[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fin był zaszokowany.Nie miał pojęcia, co powiedzieć.Więc siedział tylko, ściskającszklankę z rozwodnioną whisky; czuł, jak szkło rozgrzewa mu się w dłoni, i patrzył nadogasający torf w kominku.Odniósł wrażenie, że powietrze w pokoju nagle się oziębiło, i podjąłdecyzję.Dopił resztę trunku i wstał. Lepiej pójdę do łóżka.Artair nie patrzył jednak na niego.Wlepiał wzrok w jakieś odległe miejsce, obecne tylkow jego zamroczonym umyśle. A wiesz, na czym polega pieprzona ironia?Fin nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Do zobaczenia rano.Artair przechylił głowę i spojrzał na niego spod przymrużonych powiek. Nie jest nawet mój. Fin poczuł, jak przewraca się w nim żołądek.Stał skamieniały, bez najmniejszego ruchu. Co masz na myśli? Fionnlagha wybełkotał Artair. To twój pieprzony dzieciak, nie mój." " "Wytłaczana tapeta została niedawno pomalowana.Biel z domieszką brzoskwini, a możeróżu.Powieszono nowe zasłony i położono nowy dywan.Sufit też był pomalowany zwykłabiała farba matowa.Ale plama wilgoci w narożniku wciąż przez nią przebijała, podstępna,uparta, zachowując kształt głuptaka w locie.I szczelina w tynku też tam była; przecinała ptakai gzyms pod sufitem.Pęknięta szyba w oknie została wymieniona na podwójną, a łóżkopodsunięto pod ścianę, gdzie niegdyś stało biurko pana Macinnesa.Półki naprzeciwko wciążuginały się od tych samych książek, które Fin pamiętał z długich wieczorów matematyki,angielskiego i geografii.Książki o egzotycznych, rozpraszających tytułach: Niewidomy w Ghazie,Blondynka z podbitym okiem, Boys Will Be Boys, Smeddum.I jeszcze bardziej dziwacznenazwiska autorów: Aldous Huxley, Earl Stanley Gardner, Lewis Grassic Gibbon.Stary fotel panaMacinnesa stał w rogu, materiał na oparciach był wyświechtany od łokci.Czasem po ludziachpozostaje ślad na ziemi długo po ich odejściu.Fin czuł się niemal przytłoczony melancholią.Pomyślał jednak, że to określenie nieoddaje jego uczuć.Miał wrażenie, że przygniata go jakiś ogromny ciężar, miażdży go, pozbawiatchu.Sam pokój jawił się jako mroczne miejsce.Finowi waliło serce, jakby się czegoś bał.Jakbysię bał światła.Zgasił lampkę przy łóżku.Jakby się bał ciemności.Znowu zapalił lampkęi uświadomił sobie, że drży.Coś sobie próbował przypomnieć.Poruszony czymś, co usłyszałwcześniej od Artaira, albo spojrzeniem, którym tamten go obrzucił, albo tonem jego głosu.Podścianą obok drzwi zauważył to dopiero teraz stał stolik do kart, przy którym spędził tylegodzin, przygotowując się do egzaminów.Ta sama plama po kawie w kształcie Cypru.Spocony,ponownie zgasił światło.Słyszał łomot własnego serca, w uszach rozbrzmiewało mu pulsowaniekrwi.Kiedy zamknął oczy, widział tylko czerwień.Jakim cudem Fionnlagh mógł być jego synem? Dlaczego Marsaili mu nie powiedziała, żejest w ciąży? Jak mogła wyjść za Artaira, jeśli wiedziała? Jezu! Chciał krzyknąć i obudzić sięw domu z Robbiem i Moną, i życiem, które znał jeszcze cztery tygodnie wcześniej.Słyszał przez ścianę podniesione gniewne głosy i wstrzymał oddech, żeby sięzorientować, o czym mówią.Słowa jednak utykały między cegłami, a przez tynk przedzierał siętylko ich ton.Wściekłość, uraza, oskarżanie, zaprzeczanie.Potem trzaskające drzwi i cisza.Fin zastanawiał się, czy Fionnlagh to słyszał.Może był przyzwyczajony.Może działo siętak każdej nocy.A może ta stanowiła wyjątek? Ponieważ wymknął się pewien sekret i terazkrążył między nimi niczym duch.A może to Fin zobaczył go jako ostatni, i jako ostatni poczuł tezimne palce niepewności wywracającej jego świat do góry nogami? Już na zawsze?ROZDZIAA 9Był początek lipca, kiedy przystąpiłem do końcowych egzaminów.Zajęcia się skończyły,a ja