[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała piękny, czysty głos, delikatne rysy, bardzo niebieskie oczy i zawsze niezwykle eleganckie ruchy rąk.Myślę, że właśnie w Dinard po raz pierwszy ją ujrzałam, ale potem już widywałam często aż do jej śmierci w wieku przeszło siedemdziesięciu paru lat.Przez cały ten czas mój podziw i szacunek dla niej narastał.To jedna z niewielu znanych mi osób obdarzonych, moim zdaniem, naprawdę interesującą umysłowością.Wszystkie swoje domy urządzała w sposób zdumiewający i oryginalny.Wyszywała przepiękne obrazy, nie było takiej książki, której by nie czytała, ani sztuki, której by nie obejrzała, i zawsze miała coś do powiedzenia na ich temat.W dzisiejszych czasach, jak sądzę, zrobiłaby karierę w jakiejś dziedzinie, lecz ciekawa jestem, czy gdyby tak się stało, wpływ jej osobowości okazałby się równie wielki jak ten, jaki wówczas wywierała.Młodzi ludzie ściągali do domu pani Pirie i uwielbiali z nią rozmawiać.Popołudnie spędzone u niej, nawet gdy miała już za sobą siódmy krzyżyk, było wspaniale odświeżające.Myślę, że los obdarzył ją niebywałą umiejętnością spędzania czasu - umiejętnością, jakiej w tym stopniu nie spotkałam u nikogo innego.Zastawało się ją siedzącą w fotelu o wysokim oparciu, w pięknym pokoju, zajętą zazwyczaj haftowaniem według zaprojektowanego przez nią wzoru, z taką czy inną interesującą książką u boku.Sprawiała wrażenie, jakby miała czas na rozmowę z tobą przez dzień cały, całą noc, przez wiele miesięcy.Wyrażana przez nią krytyka była zjadliwa i przenikliwa.I choć potrafiła rozmawiać na każdy abstrakcyjny temat pod słońcem, rzadko pozwalała sobie na uwagi na tematy osobiste.Jej piękny głos mnie fascynował.To tak rzadko spotykany dar.Zawsze byłam wyczulona na głosy.Brzydki głos mnie odpychał, a brzydka twarz nie.Ojciec nie posiadał się z radości, że ujrzał znowu swego przyjaciela Martina.Mama i pani Pirie również miały wiele wspólnego ze sobą i natychmiast się pogrążyły, o ile dobrze pamiętam, w ożywioną rozmowę o sztuce japońskiej.Towarzyszyli im tam wówczas ich dwaj synowie - Harold uczył się w Eton, a Wilfred zapewne w Dartmouth, ponieważ zamierzał wstąpić do marynarki wojennej.Wilfred stał się później jednym z moich najserdeczniejszych przyjaciół, ale z Dinard zapamiętałam tylko tyle, że miał rzekomo zawsze wybuchać gromkim śmiechem na widok banana.Dlatego przyglądałam się mu z wielkim zaciekawieniem.Naturalnie żaden z nich nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.Uczeń Eton i kadet ze szkoły marynarki wojennej nie będą się przecież zniżać do zwracania uwagi na siedmioletnią dziewczynkę.Z Dinard przenieśliśmy się do Guernsey, gdzie spędziliśmy większość zimy.Na urodziny dostałam w prezencie trzy ptaszki o egzotycznym upierzeniu i oryginalnych barwach.Nazwałam je Kiki, Tou-tou i Bébé.Wkrótce po przyjeździe do Guernsey Kiki, który był ptaszkiem delikatnym, zdechł.Nie miałam go na tyle długo, żebym bardzo rozpaczała po jego stracie, a zresztą moim ulubieńcem był rozkoszny mały ptaszek Bébé, niemniej nie odmówiłam sobie przyjemności wyprawienia mu uroczystego pogrzebu.Został pogrzebany w tekturowym pudełku wyłożonym atłasową wstążką, którą dała mi mama.Kondukt pogrzebowy wyruszył z St.Peter Port na wyżej położony teren, gdzie zostało znalezione miejsce nadające się na ceremonię pogrzebową i gdzie pudełko pogrzebano wraz z leżącą na nim dużą wiązanką kwiatów.Wszystko to, choć nader mnie satysfakcjonowało, sprawy nie zamknęło, visiter la tombe de Kiki stało się jednym z ulubionych celów moich spacerów.Do wielkich atrakcji w St.Peter Port należał targ kwiatowy.Sprzedawano tam piękne kwiaty wszelkich gatunków i bardzo tanio.Zawsze gdy dzień, według Marie, był bardzo chłodny i wietrzny, a ona zapytała: - Dokąd dzisiaj pójdziemy na spacer, panienko? - ja z lubością odpowiadałam: - Nous allons visiter la tombe de Kiki.- Marie posyłała mi mordercze spojrzenie.Trzeba przejść kilometr i w dodatku na takim strasznym, zimnym wietrze! Ja jednak pozostawałam nieugięta.Zaciągałam ją na rynek, gdzie kupowałyśmy kamelie albo inne kwiaty, po czym odbywałyśmy kilometrowy spacer, smagane wiatrem, a często również deszczem, i kładłyśmy bukiet z całym ceremoniałem na mogile Kiki.Trzeba mieć zamiłowanie do pogrzebów i obrzędów grzebalnych we krwi.Jak by wyglądała archeologia, gdyby w ludzkiej naturze tego nie było? Jeśli zabierał mnie w dzieciństwie na spacer ktoś inny niż nianie - na przykład ktoś ze służby - szliśmy niezmiennie na cmentarz.Jakże sympatyczne są te sceny w Paryżu na Pere Lachaise, gdzie całe familie odwiedzają groby rodzinne i przyozdabiają je na czas Zaduszek.Czczenie zmarłych to naprawdę kult pełen świętości.Czy kryją się za nim jakieś instynktowne sposoby unikania głębokiego żalu, takie zainteresowanie się obrzędami i ceremoniami, że niemal zapomina się o drogim zmarłym? Wiem jedno - nawet najbiedniejsza rodzina zaczyna przede wszystkim odkładać pieniądze na własne pogrzeby.Droga, poczciwa stara służącą, która kiedyś u mnie pracowała, mówiła: - Och, jakie ciężkie czasy, kochana.Naprawdę były ciężkie czasy.Ale pierwsza rzecz, musiałam zebrać pieniądze na przyzwoity pogrzeb, nawet jeśli ja i wszyscy inni w rodzinie odejmowaliśmy sobie od ust.Nigdy, przenigdy nie ruszę tych pieniędzy.Nie, nawet gdybym miała na głodniaka chodzić przez wiele dni!IVMyślę czasami, że w ostatnim wcieleniu, jeśli teoria reinkarnacji jest prawdziwa, musiałam być psem.Mam wiele psich cech.Kiedy ktoś dokądś się wybiera albo zaczyna coś robić, ja zawsze chcę, żeby mnie też zabrano i żebym mogła wziąć w tym udział.I tak samo po dłuższej nieobecności w domu zachowuję się dokładnie jak pies.Pies biega zawsze po całym domu, tu powącha, tam powącha, badając nosem, co się działo, i odwiedzając wszystkie swoje „najlepsze miejsca”.Ja robię zupełnie to samo.Obchodzę dom, potem idę do ogrodu i odwiedzam swoje ulubione miejsca: balię, huśtawkę, swój sekretny punkt obserwacyjny w kryjówce wysoko nad murem, skąd widać drogę.Potem odnajduję moje koło i sprawdzam jego stan.Upewnienie się, że wszystko jest tak jak przedtem, zabiera mi blisko godzinę.Największa zmiana zaszła w moim psie, Tonym.Kiedy wyjeżdżaliśmy, Tony był małym, porządnym yorkshirskim terierem.A teraz, dzięki czułej opiece Froudie i nie kończącym się posiłkom, przypominał balon.Froudie stała się kompletną niewolnicą Tony’ego i kiedy moi rodzice i ja przyszliśmy go zabrać, wygłosiła nam dłuższy wykład na temat tego, jak Tony lubi spać, czym należy go przykryć w koszyku, jakie ma gusty jedzeniowe i w jakiej porze lubi, żeby go wyprowadzano.Od czasu do czasu przerywała rozmowę z nami, żeby przemówić do Tony’ego.- Moja śliczna psinka - mówiła.- Moja ładna.- Tony wyglądał tak, jakby doceniał te uwagi, niemniej traktował je jak coś, co mu się po prostu należy.- I nie zje ani kęska - oznajmiła Froudie z dumą - jeśli nie da mu się go z ręki.Och, za nic w świecie, musiałam go karmić osobiście każdym kawałkiem.Zauważyłam minę mojej matki i zrozumiałam, że Tony nie będzie całkiem tak traktowany u nas.Zabraliśmy go do domu wynajętą na tę okazję dorożką, wraz z jego posłaniem i resztą należących do niego rzeczy.Tony był oczywiście zachwycony, że nas znowu widzi, i oblizał mnie od stóp do głów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]