[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.tylko sukni tej nie zdejmę, bojak zbrudzi się, to Teleżukowa wypierze.- Sama wypierzesz! - groznym jeszcze tonem burknęła pani Teresa, ale rozgniewanyprzedtem wyraz jej twarzy topniał, znikał.- No, dobrze już, dobrze! Sama wypiorę! Alboż to raz prałam.sobie i nie sobie.Tyl-ko już teraz niech zgoda będzie.moja mamciu złota, brylantowa, kochana.Aaszczącymi się, miękkimi, kocimi ruchami przytulała się do matki, okręcała się dokołaniej, ze śliczną główką w tył wygiętą, swymi szafirowymi, marzącymi oczyma w twarz jejpatrzała.Ach! te jej oczy szafirowe, ze spojrzeniem marzącym, czułym, spod długich, jakby sen-nych, jakby rozkoszą wiecznie upojonych powiek.Oj, te jej tak niegdyś namiętnie, bez-pamiętnie kochane ojcowskie oczy! Co one jej przypominały! Jakie chwile, jakie złudy,jakie upojenia nigdy nie zapomniane one jej przypominały! Wydało się w tej chwili paniTeresie, że ona to dziecko, to właśnie, najwięcej, najnamiętniej spomiędzy wszystkichswoich dzieci kocha, i sama nie wiedziała, jak, kiedy ramiona jej w szorstkich rękawachkaftana otoczyły łabędzią szyję córki, a usta pocałunkami osypywać zaczęły czoło alaba-strowe i tę fryzurę jasnozłotą, którą przed chwilą tak bardzo pragnęła rozczesać i w prostywarkocz zapleść.Inka śmiała się, a pani Teresie ten cichutki, pieszczotliwy, wesoły śmie-szek wpływał do serca strugą roztopionego miodu i w głowie obudzał myśl:  Niech jużtam! młodziutkie to takie i śliczne, łagodne, kochane!83 Wtem tuż za oknem ozwały się dwa cienkie głosiki dziecinne:- Mamuchno! Mamciu! Mamusiu!I jednocześnie młodzieńczy głos męski wołał:- A cóż to za czułości i romanse mama tu z Inka wyprawia! Aż zazdrość bierze pa-trząc.No, czy ja nieprawdę czasem mówię, że mama Inkę najwięcej z nas wszystkich ko-cha!Szeroki, błogi uśmiech rozwierał usta i całą twarz pani Teresy oblewał.Pierś jej zatrzę-sła się od głośnego, szczęśliwego śmiechu.- Nieprawda! - wołała.- Nieprawda, bo ja z wami wszystkimi jestem kobietą nie-szczęśliwą, nie wiedząc nigdy, które z was więcej, a które mniej kocham.Raz zdaje się,że to, a drugi raz, że tamto, i na które patrzę, to zdaje się więcej kocham.Ot, wieczniekłopoty z wami!Julek tymczasem dwie małe siostry z ziemi podniósł i na otwartym oknie posadził, aone wnet uczepiły się sukni matczynej, rozsypując po niej przyniesione z pola pęki traw ikwiatów.Szczebiotały przy tym, o przechadzce ze starszym bratem odbytej opowiadając, ai on także coś tam o runi zbożowej, o trawach na łące już wysokich mówił.Blask słonecz-ny obejmował ich wszystkich płaszczem złotym, kwiaty polne pachniały, pod okapem da-chu świegotało na zabój ptactwo, na ramieniu pani Teresy, iskrząc się stalowymi gwiaz-dami w złotych włosach, z wdziękiem opierała się śliczna główka Inki.A sama pani Tere-sa, kwiatami polnymi osypana, słonecznym blaskiem oblana, miała pozór istoty żywcemdo nieba wziętej i w raju przebywającej.Jednak po chwili zaniepokoiła się nieco i oczymazaczęła po ogrodzie czegoś szukać.