[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, no, i pan jest w policji!Zaśmiał się serdecznie, a inspektor razem z nim.Potem Osborne westchnął.- Kupiłem tutaj przyjemną małą posiadłość.Sąsiedzi wydają się mili i przyjaźni.To jest życie, na które cieszyłem się od lat, ale muszę panu wyznać, że to nie zastępuje mi zajęcia w moim sklepie.Tam wciąż ktoś przychodził i odchodził.Typy, rozumie pan, typy, które można studiować.Czekałem na to, by mieć własny ogródek, i bardzo mnie to interesuje.Jak mówiłem panu, motyle i obserwacja ptaków od czasu do czasu.Ale nie straciłem zainteresowania elementem ludzkim, że się tak wyrażę.Cieszyłem się z krótkiego wyjazdu za granicę.Odbyłem weekendową wycieczkę do Francji.Muszę przyznać, że było przyjemnie, ale odczułem bardzo mocno, że Anglia zupełnie mi wystarcza.Przede wszystkim nie odpowiada mi zagraniczna kuchnia.Nie mają najmniejszego pojęcia, o ile mogłem się przekonać, jak przyrządzić jajka na bekonie.- Westchnął jeszcze raz.- To wykazuje, jaka jest ludzka natura.Nie mogłem się doczekać emerytury.A teraz - czy wie pan, że walczę z pomysłem kupienia małego udziału w interesie farmaceutycznym, tu w Bournemouth, wystarczającym, by zaspokoić moje zainteresowania, a nie wymagającym uwiązania w aptece przez cały czas.Czułbym się jednak znowu w centrum zdarzeń.Przypuszczam, że tak samo będzie z panem.Snuje pan plany na przyszłość, a kiedy nadejdzie czas, utraci pan podniety obecnego życia.Lejeune uśmiechnął się.- Życie policjanta nie niesie tak romantycznych emocji, jak pan sądzi.Ma pan na zbrodnię pogląd amatora.Większość pracy to nudne zajęcia rutynowe.Nie zawsze ściga pan zbrodniarzy i idzie tajemniczym tropem.To może być zupełnie nudne zajęcie.Pan Osborne nie wyglądał na przekonanego.- Pan wie najlepiej - zgodził się.- Do widzenia, panie inspektorze, przykro mi, że nie zdołałem panu pomóc.Gdyby było coś.kiedyś.- Powiadomię pana - obiecał Lejeune.- Dzień festynu - wydawał się taką szansą - mruknął Osborne smutno.- Wiem.Szkoda, że świadectwo lekarskie jest tak stanowcze, ale tego nie da się przeskoczyć, prawda?- No.- pan Osborne pozwolił słowu zawisnąć, ale inspektor nie zwrócił na to uwagi.Oddalił się szybkim krokiem.Aptekarz stał przy bramie, spoglądając za nim.- Świadectwo lekarskie - mruknął.- Lekarze! Gdyby wiedział połowę tego, co ja wiem o lekarzach.Lekarze!XI.RELACJA MARKA EASTERBROOKA1Najpierw Hermia.Teraz Corrigan.Dobrze więc.Robiłem z siebie durnia!Przyjąłem brednie za prawdę.Musiałem zostać zahipnotyzowany przez tę fałszywą kobietę, Thyrzę Grey, nakłoniony do zaakceptowania tej mieszaniny nonsensów.Byłem łatwowiernym, przesądnym durniem.Postanowiłem zapomnieć o całej tej paskudnej sprawie.W końcu - co to miało ze mną wspólnego?Przez mgłę rozczarowania usłyszałem echo przekonującego tonu pani Dane Calthrop.„Musi pan coś zrobić!”Dobrze jest gadać takie rzeczy.„Potrzebuje pan kogoś, kto panu pomoże.”Potrzebowałem Hermii.Potrzebowałem Corrigana.Ale żadne z nich nie chciało podjąć gry.Nikogo więcej nie było.Chyba że.Siedziałem, rozważając ten pomysł.Pod wpływem impulsu podszedłem do telefonu i zadzwoniłem do pani Oliver.- Halo.Tu Mark Easterbrook.- Słucham?- Możesz mi powiedzieć, jak się nazywała dziewczyna, która była w tamtym domu podczas festynu?- Myślę, że tak.Zaraz.Tak, oczywiście, Ginger.Miała na imię Ginger.- To wiem.A dalej?- Co dalej?