czekałem na wyniki, by mieć pewność, że dostałem się na uniwersytet w Glasgow.Było toostatnie lato, które spędzałem na wyspie.Nie potrafię opisać, jak się czułem.Miałem wrażenie, że jestem wniebowzięty.Jakbymkilka ostatnich lat przesiedział w ciemności, przygnieciony ogromnym ciężarem.Teraz, wreszcieod niego uwolniony, wyszedłem na słońce, mrugając pod wpływem oślepiającego światła.Tymbardziej że pogoda tamtego roku była wspaniała.Mówi się, że nic nie mogło się równać z latemsiedemdziesiątego piątego i szóstego, ale najlepsze, jakie utkwiło mi w pamięci, poprzedzało mójwyjazd na uniwersytet.Minęły wieki od czasu, gdy zerwałem z Marsaili.Teraz mogę się zastanawiać nadwłasnym okrucieństwem i pocieszać się jedynie myślą, że byłem wówczas taki młody.No alemłodość jest zawsze wygodną wymówką dla podłego zachowania.Oczywiście chodziła ze mną do jednej klasy aż do końca szkoły podstawowej, choć stałasię dla mnie dziwnie niewidoczna.W ciągu dwóch pierwszych lat szkoły średniej, wciążw Crobost, nasze ścieżki krzyżowały się dość często.Ale kiedy już przenieśliśmy się doNicolsona w Stornoway, prawie jej nie widywałem.Przelotne spotkania na korytarzu albowędrówki z jej kolegami z klasy po Pasażu.Wiedziałem, że chodziła z Artairem w trzecieji czwartej klasie, choć on uczęszczał do innej szkoły.Widywałem ich od czasu do czasu natańcach w ratuszu albo na prywatkach.Zerwali potem, kiedy Artair musiał powtarzać egzaminy;przez jakiś czas, o ile się orientowałem, spotykała się z Donaldem Murrayem.Chodziłem z kilkoma dziewczętami przez całą szkołę średnią, ale nigdy nie trwało to zbytdługo.Większość moich wybranek wyraznie się zniechęcała, poznawszy moją ciotkę.Przypuszczam, że wydawała im się wyjątkowo dziwna.A ja się po prostu do niejprzyzwyczaiłem.Jak do bałaganu, który dzieciak zostawia w swoim pokoju i przestaje godostrzegać.Jednak wraz z ukończeniem szkoły byłem wolny od zobowiązań i swobodny niczymptaszek; nie miałem zamiaru wiązać się z kimkolwiek.Glasgow oferowało nieskończenie dużonowych możliwości, a ja nie chciałem zabierać ze sobą z wyspy zbędnego bagażu.Pamiętam, że w tym pierwszym tygodniu lipca wybrałem się z Artairem na plażę w Portof Ness.Byliśmy w całkowicie odmiennych nastrojach.Podczas nauki do egzaminów spędzałemdługie, trudne godziny zamknięty w gabinecie jego ojca i wkuwałem.Pan Macinnes był wobecmnie twardy; bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej prowadził mnie bezlitośnie ku sukcesowi.Po tym,jak Artair oblał na koniec szkoły z pięciu przedmiotów, pan Macinnes stracił wszelkie nadziejezwiązane z synem, choć ten postanowił po roku zdawać od nowa.Pan Macinnes zachowywał siętak, jakby łączył z moją osobą wszelkie nadzieje i aspiracje, które kiedyś wiązał z Artairem.Doprowadziło to do napięć między nami, zrodzonych jak przypuszczam z zazdrości.Spotykaliśmy się czasami po moich korepetycjach i szliśmy przez wioskę w pełnym napięciai trudnym do zniesienia milczeniu.Pamiętam, jak staliśmy u podnóża pochylni okrętowejw porcie w Crobost i przez godzinę rzucaliśmy do wody kamienie, nie odzywając się słowem.Nigdy nie rozmawialiśmy o korepetycjach, których udzielał mi jego ojciec.Kładło się to międzynami cieniem.Teraz jednak miałem już to wszystko za sobą, a dzień odzwierciedlał mój nastrój olśniewający blask słońca, który skrzył się na nieruchomych wodach zatoki.W ciepłympowietrzu wyczuwało się tylko leciutki wiaterek.Zdjęliśmy tenisówki i skarpetki, podwinęliśmynogawki dżinsów, po czym biegaliśmy boso wzdłuż łagodnie nachylonej plaży, rozbryzgującwodę małych słonych fal, które rozbijały się na brzegu, i zostawiając idealne odciski stópw dziewiczym piasku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]