[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takiej nienawiści nigdy dotąd nie zaznał: pomnażała jegosiły.Kiedy wybiegli z czwartego z kolei lasu, ujrzał przed sobą morze, odległe o jakieś dwadzieściametrów.Nie-człowiek pędził dalej przed siebie, jakby nie dostrzegał różnicy między lądem a wodą.Rzucił się w nią z głośnym pluskiem.Ransom śledził jego głowę ciemniejącą na tle miedzianegomorza, czując narastającą radość zwycięstwa, bo pływanie było jedynym sportem, w którymzawsze osiągał znakomite wyniki.Skoczył do wody i na chwilę stracił go z oczu.Potem, gdywynurzył głowę i otrząsnął z twarzy mokre, bardzo już długie włosy, ujrzał jego całe ciałowystające pionowo nad falą, jakby na czymś siedział.Spojrzał raz jeszcze i zrozumiał, że Nie-człowiek dosiadł ryby.Najwidoczniej czarodziejski sen ogarnął jedynie wyspę, ponieważnatychmiast rozwinął znaczną szybkość.Nie miał wątpliwości, że Przeciwnik dysponuje bogatymrepertuarem pomysłów, by zmusić zwierzę do zwiększenia tempa.Przez chwilę owładnęła nim rozpacz, bo zapomniał o naturalnej sympatii, jaką darzą ludzi owekonie morskie.Spostrzegł, że otacza go cała ławica tych stworzeń, wyskakujących nadpowierzchnię i uwijających się wokół, jakby chciały zwrócić jego uwagę.Mimo obustronnej dobrejwoli, niełatwo było wspiąć się na śliski grzbiet wspaniałego okazu - pierwszego, jakiego dosięgnąłrękami.Gdy próbował go dosiąść, odległość między nim a zbiegiem znacznie się powiększyła.Alew końcu mu się udało.Usadowiwszy się tuż za wielkim łbem o wyłupiastych oczach, ścisnąłgrzbiet ryby kolanami, uderzył piętami w jej boki, wyszeptał kilka słów pochwały i zachęty -jednym słowem uczynił wszystko, co potrafił, by pobudzić jej wigor.Morski wierzchowiec ruszyłnaprzód, pozostawiając za sobą smugę piany.Spojrzawszy przed siebie, Ransom nie dostrzegł jednak Nie-człowieka.Zapewne zasłonił godługi grzbiet kolejnej fali.Lecz wkrótce odetchnął z ulgą: nie musiał się martwić o kierunekpościgu.Wodne zbocze mieniło się wielkimi rybami, które pruły fale znacząc je wirami żółtej piany:niektóre wyskakiwały raz po raz nad powierzchnię.Uciekinier nie wziął widocznie pod uwagęinstynktu, nakazującego tym stworzeniom podążyć za każdym ze swych towarzyszy, któregodosiadał człowiek.Całe stado płynęło szybko naprzód, tak pewne właściwego kierunku, jakwracające do swych gniazd ptaki lub psy gończe na tropie.Kiedy wzniósł się na szczyt fali, zobaczył przed sobą rozległą nieckę wodną, której kształtprzywodził na myśl angielskie doliny.W dali, tuż pod przeciwległym zboczem, ciemniała maleńka,podobna do kukiełki sylwetka Nie-człowieka, a pomiędzy nimi cała ławica ryb rozciągnęła się wtrzy lub cztery rzędy.Nie bał się już, że utraci kontakt z Przeciwnikiem.Ransom polowałna niegoze sforą ryb, a te z pewnością nie zaniechają pościgu.Roześmiał się na głos i ryknął:Me psy wywodzą się z rasy spartańskiej O długich pyskach i sierści piaskowej! [W.Szekspir,Sen nocy letniej Akt IV, scena 1.Przekład M.Słomczyńskiego (przyp.tłum.).]Po raz pierwszy dotarł do niego naprawdę ten błogosławiony fakt, że nie musi już walczyć, niemusi nawet stać o własnych siłach.Spróbował przyjąć wygodniejszą pozycję i aż go poderwało wgórę od przeszywającego bólu w plecach.Bezmyślnie sięgnął ręką do łopatki i omal nie zawył,urażony dotknięciem własnych palców: plecy musiały być jedną wielką masą krwawych,pozlepianych strzępów.Jednocześnie odkrył, że stracił ząb i skórę na knykciach, a pod piekącąpowierzchnią całe ciało, od stóp do głowy, przeszywają jakieś dziwne, głębsze i bardziejzłowieszcze bóle.Nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak bardzo jest poraniony i udręczony.Potem przypomniał sobie o pragnieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]