- Wątpię, czy na chrzcie dano jej imię Ginger.Poza tym każdy musi się jakoś nazywać.- Rzeczywiście.Ale nie mam pojęcia, jakie ma nazwisko.W dzisiejszych czasach nikt nie zwraca uwagi na nazwiska.Spotkałem ją pierwszy raz.- Nastąpiła krótka pauza, potem pani Oliver powiedziała: - Musisz zadzwonić do Rhody i zapytać ją.Nie podobał mi się ten pomysł.Czułem jakąś obawę.- Och, nie umiem tego zrobić - odparłem.- To zupełnie proste - ośmielała mnie pani Oliver.- Powiesz, że zgubiłeś adres, nie pamiętasz nazwiska, a obiecałeś posłać jej jedną z twoich książek albo podać nazwę sklepu, gdzie sprzedają tani kawior, albo zwrócić chusteczkę, którą ci pożyczyła, kiedy krwawiłeś z nosa, albo przekazać adres bogatego przyjaciela, chcącego odrestaurować obraz.Coś z tego pasuje? Jeżeli chcesz, mogę wymyślić jeszcze więcej.- Któryś z tych pretekstów będzie znakomity - zapewniłem ją.Rozłączyłem się, wykręciłem 100 i niebawem rozmawiałem z Rhodą.- Ginger? - powiedziała.- Och, mieszka w domu przerobionym ze starych stajen.Calgary Place, 45.Poczekaj moment.Dam ci jej numer telefonu.- Odeszła i wróciła po minucie.- Capricorn 35987.Zapisałeś?- Tak, dziękuję.Ale nie mam jej nazwiska.Nigdy go nie słyszałem.- Nazwisko? Ach, tak.Corrigan.Katherine Corrigan.Co mówisz?- Nic.Dziękuję, Rhoda.Zbieg okoliczności wydał mi się dziwny.Corrigan.Dwoje Corriganów.Może to omen.Wykręciłem Capricorn 35987.2Ginger siedziała naprzeciw mnie przy stoliku w White Cockatoo, gdzie spotkaliśmy się, żeby wypić drinka.Wyglądała świeżo, tak samo jak w Much Deeping - potargana szopa rudych włosów, przyjemnie piegowata twarz i żywe, zielone oczy.Była ubrana w londyński strój artystów, obcisłe skórzane spodnie, porozciągany sweter i czarne wełniane pończochy, ale mimo wszystko była to ta sama Ginger.Lubiłem ją bardzo.- Musiałem się sporo napracować, żeby cię wytropić.Nie znałem nazwiska, adresu ani telefonu.Mam pewien problem.- Tak właśnie mówi zawsze moja dochodząca pomoc.Zwykle oznacza to, że muszę kupić nowy proszek do czyszczenia albo szczotkę do dywanów lub inne nudziarstwo.- Nie musisz niczego kupować - zapewniłem ją.Potem opowiedziałem jej wszystko.Nie trwało to tak długo, jak historia relacjonowania Hermii, ponieważ Ginger znała już Bladego Konia i jego mieszkanki.Kiedy skończyłem opowieść, odwróciłem wzrok od dziewczyny.Nie chciałem widzieć jej reakcji, pogardliwego rozbawienia czy zupełnego niedowierzania.Cała historia brzmiała jeszcze bardziej idiotycznie niż kiedykolwiek.Nikt (oprócz pani Dane Calthrop) nie mógł przypuszczalnie czuć tego tak jak ja.Widelcem rysowałem wzory na plastikowej powierzchni stolika.Głos Ginger był ożywiony.- To wszystko?- Tak - przyznałem.- I zamierzasz coś z tym zrobić?- Oczywiście! Ktoś musi działać! Nie można trafić na organizację zajmującą się ukatrupianiem ludzi i nie zareagować.- Ale jak ja mogę pomóc?Mógłbym rzucić się jej na szyję i uściskać.Popijała pernod i marszczyła brwi.Udzieliła mi się jej serdeczność.Nie byłem dłużej sam.Wkrótce powiedziała w zadumie:- Musisz wykryć, co to wszystko znaczy.- Zgadzam się.Ale jak?- Jest parę kierunków działania.Może będę mogła cię poratować.- Naprawdę? Masz przecież swoją pracę.- Mnóstwo rzeczy można zrobić poza godzinami.Zmarszczyła się znowu w zamyśleniu.- Ta dziewczyna - powiedziała wreszcie.- Taż kolacji po Old Vic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]