[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.173/216Z suchych dotąd oczu Marty łzy potoczyły sięgorącym strumieniem i bujnymi kroplami prze-ciekały przez palce którymi sobie twarzprzysłoniła.- Ty płaczesz, mamo! - zawołała mała Jancia izerwała się z krzesła.Stanęła przed matką, oczami wpółzdziwiony-mi, wpółrozżalonymi patrzała na nią chwilę, aż na-gle osunęła się na ziemię drobnymi ramionami ob-jęła jej kolana i pocałunkami okrywać zaczęła no-gi jej i ręce.Marta odjęła dłonie od twarzy i kilkasekund siedziała jak skamieniała.Słodkie pocałun-ki ust dziecięcych paliły ją jak ślizgające się pociele węże zgryzoty; gorąca miłość tej drobnej, ukolan jej klęczącej istotki rozrywała jej serce i natorturach rozciągała sumienie.Pochyliła się, wzięła dziecię w objęcia, po kilkarazy przycisnęła usta do czoła jej policzków,potem zerwała się z siedzenia, poskoczyła kuoknu i upadaiąc na kolana wzrok i ręce podniosłaku kawałkowi nieba, którego tło ciemne i głębokiebłyszczało gwiazdami.- Boże! - zawołała głośno prawie - daj mimiejsce na ziemi! małe, biedne choćby miejsce,ale na którym pomieścić bym się mogła wraz zdzieckiem moim! Nie pozwól, abym omdlała i174/216bezsilna po raz drugi jeszcze przyjąć musiała jał-mużnę, abym nie spełniła macierzyńskiego obow-iązku, utraciła spokój sumienia i szacunek dlasamej siebie.Zaiste! prośby, które kobieta ta zanosiła donieba, niedorzecznie, niesprawiedliwie wymagają-cymi były, nieprawdaż, czytelnicy? Nie żądała onawprawdzie zasiadać na ministerialnym krześle aniimienia swego głosić po świecie stugębną sławą,ani w wyuzdanej swobodzie używać zabro-nionych rozkoszy, ale pragnęła żyć i jedynej isto-cie, którą kochała na ziemi, życie kawałkiem chle-ba podtrzymać, pragnęła uniknąć doli żebraczej imóc przed samą sobą wstydem nie płonąć.Jakżeambitną była, zazdrosną, pożądliwą i w pożądani-ach swych rozuzdaną! nieprawdaż?Zwyciężyła siebie znowu, zgnębiła i do mil-czenia zmusiła szarpiące ją wstyd, żal, trwogę;powstała z klęczek ze spokojną twarzą,rozpłakaną dziewczynkę wzięła na swe kolana i ci-chym, łagodnym głosem opowiadać zaczęła ulu-bioną jej bajeczkę.Posiadała ona w sobiewidocznie sporą sumę sił ducha i woli.Miałyżbysiły te pozostać dla niej bez użytku, posługiwać jejtylko w walkach uczuć, a giąć się kornie i upadaćbezwładnie pod wrogą mocą niedołężności głowy175/216i rak, uciążliwości otaczających ją żywiołówzewnętrznych?Przez całą długą noc zimową Marta nie za-mykającymi się ani na chwilę oczami patrzała wciemność zalegającą izbę, machinalnie ścigałauchem spokojny oddech śpiącego obok niej dziec-ka i myślała nad tym, co jej jutro czynić wypada.Nazajutrz około południa kobieta w żałobiewchodziła do niezbyt wielkiego, lecz bardzo wyt-wornego magazynu, za którego oknami zwieszałysię bufiaste kobiece suknie i na kształt rojumotylów najrozliczniejszymi barwami migotałyzgrabne kapelusiki i malutkie czepeczki.Był tomagazyn, w którym niegdyś Marta zaopatrywałasię zwyczajnie w przedmioty do stroju potrzebne.Na odgłos dzwonka, który zakołysał się udrzwi, z przyległego pokoju wyszła kobieta młodajeszcze, z piękną kibicią i bardzo przyjemnątwarzą.Spojrzawszy na Martę uśmiechnęła się iukłoniła bardzo uprzejmie.Znać poznała dawnąswą klientkę i widziała ją znowu u siebie z przy-jemnością.- Jakże dawno pani u nas nie była! - z jednos-tajnie uprzejmym uśmiechem rzekła właścicielkasklepu; wnet jednak szybkim spojrzeniem obrzu-cając żałobną suknię Marty dodała: - Mój Boże!176/216słyszałam o nieszczęściu, które panią spotkało.Znałam przecież dobrze pana Zwickiego!Wyraz boleści przesunął się po twarzy młodejwdowy.Dzwięk nazwiska człowieka ukochanego iutraconego ostrzem sztyletu drasnął świeżą ranęjej serca.Nie wolno jej było przecież zatrzymywaćsię długo śród drogi i bezczynnie słuchać rozmaw-iających w jej wnętrzu głosów, żalów i wspomnień.- Pani! - rzekła podnosząc oczy na stojącąprzed nią kobietę - dotąd przychodziłam tu zwyk-le, aby nabywać różne rzeczy, teraz przychodzędo pani z prośbą, abyś chciała nabyć u mnie czasmój i pracę rąk moich.Mówiąc to poskromiła drżenie głosu i na bla-dych ustach swych wymogła uśmiech.- Szczerze pragnęłabym stać się pani w czymużyteczną, ale.nie zrozumiałam dobrzeznaczenia słów jej.- Czy nie przyjmiesz mnie pani do zakładuswego na szwaczkę?Właścicielka magazynu usłyszawszy słowa tenie wydawała się wcale zdziwioną ani zmieszaną,nie zmieniła wyrazu twarzy pełnego uprzejmościi współczucia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]