[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między nimi szła dziewczyna, której kruczewłosy upięte były wysoko na kształtnej głowie.Jej ciało spowijały białe kapłańskie szaty.Chwilę pózniej dwaj słudzy boga obnażyli ją, o ona, nie okazując śladu zawstydzenia,zbliżyła się do Dagotha.Jej oczy, wpatrujące się chciwie w boskie oblicze, wyrażałynajczystszy zachwyt.Taramis i Xanteres stanęli po obu jej stronach. Aniyo  powiedziała Taramis.Naga dziewczyna niechętnie oderwała oczy od śpiącegoBoga. Ty  mówiła księżniczka  jesteś pierwszą wybraną, wyniesioną ponad twesiostry z powodu swej czystości. Wielki to zaszczyt dla marnej sługi  wyszeptała kornie dziewczyna. W dniu swych narodzin zostałaś przeznaczona Zpiącemu Bogu.Czy teraz chętnie muposłużysz?  Taramis znała odpowiedz, jeszcze zanim światło ekstazy rozbłysło w oczachdziewczyny.Szlachetnie urodzona wiedziała, że nie może być inaczej.Wszak wcześniejpoczyniła długie i niezawodne przygotowania& Nędzna sługa błaga, by służyć swemu bogu  odparła dziewczyna cicho, acz żarliwie.Flety zapiszczały przerazliwie. O wielki Dagothcie!  krzyknęła Tramis. Racz łaskawie przyjąć naszą ofiarę ibłagania! Przyjmij ten pierwszy olej zwiastujący Noc Twego Powrotu.Xanteres, którego twarz nadal była portretem łagodności, złapał Aniyę za włosy, przechyliłją nad alabastrowym posągiem, a potem odchylił jej głowę do tyłu naciągając szyję.Z fałdówszaty wyjął sztylet o złoconym ostrzu, które gładko wcięło się w napiętą skórę.Na twarz bogabluznęła szkarłatna fontanna. O wielki Dagothcie!  krzyknęła Taramis. Twoi słudzy namaszczają cię! O wielki Dagothcie!  powtórzyli kapłani. Twoi słudzy namaszczają cię!Taramis opadła na kolana i dotknęła czołem marmuru.Pogrążona w ekstazie nie słyszałaszelestu szat padających na twarz kapłanów. O wielki Dagothcie  modliła się  twoi słudzy czekają na Noc Nadejścia! Ja czekamna Noc Twego Nadejścia!Kapłani powtarzali gorączkowo. O wielki Dagothcie, twoi słudzy czekają na Noc Twego Nadejścia!Ciało Aniyi drgnęło po raz ostatni i znieruchomiało tam, gdzie upadło, zapomniane.Szkliste oczy dziewczyny nie widziały już rosnącej na białych płytach kałuży krwi.XVIKoń Conana stąpał między głazami zaścielającymi dno górskiej doliny.Jezdziec miałkamienny wyraz twarzy.Był skoncentrowany wyłącznie na drodze, nie pozwalał sobie nażadne inne myśli. Musimy jechać dalej  powiedziała mu rankiem Jehnna, a jego rysy stwardniały.Milczał, póki nie dotarli na przełęcz, która wiodła do drugiej doliny.Dopiero wtedyodezwał się:  Za dwa dni możesz być bezpieczna w Shadizar.Nawet za dzień, jeśli zajezdzimy konie ze wzniesienia widział góry ciągnące się ku wschodzącemu słońcu.Za nimi leżałazamorańska równina. A moje przeznaczenie?  zaprotestowała Jehnna. Twoim przeznaczeniem nie jest znalezienie śmierci w tych górach.Odwiozę cię dopałacu ciotki. Nie możesz sprzeciwiać się memu przeznaczeniu! Niech Crom porwie twoje przeznaczenie!  warknął.Popędziła konia i zrównała się z nim. A co z Valerią?  zapytała. Wiem, jaką nagrodę obiecała ci ciotka.Utrzymanie obojętnego wyrazu twarzy wymagało od Conana tytanicznego wysiłku, aleudało się.Dług będzie spłacony, nieważne jakim kosztem.Ale nie kosztem Jehnny. Mogę chronić cię w czasie podróży, ale nie wtedy, gdy sami będziemy szukaćniebezpieczeństwa.A może myślisz, że ten skarb będzie leżał nie strzeżony? Valeria& Ona nie poprosiłaby mnie, bym wymieniał twe życie za jej  przerwał ostro. Terazbądz cicho i jedz za mną.Przez pewien czas dziewczyna faktycznie milczała, lecz była nadąsana i mruczała coś podnosem ze złością.Pochłonięty własnymi kłopotami