- Gdzieś tam w ogrodzie Janek i Olek.Julek śmiechem wybuchnął:- Ha, ha, ha! Mamci do pełnego romansu Janka i Olka już zabrakło! Do sióstr malut-kich zwrócił się:- Niech robaczki polecą, chłopców wyszukają i tu przyprowadzą.- A pewno! pewno! - rajsko śmiała się pani Teresa.- Cóż to oni gorszego od was? Cogorszego?Robaczki już z okna ku ziemi swoje nagie, długie, ogorzałe nożęta spuszczały, aby nawyszukanie braci lecieć, gdy z drugiej strony domu, na dziedzińcu, rozległ się turkot za-jeżdżającej przed ganek bryczki.Inka drgnęła.- Pan Gustaw przyjechał.- Skąd wiesz, że to pan Gustaw?- Wczoraj widziałam go.Janek nagle śmiać się przestał.- Tak, mamo, to on być musi.wczoraj już spodziewałem się.Odbiegł na spotkanie gościa, odbiegła, włosów swych dłońmi dotykając, i do sąsiedniejizby wśliznęła się Inka, robaczki w zieleni ogrodu znikneły, a pani Teresa przez parę minutsama jedna stała jeszcze u otwartego okna, jak skamieniała, jak ze snu rajskiego obudzonado rzeczywistości strasznej.Przestrach spędził z jej twarzy gorące przez chwilę rumieńce;bólem skrzywiły się usta rajsko przed chwilą roześmiane.Pan setnik przyjechał.I zaraz po wyskoczeniu z bryczki, Julka pod ramię wziąwszy, do ogrodu z nim poszedł.Tam, cicho i żywo rozmawiając, chodzili po dzikich trawach i wydeptanych ścieżkach, ażzza krzaczystej zarośli, która ogród owocowy od warzywnego oddzielała, wychodząc uj-rzeli naprzód Janka, który na ziemi siedząc zdawał się zatopionym w czytaniu rozwartej nakolanach książki, a potem Olka leżącego na trawie z twarzą ku niebu obróconą i tak śpią-cego, że aż z lekka sobie pochrapywał.Gdy koło nich przechodzili,84 Janek przed gościem czapki uchylił i wnet znowu w czytaniu się zanurzył, a Olek nietylko nie obudził się, ale głośniej jeszcze zachrapał.Minęli ich, Julek na chłopców uważniepopatrzył.Brzegiem warzywnego ogrodu przez chwilę jeszcze szli, aż w inną stronę skręcili i po-między drzewami zniknęli.Wtedy Olek porwał się z trawy i do starszego brata przysko-czył.Błękitne oczy zdawały się mu aż wyskakiwać z orbit, głos trząsł się.- Słyszałeś, Janek? Słyszałeś? Już, ju.jutro wy.wy.wychodzą.Ale Janek gniewał się czegoś na brata.- Głupi jesteś z tym udawaniem śpiącego.czyż kto może uwierzyć, że o tej porze.AJulek pewno domyślił się, że udajesz.Krępy, pyzaty Olek wyprostował się jak rozgniewany kogut.- No i co, jeżeli domyślił się? Czy to on mój pan i władca? A co usłyszałem za to, leżącprzy samych krzakach, jak oni za krzakami szli, to usłyszałem.A ty nic nie słyszałeś.nie wiesz.- Czego nie wiem?- A tego, dokąd pójdą.Zerwał się na równe nogi Janek.- A tyś słyszał? wiesz? dokądże? dokąd?- Aha! A scyzoryk, ten nowy od Julka, oddasz mi? to powiem.Janek do kieszeni sięgnął i bohaterskim ruchem przedmiot żądany bratu oddając, tonemwzgardliwej nieco wyższości rzekł:- Masz i mów.Wtedy Olek, ku samemu uchu jego nachylony, szepnął:- Do lasów horeckich.I w tejże chwili zakłopotał się czegoś czy zawstydził.- Ale ten scyzoryk - zaczął - to wez go sobie, Janku, na powrót [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl