[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej matka nie chciała, żeby była inna.Celia w domu matki, w swoim dawnym domu, mogła być po prostu sobą.Jakie to kojące uczucie - być sobą.Jakie to kojące - nie kryć się z czułością, mówić wszystko.Mogłaby powiedzieć: „Tak bardzo jestem szczęśliwa”, i nikt by nie zmarszczył czoła, a ona nie pożałowałaby swoich słów.Dermot nie znosił, kiedy mówiło się do niego o tym, co się czuło.Uważał to w jakiś sposób za nieprzyzwoite.W domu Celia mogła być tak nieprzyzwoita, jak tylko chciała.W domu mogła rozmyślać sobie o tym, jak bardzo jest szczęśliwa z Dermotem i o tym, jak bardzo kocha jego i Judy.A po istnym szaleństwie kochania wszystkiego i wszystkich i po orgii mówienia o wszystkim, co jej przyszło do głowy, mogła wrócić do męża i być rozsądną, niezależną osobą, taką, jaką Dermot chciał, żeby była.Och, kochany dom.i buk.i trawa, dotykająca jej policzka.Pomyślała sennie: „Ona żyje, ona jest Wielkim Zielonym Zwierzęciem - cała ziemia jest Wielkim Zielonym Zwierzęciem.Jest delikatna i ciepła, i żywa.a mnie rozpiera szczęście.tak, szczęście.mam wszystko, co może zaoferować świat.”Dermot to zjawiał się w jej myślach, to gdzieś się zapodziewał.Był czymś w rodzaju motywu przewodniego melodii jej życia.Czasami tęskniła za nim strasznie.Któregoś dnia powiedziała do Judy:- Czy tęsknisz do tatusia?- Nie.- Ale chciałabyś, żeby był tutaj?- Tak, chyba tak.- Nie jesteś pewna? Przecież go uwielbiasz.- Oczywiście, że tak, ale on jest w Londynie.To, dla Judy, rozstrzygało całą kwestię.Kiedy Celia wróciła do Londynu, Dermot bardzo się ucieszył na jej widok.Spędzili szczęśliwy wieczór kochanków.Celia zwierzyła się szeptem:- Bardzo za tobą tęskniłam.A ty?- No cóż, nie zastanawiałem się nad tym.- Chcesz powiedzieć, że w ogóle o mnie nie myślałeś?- Nie.Bo i co by mi z tego przyszło? Myślenie o tobie nie sprowadziłoby cię tutaj.Dermot, jak zwykle, miał rację.- Ale teraz cieszysz się, że jestem?Tym razem odpowiedź Dermota zadowoliła ją.Jednak później, kiedy on już spał, a ona leżała z otwartymi oczami, pogrążona w szczęśliwych marzeniach, pomyślała sobie: To straszne, lecz chciałabym, żeby Dermot był czasami choćby odrobinę mniej szczery.Niechby powiedział: „Tęskniłem za tobą okropnie, kochanie”.Jak by to mnie podniosło na duchu i jakie by to było miłe.Nieważne, czy mijałoby się z prawdą, czy nie.Ale nie, Dermot jest Dermotem.Jej zabawnym, aż do bólu szczerym Dermotem.Judy jest taka jak on.Możliwe, że postępowałaby mądrzej, nie zadając im pytań, na które nie chciała usłyszeć szczerej odpowiedzi.Zasypiała.Ciekawe, czy kiedyś będę zazdrosna o Judy.Ona i Dermot rozumieją się nawzajem o wiele lepiej niż on i ja.Judy, jak jej się zdawało, czasami była o nią zazdrosna.Judy lubiła, kiedy uwaga jej ojca skupiała się wyłącznie na niej.Jakie to dziwne.Dermot był tak bardzo zazdrosny o nią przed urodzeniem się Judy, i nie tylko przed.Był zazdrosny nawet wtedy, kiedy Judy zjawiła się na świecie i kiedy była maleńką okruszynką.To śmieszne, że człowiek czego innego się spodziewa, a czym innym los go obdarowuje.Kochana Judy.kochany Dermot.Tacy do siebie podobni.Tacy zabawni i tacy mili, a przede wszystkim tacy.tacy jej.Są jej własnością.Nie, nie tak.To ona jest ich własnością.To brzmi lepiej.I cieplej.I bezpieczniej.Tak, to ona należy do nich.2Celia wymyśliła nową zabawę.To prawdziwie nowy okres w dziejach moich „dziewcząt”, myślała.Jej „dziewczęta” konały.Celia próbowała je wskrzesić, sprawić, by miały dzieci i stateczne domy otoczone parkami, i interesujące kariery, lecz wszystko na nic.Dziewczęta wzbraniały się przed powrotem do życia.Celia wymyśliła nową postać.Nazwała ją Hazel i z wielkim zainteresowaniem śledziła jej drogę życiową.Hazel była nieszczęśliwym dzieckiem, a jej rodzina była uboga.Zyskała sobie u nianiek złą sławę, ponieważ nieustannie mruczała pod nosem „Coś się zdarzy, coś się zdarzy”.A ponieważ nie było dnia bez jakiegoś, choćby drobnego, wydarzenia, choćby bez ukłucia się w palec przez niańkę, Hazel utwierdziła się w przekonaniu, że jest kimś w rodzaju domowej czarownicy i nim zdążyła dorosnąć, już wiedziała, jak łatwo jest nabierać łatwowiernych.Celia z ciekawością podążyła za nią w tajemny świat spirytyzmu, wróżb, seansów i temu podobnych rzeczy.Hazel zainstalowała się jako zawodowa wróżka na Bond Street, gdzie zyskała wielki rozgłos i gdzie była subwencjonowana przez niewielką klikę jakichś miernot, uważających się za prawdziwych szpiegów.Następnie zakochała się w młodym Walijczyku, oficerze marynarki wojennej, i przeniosła się ze swoimi seansami na walijską wieś.Powoli stawało się jasne (dla każdego poza samą Hazel), że jej szalbierskie praktyki to autentyczny talent.W końcu Hazel, ku swemu przerażeniu, sama to zauważyła.Oszukiwała nadal, to znaczy, starała się oszukiwać, lecz jej niesamowite przepowiednie sprawdzały się.Hazel zawładnęła jakaś tajemna moc.Owen, młody oficer marynarki wojennej, był dość mglistą postacią.Ostatecznie okazał się kanalią.Celia powracała do tej historii w każdej wolnej chwili.Któregoś dnia pomyślała sobie, czy by nie przenieść jej na papier.Przecież był to całkiem niezły materiał na książkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]