[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reacher w dalszym ciągu na ślepo piłował sznurki.Minuta.Dwie.Dixon poruszała ramionami, podsuwając kolejne nitki powrozui sprawdzając postępy.Lamaison zaczął stawiać coraz silniejszy opór.Był dużym mężczyzną, silnym i dobrze zbudowanym.O grubym karkui szerokich ramionach.Na dodatek wystraszonym.Jednak Reacher byłwiększy, silniejszy od niego i wściekły.Bardziej wściekły, niż Lamaisonprzerażony.Napiął ramię.Lamaison w dalszym ciągu się szamotał.Reacher przez chwilę zastanawiał się, czy go nie ogłuszyć.Chciałjednak, aby tamten pozostał przytomny, więc nadal mocował sięz powrozem.Nagle sznur z sizalu pękł.Dixon uwolniła nadgarstki,odepchnęła się od podłogi i uklęknęła.Reacher podał jej kastet i swojegoglocka, a następnie przełożył SIG-a z lewej ręki do prawej.Od tej pory było już znacznie łatwiej.Dixon zrobiła mądrą rzecz.Zignorowała kastet i jak syrenaprzysunęła się do Lamaisona, by po chwili wyciągnąć z jego kieszenidrugiego SIG-a i sprężynowiec O’Donnella.Dwie sekundy późniejuwolniła nogi, a po upływie pięciu kolejnych oswobodziła O’Donnella.Oboje byli związani przez wiele godzin i zesztywnieli.Ręce silnie imdrżały.Pozostał jedynie pilot.O’Donnell chwycił go za kołnierzi przytknął lufę SIG- a do brody.Nie mógł chybić, choćby nie wiadomojak drżały mu ręce.Pilot nie miał żadnych szans i najwyraźniej to pojął.Nie poruszył się.Reacher przytknął SIG-a do ucha Lamaisonai przechylił się w drugą stronę.– Jaką mamy wysokość? – zapytał pilota.Ten przełknął ślinę i odpowiedział:– Dziewięćset metrów.– Wznieś się trochę – powiedział Reacher.– Na jakieś półtorakilometra.81Zwiększenie pułapu spowodowało, że bell przestał wirować.Drzwiuderzyły kilka razy o kabinę i zatrzasnęły się.Hałas stał się mniejdokuczliwy.W porównaniu z niedawnym harmidrem można byłoodnieść wrażenie, że zapanowała cisza.O’Donnell w dalszym ciągutrzymał pistolet przy głowie pilota.Reacher nadal przyciskał wygiętegoLamaisona do fotela.Ten wciąż bezskutecznie mocował się z ramieniemReachera.Nagle dziwnie zobojętniał i zaprzestał walki.Jakby wyczuł,co go czeka, lecz nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.Swan też nie mógł w to uwierzyć, pomyślał Reacher.Ani Orozco,ani Franz, ani Sanchez.Poczuł, jak helikopter wznosi się coraz wyżeji wyrównuje.Słyszał odgłosy płatów młócących powietrze.Turbinyryczały coraz głośniej.Pilot spojrzał na niego i skinął głową.– Wyżej – powiedział Reacher.– Jeszcze sto metrów.Dźwięk silnika i wirujących płatów ponownie uległ zmianie.Maszyna uniosła się wolno i precyzyjnie.Lekko skręciła i ponowniezawisła w powietrzu.– Tysiąc sześćset metrów – powiedział pilot.– Co jest pod nami? – zapytał Reacher.– Pustynia.Reacher odwrócił się do Dixon i powiedział:– Otwórz drzwi.Lamaison odnalazł w sobie więcej sił.Szarpnął się i rzucił na fotelu.– Błagam, nie – wyjęczał.Reacher mocniej zacisnął ramię.– Czy moi przyjaciele błagali? – zapytał.Lamaison potrząsnął głową.– Nie zrobiliby tego – powiedział Reacher.– Byli zbyt dumni.Dixon cofnęła się i chwyciła lewą ręką pas fotela Lennoxa.Wyciągnęła prawą, poszukała klamki i otworzyła drzwi.Była niższa odLennoxa, dlatego musiała się bardziej wyciągnąć.Udało się.Nacisnęłaklamkę i silnym ruchem odepchnęła drzwi.Reacher odwrócił się dopilota i powiedział:– Zacznij obracać maszynę tak jak przedtem.Pilot wprawił helikopter w wolny ruch obrotowy.Drzwi otworzyłysię na całą szerokość.Do wnętrza wdarło się lodowate powietrzei ogłuszający hałas.Na horyzoncie pojawiły się ciemne kontury gór.Zanimi widać było jasne światła leżącego osiemdziesiąt kilometrów dalejLos Angeles.Milion jasnych świateł uwięzionych pod masamipowietrza gęstego jak zupa.Po chwili obraz miasta zniknął, zastąpionyprzez mrok pustyni.Dixon usiadła na złożonym fotelu Parkera.O’Donnell mocniejchwycił kołnierzyk pilota.Reacher wykręcił kark Lamaisona ramieniem,naciskając na krtań i niemal do kresu wytrzymałości napinając pasy.Przytrzymał.Następnie otworzył zapięcie lufą SIG-a.Pasy puściły.Pociągnął go do tyłu i cisnął na podłogę.Lamaison dostrzegł okazję.Odepchnął się do pozycji siedząceji zaparł piętami, próbując zrzucić z siebie nogi Reachera.Ten był na toprzygotowany.Przygotowany jak nigdy dotąd.Wymierzył mu silnegokopniaka w bok i walnął łokciem w ucho.Przycisnął twarz Lamaisonado podłogi, oparł kolano między jego łopatkami i przytknął SIG-a dowierzchołka kręgosłupa.Lamaison uniósł głowę.Reacher wiedział, żema przed sobą mroczną otchłań.Rozpaczliwie wierzgał nogami.Wrzeszczał.Reacher słyszał go mimo ogromnego hałasu.Czuł falującąklatkę piersiową.Za późno, pomyślał.Czas zebrać, coś posiał.Lamaison wymierzył na oślep kilka słabych niecelnych ciosów.Później oparł dłonie na wykładzinie, próbując zrzucić Reacheraz grzbietu.Zapomnij o tym, pomyślał.Chyba że potrafisz wykonaćpompkę ze stu trzydziestoma kilogramami na plecach.Niektórzypotrafią.Reacher widział to na własne oczy.Lamaison jednak tego nieumiał.Był silny, lecz niewystarczająco.Napiął się z całych sił i opadł nawykładzinę.Reacher przełożył SIG-a do lewej ręki i chwycił szyję Lamaisona odtyłu jak w kleszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]