[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może to jakiśdzieciak z katarem - pomyślał.Zresztą nieważne.Ważne było to, że gdzieśjest przebicie i zamiast rozmawiać już z policją.- Kto mówi? - rzucił ostro do słuchawki.Brak odpowiedzi.Tylko ten inhalator.Czy to naprawdę taki znajomyodgłos? Przecież to śmieszne.Jakże, na rany Chrystusa, świszczącyoddech w słuchawce może wydawać się znajomy? Nie może, to jasne, alemimo to.- Hej tam, po drugiej stronie, wyłącz się w cholerę i to już! - zażądałJohnny.- Muszę zadzwonić na policję.Oddech umilkł.Marinville już wyciągał rękę do widełek, kiedy głospowrócił.Tym razem pobrzmiewał najwyrazniej kpiną:- Mój Kubusiu, jesteś brzydki, wsadzasz mamie coś do pitki.Wsadzać wpitkę jest nieładnie, zaraz kutas ci odpadnie.- Ton głosu stał się terazprzerazliwie bezbarwny: - Nigdy już tutaj nie dzwoń, ty stary durniu.Tak!Znowu kliknęło i połączenie zostało przerwane.Ale tym razem nie byłosygnału, tylko martwa cisza.Johnny postukał palcem w widełki.Nic.Linia pozostała głucha.Znówhuknął grzmot, coraz bliższy.Pisarz aż podskoczył.Odłożył słuchawkę i przeszedł do kuchni.Spostrzegł, jak błyskawicznieciemnieje niebo, i przypomniał sobie, że trzeba zamknąć okna na górze,jeżeli zacznie padać.kiedy zacznie padać, sądząc z obrotu spraw.W kuchni telefon wisiał na ścianie.Gdy zadzwonił podczas posiłku,wystarczyło się odchylić na krześle, by go dosięgnąć.Niezbyt często się tozdarzało; czasem dzwoniła jego była żona i to wszystko.Ci z NowegoJorku wiedzieli dobrze, że maszynkę do robienia pieniędzy najlepiejzostawić w spokoju.Zdjął telefon z uchwytu i przyłożył do ucha.Znów odpowiedziała mucisza.Ani sygnału, ani wyładowań elektrycznych, kiedy błyskawicarozświetliła błękitem kuchenne okno, ani pii-pii oznaczającegouszkodzenie linii.Po prostu nic.Mimo wszystko wystukał dziewięćsetjedenaście, lecz kiedy wybierał cyfry, nie odezwały się nawet klawiszetelefonu.Odwiesił aparat i spoglądał nań w półmroku kuchni.- "Brzydki jesteś mój Kubusiu" - mruknął i nagle zatelepało nim w sposób,który można by uznać za teatralny, gdyby nie brak publiczności.Co za wstrętna rymowanka - pomyślał.- Nigdy jej przedtem niesłyszałem.Kichać zresztą na rymowankę.Ale co z tym głosem? Głos jest jakiśznajomy, nie?- Nie - odpowiedział sobie głośno.- W każdym razie.nie wiem.No tak.A ten oddech.?- W mordę jeża, przecież nie da się rozpoznać nikogo po oddechu! -zawołał do pustej kuchni.- Chyba że własnego dziadka z rozedmą.Opuścił kuchnię i ruszył do drzwi wyjściowych.Nagle zapragnął znówzobaczyć, co się dzieje na ulicy.4- Co się tam stało? - zwrócił się Peter Jackson do Davida, gdy rodzinaCarverów przeszła na chodnik po wschodniej stronie.Pochylił kusąsiadowi głowę i zniżył głos, żeby dzieci nie słyszały.- Czy to trup tamleży?- Tak - odparł David półgłosem.- To chyba ten Cary Ripton - spojrzał nażonę, niepewny, czy dobrze pamięta nazwisko.Kirsten kiwnęła głową.-Chłopak, który rozwoził w poniedziałki Shoppera.- Zastrzelił Cary'ego?Carver potwierdził skinieniem głowy, lecz Peterowi nadal wydawało sięniemożliwe, żeby ktoś, z kim przed chwilą rozmawiał, właśnie zostałzabity.- O jasna dupa!- Jasna dupa to chyba odpowiednie określenie - zgodził się David.- Szybko, tatusiu-usiu - przynaglił go Ralph z wózka.David obejrzał się na niego, posłał mu uśmiech i zwrócił się znów doPetera.Mówił teraz już prawie szeptem.- Dzieci akurat były w sklepie, poszły po picie.Nie jestem pewien, ale cośmi się widzi, że ten facet do nich też chciał strzelić.Wtedy przyleciał piesReedów i on strzelił do niego zamiast do nich.- O Jezu! - Sama myśl o tym, że ktoś zabił Hannibala, genialnego łowcęfrisby z zabawną chustką na szyi, sprawiła, że nagle nie mógł już dłużejzaprzeczać faktom.Nie wiedział dlaczego, ale tak to czuł.- Jezusieprzenajświętszy!- To prawda - pokiwał głową David.- Gdyby na tym świecie było więcejJezusa, takie historie wydarzałyby się znacznie rzadziej.Peter pomyślał o tych milionach, które w dziejach ludzkościzaszlachtowano w imię Jezusa, lecz odegnał tę myśl i też skinął głową.Niebył to chyba odpowiedni moment na teologiczną dysputę z sąsiadem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]