- Myślałeś może, Mistrzu, że nie żyję - zauważył Sebastien.- Przepraszam za tenfałszywy alarm.Sam nigdy nie ufam gazetom.Ani raportom patologów.- Tak jak i ja - stwierdził lakonicznie Mistrz.Sebastien się roześmiał.- Tego właśnie się spodziewałem.Mając taką wiedzę o ludzkiej naturze, musiszzdawać sobie sprawę, że każdy człowiek ma swoją cenę.Patolog też.Mogę cię jednakzapewnić, że nie powinieneś spodziewać się Reksa ani Ivana.Oni naprawdę nie żyją.- Zabiłeś ich?- Tak.Zapadła cisza.Siedzieli naprzeciwko siebie bez słowa: jeden młody, silny, z zaciętątwarzą i przenikliwym spojrzeniem - i drugi: stary, o równie władczej naturze.Młody lew istary lew.Coś ich jednak różniło: twarz Sebastiena była nerwowa, niespokojna, podczas gdyoblicze Mistrza pozostało niewzruszone, czyste jak szkło.- Zmierć nigdy nie jest mile widziana - odezwał się znowu Sebastien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]