[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle nabrałem przekonania, że jest jeszcze szansana uratowanie dziecka.Kiedy podciągnąłem jej sukienkę do pasa, chyba zacząłem się śmiać.Byłembliski szaleństwa.Jej ciało było jeszcze ciepłe.Pamiętam to.I pamiętam sposób, wjaki jej pierś unosiła się w oddechu.Jeden z sanitariuszy wstał, chwiejnie jak pijany,jedną ręką trzymając się za głowę.Krew przeciekała mu przez palce.Wciąż śmiałem się i badałem.Stwierdziłem, że jest w pełni rozwarta.Sanitariusz szeroko otwartymi oczami spojrzał na bezgłowe ciało SandryStansfield.Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że ona jeszcze oddycha.Pewniepomyślał, że to tylko skurcz mięśni - rodzaj odruchu nerwowego.Jeśli rzeczywiścietak pomyślał, to chyba od niedawna jezdził karetką.Bezgłowe kury mogą chodzićprzez jakiś czas, ale człowiek najwyżej raz czy dwa poruszy nogą.jeśli w ogóle.- Przestań się gapić i przynieś mi jakiś koc - warknąłem na niego.Odszedł, ale nie w kierunku ambulansu.Kierował się mniej więcej w stronęTimes Square.Po prostu odszedł w śnieżną noc.Nie mam pojęcia, co się z nim stało.Wróciłem do martwej kobiety, która jakimś cudem nie była całkiem martwa,zawahałem się, a potem zdjąłem płaszcz.Uniosłem jej biodra i podłożyłem go pod nie.Wciąż słyszałem świst oddechu, gdy bezgłowe ciało dyszało jak lokomotywa.Czasemjeszcze je słyszę, panowie.We snach. Musicie zrozumieć, że wszystko to wydarzyło się w niezwykle krótkim czasie -wydawał mi się dłuższy z powodu szoku i gorączkowego pośpiechu, które wyostrzyływszystkie moje zmysły.Ze szpitala zaczęli wybiegać ludzie, żeby zobaczyć, co się stało,i jakaś kobieta za moimi plecami wrzasnęła przerazliwie na widok odciętej głowyleżącej na ulicy.Gwałtownym szarpnięciem otworzyłem torbę, dziękując Bogu, że nie zgubiłemjej w zamieszaniu, i wyjąłem krótki skalpel.Przeciąłem nim bieliznę i ściągnąłem ją.Teraz podszedł kierowca karetki - stanął piętnaście stóp dalej i zamarł.Zerknąłem naniego, nadal potrzebując tego koca.Zobaczyłem, że on mi go nie przyniesie; patrzył naoddychające ciało, wybałuszając oczy tak, jakby zaraz miały wyjść mu z orbit izawisnąć na nerwach ocznych jak groteskowe jo-jo.Potem opadł na kolana i splótłdłonie.Jestem przekonany, że chciał się modlić.Sanitariusz mógł nie wiedzieć, żewidzi coś, co jest niemożliwe, ale ten kierowca wiedział.W następnej chwili zemdlał.Tego wieczoru zapakowałem do torby kleszcze; nie wiem po co.Nie używałemich od trzech lat, od kiedy zobaczyłem, jak lekarz wgniótł jednym z tych okropnychnarzędzi skroń i mózg noworodka.Dziecko umarło natychmiast.Zwłoki  zniknęły , ado aktu zgonu wpisano  urodzone martwe.Tymczasem, z jakiegoś powodu, tamtej nocy miałem je w torbie.Zwłoki panny Stansfield zastygały, ze ściśniętymi mięśniami brzucha,zmieniając się z ciała w głaz.Główka dziecka była tuż przy ujściu.Widziałem ją przezmoment, zakrwawioną, okrytą błoną i pulsującą.Pulsującą.A więc żyło.Na pewnożyło.Kamień znów zmienił się w ciało.Główka zniknęła mi z oczu.Głos za moimiplecami zapytał:- Co mogę zrobić, doktorze?Pielęgniarka w średnim wieku, jedna z tych kobiet, które często są opokąnaszego zawodu.Twarz miała bladą jak ściana, lecz chociaż na jej twarzy malował sięprzesądny lęk i przerażenie wywołane widokiem oddychających zwłok, wnajmniejszym stopniu nie wpływało to na jej zdolność działania.- Może mi siostra przynieść jakiś koc - rzuciłem.Myślę, że wciąż mamy szansę.Za nią dostrzegłem chyba dwa tuziny ludzi ze szpitala, stojących na schodach,nie chcących podejść bliżej.Jak dużo lub jak mało widzieli? Trudno mi powiedzieć.Wiem tylko, że na kilka dni (a niektórzy na zawsze) przestali się do mnie odzywać inikt, włącznie z tą pielęgniarką, nigdy nie wspominał o tym wypadku. Odwróciła się i ruszyła w kierunku szpitala.- Siostro! - zawołałem.- Nie ma na to czasu.Niech pani poszuka w karetce.Dziecko zaraz przyjdzie na świat.Zmieniła kierunek marszu, człapiąc i ślizgając się na śniegu w swych białych,służbowych butach.Znów zająłem się panną Stansfield.Zamiast zwalniać, te gwałtowne oddechy zaczęły przyspieszać.a potem jejciało znów wyprężyło się, napięte i prące.Zobaczyłem główkę dziecka.Oczekiwałem,że znowu schowa się, ale nie; wychodziło.Wcale nie musiałem używać kleszczy.Dziecko po prostu wypadło mi na ręce.Ujrzałem śnieg prószący na jego nagie,zakrwawione ciałko - ponieważ to był chłopiec, nie było co do tego wątpliwości.Zobaczyłem unoszącą się z niego parę, gdy czarna, lodowata noc porwała resztkimatczynego ciepła.Słabo zatrzepotał okrwawionymi piąstkami; wydał cienki,płaczliwy krzyk.- Siostro! - ryknąłem - Rusz dupę, suko!To było niewybaczalne, ale przez moment wydało mi się, że znów jestem weFrancji, że za moment pociski zaczną świstać mi nad głową z odgłosem podobnym dosypania tego bezlitośnie padającego śniegu; karabiny maszynowe rozpoczną swójpiekielny stukot; Niemcy zaczną wyłaniać się z ciemności, biegnąc, ślizgając się, klnąci umierając w błocie i dymie.Tania magia, pomyślałem, widząc, jak ciała chwieją się,okręcają i padają.Jednak masz rację, Sandro, to tania magia, lecz tylko na taką nasstać.Nigdy nie byłem tak bliski utraty zmysłów jak wtedy, panowie.- Siostro, na Boga!Dziecko znów zapłakało - taki cichy, rozpaczliwy dzwięk! i ucichło.Paraunosząca się z jego ciała zrzedniała do smużek.Przyłożyłem usta do jego twarzy,wdychając zapach krwi i ostry, wilgotny aromat łożyska.Dmuchnąłem mu w usta iznów usłyszałem wątły szmer oddechu.W następnej chwili znalazła się przy mniepielęgniarka z kocem w rękach.Wyciągnąłem po niego rękę.Zaczęła mi go podawać, lecz nagle cofnęła dłoń.- Doktorze.a jeśli to potwór? Jeśli to jakiś potwór?- Podaj mi ten koc - powiedziałem.- Daj mi ten koc, sierżancie, zanim wkopię cidupę między łopatki.- Tak, doktorze - odparła zupełnie spokojnie (powinniśmy błogosławić kobiety,panowie, które często rozumieją, po prostu nie próbując niczego zrozumieć) iwręczyła mi koc.Owinąłem dziecko i oddałem jej. - Jeśli je upuścisz, sierżancie, każę ci zjeść te naszywki.- Tak, doktorze.- To tania, pieprzona magia, sierżancie, ale innej nie dał nam Bóg.- Tak, doktorze.Patrzyłem, jak wpół idzie, a wpół biegnie z dzieckiem do szpitala, a tłum naschodach rozstępuje się przed nią.Potem wstałem i cofnąłem się od ciała.Jegooddech, tak jak przed chwilą noworodka, ustał i wydobył się znowu.ustał.wydobyłsię.ustał.Zacząłem się cofać.Natrafiłem na coś nogą.Odwróciłem się.To była jej głowa.Iposłuszny jakiemuś wewnętrznemu nakazowi przyklęknąłem przy niej i obróciłem ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl