[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No dobrze, może napaść na wielkiego szefa nie była najlepszym wyjściem z sytuacji, zwłaszcza gdy w grę wchodziła jej kariera zawodowa.Podstępny jak wąż Carl nie zawaha się przed niczym, by odpowiednio wykorzy¬stać śmierć Karen.Jeśli chodziło o Nicky, osobiście uwa¬żała, iż żerowanie na tak potwornej tragedii jest nie do pomyślenia.To niegodne i odrażające.Perspektywa po¬wrotu na wyspę Pawleys przyprawiała ją o dreszcze i nio¬sła groźbę traumy psychicznej, o zagrożeniu nie wspomi¬nając.Teoretycznie Nicky nie chciała mieć z tym nic wspólnego.Lecz jeśli się wycofa, Carl chętnie ją zastąpi.Z trudem hamując gniew, ponownie skierowała spoj¬rzenie na Sida.- Dorastałam na wyspie Pawleys - odrzekła z wymu¬szonym spokojem.- Znam Old Taylor Place, czyli miejsce zbrodni, jak własną kieszeń: w dzieciństwie wielokrotnie bywałam tam z rodzicami.Znam tam niemal wszystkich mieszkańców.Moja matka, czyli medium, z którym chce¬cie dalej współpracować, ma tam dom.W dodatku jest mo¬ją matką• - Oparła się pokusie, by łypnąć na Carla.- Czy Carl reprezentuje sobą coś, co może się z tym równać?- Karen Wise została zamordowana, a ty nieźle obe¬rwałaś - zauważyłnieszczęśliwym tonem Sid.- Nie mo¬żemy ryzykować, wysyłając cię tam ponownie.- Co będzie, jeśli morderca znów cię zaatakuje? ¬wtrącił Carl.Wychylił się do przodu, zaciskając palce na kolanach, i przeniósł uwagę na Sida.- Jestem nie tylko bardziej doświadczonym reporterem, ale i facetem.Ża¬den maniakalny morderca kobiet nie odważy się ze mm) zadrzeć.- Mam swoje wpływy.Ty nie - odparowała Nicky, ob• rzucając go wściekłym spojrzeniem.- Nie myśl sobie, że mieszkańcy wyspy chętnie się przed tobą otworzą.Nit' znasz miejscowych układów, nie wiesz co i jak.A jeśli myślisz, że moja matka urządzi dla ciebie seans, grubo się mylisz.- Przeniosła wzrok na Sida.- Nie zrobi tego.Już moja w tym głowa.- Takich jak ona jest na pęczki - burknął Carl.- Albo i jeszcze więcej.A co do"wpływów", wystarczy solidny warsztat dziennikarski.Wiedziałabyś o tym, gdybyś go miała.- Czyżby? - Nicky wzięła się pod boki i popatrzyła na niego z uśmiechem.Nie byłto przyjazny uśmiech.- Mam swoje źródło w policji, co daje mi dostęp do informacji, o jakich ci się nawet nie śniło.Nikt inny nie będzie miał takiej możliwości.- Ona łże - zakomunikował Sidowi Carl.- On bredzi - poinformowała szefa Nicky.Sid uniósł dłoń zakończoną pulchnymi palcami, prze¬nosząc wzrok z jednego na drugie.- Odwaliłaś kawał dobrej roboty - powiedział do Nic¬ky.- Naprawdę nie mam się do czego przyczepić, a wy¬danie specjalne przeszło moje naj śmielsze oczekiwania.Nie traktuj tego jako karę, nic z tych rzeczy.Chcę, żeby¬śmy się dobrze zrozumieli.Po prostu chodzi o zapewnie¬nie ci bezpieczeństwa, a zarazem dostarczenie naszym wi¬dzom możliwie jak najwięcej informacji.Na twarzy Carla odmalowała się satysfakcja.Nicky, dla której przemowa Sida oznaczała ostateczne przypieczęto¬wanie jej porażki, poczuła nagły przypływ desperacji.- Dostałam wiadomość - wypaliła.- Od mordercy.Obaj wytrzeszczyli na nią oczy.- Słucham? - powiedział wreszcie Sid.Nicky energicznie pokiwała głową.- Najpierw do mnie zadzwonił.A potem przysłał mi mejl.- Kłamiesz - oświadczył Carl.Nicky potrząsnęła głową.- A to ci dopiero historia - powiedział Sid.- Możesz nam przybliżyć szczegóły?Nicky uśmiechnęła się tajemniczo.- Opowiem o nich w programie.o ile nie zabierzesz mi tematu.W przeciwnym razie, niestety, będę musiała się ograniczyć do rozmów z policją.Carl oczywiście może spróbować znaleźć sobie informatora, ale.- Znacząco za¬wiesiła głos, po czym wzruszyła ramionami.- Na to po¬trzeba czasu.Mówiłeś, że ile mamy? Trzy tygodnie?- To szantaż! - wybuchnął Carl.I dorzucił pod adre¬sem Sida: - Chyba nie pozwolisz, żeby jej to uszło na sucho, prawda?Szef zastanawiał się przez chwilę.- Skoro Nicky nie chce nam o czymś powiedzieć, chy¬ba nie możemy jej zmusić -zauważył rozsądnie.- Poza tym ma absolutną rację i co do swoich wpływów, i matki, i ograniczeń czasowych.A jeśli na dodatek jest w kontak¬cie z mordercą.musisz przyznać, Carl, że odpadasz w przedbiegach.Skoro jej życie niemiłe.-Umilkł i wzru¬szył ramionami.Spojrzał na Nicky, pstryknął palcami i wycelowałw nią gruby palec.- Dopięłaś swego.A teraz bierz się do roboty.Śniadanie pod bacznym spojrzeniem świni bynajmniej nie wpływa zbawiennie na trawienie, uznał Joe, siedząc przy kuchennym stole i dziobiąc widelcem jajecznicę na bekonie, podczas gdy kuzynka połowy zawartości talerza gapiła się nań przez szybkę w drzwiach.Diablica musiała go zobaczyć przez żaluzje: cóż, skoro on ją obserwował, nic nie stało na przeszkodzie, aby uczyniła to samo.Stała z ryjem przyciśnię¬tym do szyby i wlepiała w niego paciorkowate ślepia.Naj¬dziwniejsze zaś było to, że zjawiła się dopiero w chwili, gdy bekon zaskwierczał na patelni.Wtedy to Joe poczuł, że swę¬dzi go kark Gak zawsze w chwilach, gdy byłobserwowany) i zwrócił się ku drzwiom, trzymając w rękach widelec, któ¬rym przewracał mięso.Cholerna świnia stała jak wmurowa¬na i patrzyła tak, jakby wiedziała, co on tam pichci.Joe gotów był przysiąc, że w jej oczkach maluje się nie¬my wyrzut.- Spadaj, świnio - burknął.W ciągu ostatnich pięciu minut powtórzył to chyba ze sto razy w naj rozmaitszej formie.Zwierzę ani drgnęło.Albo nie słyszało, albo nie ro¬zumiało, albo planowało następny krok.Joe poczuł się jak ostatni kretyn.Gada ze świnią, a to dobre.W ramach rekompensaty ostentacyjnie nabił na wi¬delec chrupiący skrawek bekonu i otworzył usta.eleo zachrząkała.Wyraźnie usłyszał to przez drzwi.Spojrzał na nią groźnie, a następnie przeniósł wzrok na bekon.Znów zachrząkała.- Szlag by to jasny trafił - rzucił z goryczą i odłożył wi¬delee.Świnia nie ruszyła się z miejsca.Odsuwając talerz, Joe czuł na sobie jej spojrzenie.Wypił łyk kawy i zapaliwszy papierosa, skupił uwagę na aktach rozłożonych na stole.Na samym wierzchu leżał wydruk wiadomości od Nicky.Czytał wierszyk tyle razy, że prawie mógł wyrecyto¬wać go z pamięci.Tylko co on, u diabła, znaczy?Była ósma czterdzieści siedem, miał za sobą sześć go¬dzin snu.Powinien być rześki jak skowronek i z entuzja¬zmem rzucić się w wir czekających go zajęć.Ale nic z tego: czuł się jak przekłuty balon.Miał suchość w ustach, piasek w oczach i okrutnie łupało mu w głowie.Połowa śniadania, dwa papierosy i kawa bynajmniej nie poprawiły sytuacji.Ten cholerny mejl nie dawał mu spokoju.Joe wałkował go w myślach na wszystkie strony, próbując rozmaitych interpretacji, ale żadna nie była przekonująca.Wreszcie usiadł z głową opartą na rękach i rozdrażniony popatrzyłna świnię.Na zewnątrz świeciło słońce.Niebo miało cudowny odcień błękitu i było usiane puchatymi obłokami, którewyglądały jak śpiące owieczki.Wyjąwszy niepiękną facja¬tę świni, kolejny dzień w raju zapowiadał się niezwykle obiecująco.Fioletowawe liście kauczukowca trzepotały jak ptasie skrzydła, trącane dobrze Joemu znanym słonym wietrzykiem, który rano i wieczorem wiał od oceanu.Zło¬cistożółte słoneczniki zdążyły już otrząsnąć się z porannej rosy i wystawiały okrągłe twarze ku słońcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]