Conan nie przyjmował jej gniewu dowiadomości.Nagle powiedziała: To tam.Wiem to, Conanie.Musimy tam jechać.Proszę!Mimo postanowienia, że tego nie uczyni, spojrzał we wskazanym kierunku& Szara góranie była wysoka, ale u jej stóp zbocze było nienaturalne pocięte w setki bazaltowych kolumniiglic.Przypomniał sobie, że Jehnna nazwała tę podróż wyprawą w głąb labiryntu.W rzeczysamej, przed nimi rozciągał się istny labirynt, w którym bez zdradzania swej obecnościmogłaby czyhać cała armia.Nie było to miejsce odpowiednie dla młodej dziewczyny, nawetjeśli tam znajdował się upragniony skarb Taramis.Cymmerianin zadecydował, że skręcą napołudnie i szerokim łukiem ominą złowieszczą górę.W milczeniu jechał dalej. Conanie!Nie słuchał jej. Conanie!Nagle zdał sobie sprawę, że to nie głos Jehnny.Jego dłoń zacisnęła się na rękojeścimiecza.To, że wołający znał jego imię, mogło oznaczać wiele albo nic.Po chwili z płytkiegozagłębienia wyłonił się koryntiański koń z wojskowym siodłem i żylastym, ciemnookimjezdzcem na grzbiecie.Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Cymmerianina. Malak!  zawołał. Bałem się, że nie żyjesz. Nie ja!  odkrzyknął mały złodziej. Jestem zbyt przystojny, by umrzeć!Za Malakiem wyłonili się Bombatta, Zula i Akiro wiercący się w siodle i narzekający naswe stare kości.Czarnoskóra kobieta podjechała wprost do Jehnny.Zbliżyły do siebie głowy,by wymienić słowa przeznaczone wyłącznie dla ich uszu. Co się stało z Koryntiańczykami?  zapytał Conan. I jak nas znalezliście?Akiro otworzył usta, ale Malak był szybszy. Kiedy ci głupcy zobaczyli, że uciekacie na przełęcz, przeszło połowa pognała za wamiwrzeszcząc, że oni pierwsi zabawią się z dziewczyną.Nie patrz tak na mnie! Na Mitrę, to oni tak powiedzieli, nie ja! W każdym razie zmniejszenie liczby wrogów dało szansę naszemumagowi.Powiedz im, co zrobiłeś, Akiro.Akiro znów otworzył usta. Sprawił, że pojawił się tygrys  ciągnął ze śmiechem Malak. Wielki niczym słoń!Fidesa świadkiem, że nie przesadzam! Konie dosłownie poszalały  uchwycił spojrzeniestarego maga i dokończył słabo:  Ty opowiedz resztę, Akiro. To była tylko drobna iluzja  podjął wątek Akiro.Mówiąc wciąż patrzył na Malaka,jakby się bał, że gdy tylko spuści go z oka, żylasty złodziej znów nie da mu dojść do słowa. Nawet gdy część z nich odjechała, nie miałem czasu na nic więcej.Był to sam widok izapach, tygrys nie mógł się nawet ruszać, ale konie, na szczęście, o tym nie wiedziały.Rzeczywiście wpadły w szał.Nasze też.Ale to umożliwiło nam ucieczkę.Jesteśmy bezjucznych, jak widzisz, ale z własnymi skórami w jednym kawałku.Conan znów pomyślał, że tej podróży towarzyszy zdecydowanie za dużo czarów, lecz niemógł się skarżyć, skoro uratowały jego przyjaciół. Istny traf, żeście nas znalezli  powiedział. Wjechaliśmy w te przeklęte góry razemi byłoby dobrze, gdybyśmy je razem opuścili.Malak zaczął coś mówić, ale zamknął usta na widok wściekłego spojrzenia Akiro. Fortuna nie ma z tym nic wspólnego  wyjaśnił żółtoskóry mag. Wszystko dziękitemu  wyciągnął rzemień z małym rzezbionym kamieniem na końcu.Wprawił kamień wruch obrotowy, jednakże prawie od razu krąg zaczął się wydłużać, po czym kamyk zawisł wpowietrzu wskazując prosto na Conana.Cymmerianin wciągnął głęboki oddech.Nowe czary! Nie lubię, gdy coś takiego wiąże się ze mną  powiedział.Z zadowoleniem stwierdził,że udało mu się nie wrzasnąć. Nie z tobą  rzekł Akiro. Z twoim amuletem, chociaż muszę przyznać, że gdybymmiał kosmyk twoich włosów albo strzęp ubrania, znalazłbym cię dużo szybciej. Na Croma!  wysypał Conan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl