[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak rozumiem, postawiono wam zarzut kradzieży  powiedział Willoughby, robiąc sięcoraz bardziej niespokojny. Chodzi o jakiś naszyjnik? Co może mi pan o nim powiedzieć?Mogę panu powiedzieć, że go mam i że jest mój  odpowiedział Ben, nie widząc sensuukrywania tego. Pan Ard Rhi nie ma podstaw do oskarżania mnie o kradzież. Czy powiedział pan to zastępcy szeryfa? Nie, panie Willoughby, ponieważ gdybym to zrobił, chciałby wziąć ode mnie medalion,a ja nie zamierzam go oddawać.Willoughby wyglądał teraz, jakby był po pas zanurzony w basenie z aligatorami.Zdobył sięna słaby uśmiech. Oczywiście, panie Holiday, rozumiem, ale czy ma pan przy sobie ten medalion? Ponieważ,o ile dobrze rozumiem, jeśli zdecydują się oskarżyć pana, to mogą pana zrewidować, znalezćmedalion i tak czy inaczej odebrać.Ben wściekł się. A co z wiarygodną podstawą? Czyż to nie jest tylko słowo Michela Ard Rhi przeciwkonaszemu? To za mało, aby stanowić wiarygodną podstawę, czyż nie?Willoughby wyglądał na zmieszanego. Właściwie, panie Holiday, to nie jestem pewien.Prawda jest taka, że prawo karne stanowimargines działalności naszej firmy.Zajmuję się takimi sprawami od czasu do czasu, abyzadowolić tych naszych stałych klientów, którzy chcą, abyśmy ich reprezentowali, ale poza tymnic więcej. Uśmiechnął się słabo. Pan Sack zawsze do mnie dzwoni, gdy trzeba w nocy sięczymś zająć.Kompletny żółtodziób, pomyślał Ben.Jesteśmy ugotowani. To znaczy, że pan nawet nie jest specjalistą w dziedzinie prawa karnego?  zaczął Miles,podnosząc się z krzesła, jak gdyby był naprawdę gorylem, za którego był przebrany.Willoughby szybko się cofnął o krok, ale Ben powstrzymał Milesa, kładąc mu rękę naramieniu i zmuszając, żeby z powrotem usiadł na miejscu, rzucając jednocześnie ostrzegawczespojrzenie w kierunku drzwi, które oddzielały ich od Wilsona.Ponownie odwrócił się do Willoughby ego. Nie chcę, aby mnie rewidowali, panie Willoughby.W tej chwili tylko to jest ważne.Czypotrafi pan temu zapobiec?  Willoughby nie wyglądał na zdecydowanego. W takim razieniech pan posłucha  podjął szybko Ben. Będziemy improwizować.Pan będzie tutejszymadwokatem, ale to ja będę sterował wydarzeniami.Niech pan po prostu robi to, co mu powiem,dobrze? Willoughby wyglądał, jakby się zastanawiał, czy zaproponowano mu coś nieetycznego, czynie.Brwi miał ściągnięte, a na gładkiej, młodej twarzy rysowało się bolesne napięcie.Benwiedział, że jeśli tamci zdecydowanie na niego natrą, to stanie się on bezużyteczny.Nie było jużjednak czasu na sprowadzenie kogoś innego.Drzwi się otworzyły i wszedł Wilson. Pan Martin z Biura Prokuratora Generalnego poprosił mnie, żeby przyprowadzić was dosądu trzeciego na krótkie spotkanie, panie Holiday.Wszystkich.Może teraz będziecie moglijechać do domu.A krowy będą mogły latać, pomyślał posępnie Ben.Pojechali windą kilka pięter w górę i wysiedli w wyłożonym dywanami holu.Zastępcaszeryfa poprowadził ich krótkim korytarzem do drzwi, a stamtąd do pustej sali rozpraw.Stanęli na początku przejścia między ławkami dla publiczności, które kończyło się bramkąotwierającą się z kolei na arenę potyczek między obroną i oskarżeniem oraz na ławę sędziego.Miejsca dla ławy przysięgłych i dla świadków znajdowały się po lewej stronie, stanowiska dladziennikarzy, po prawej.Jeszcze bardziej na prawo, wzdłuż całej ściany, biegł rząd okienwychodzących na miasto.W pomieszczeniu było właściwie ciemno i tylko dwie zwisające niskoz sufitu lampy rzucały światło na stoliki obrońców usytuowane tuż przed bramką.Od jednego ze stolików wstał mężczyzna o siwiejących włosach, w okularach na nosiei powiedział: Szeryfie, proszę przyprowadzić tutaj pana Holidaya i jego przyjaciół.Willoughby wysunął się przed nich i wyciągając swoją dłoń, rzekł: Jestem Lloyd Willoughby z firmy Sack, Saul i McGjuinn, panie Martin.Poproszono mnie,abym reprezentował pana Holidaya.Martin uścisnął służbowo jego dłoń i natychmiast o nim zapomniał. Jest pózno, panie Holiday, a ja jestem zmęczony.Wiem, kim pan jest.Nawet śledziłemjedną bądz dwie z pańskich rozpraw.Obaj mamy spore doświadczenie w tej dziedzinie, więcpozwoli pan, że przejdę od razu do sprawy.Powód, pan Ard Rhi, twierdzi, że zabrał mu panmedalion.Chce jego zwrotu.Nie wiem, na czym polega spór, ale mam słowo pana Ard Rhi, żew wypadku zwrotu medalionu, cała sprawa pójdzie w zapomnienie.Nie będzie po niej śladuw naszych kartotekach.Co pan na to?Ben wzruszył ramionami. Ja na to, że pan Ard Rhi jest szaleńcem.Czy dlatego jesteśmy tutaj trzymani, że ktoś mówi,iż ukradliśmy jego medalion? Przecież to zupełny nonsens, czyż nie tak?Martin pokręcił głową. Uczciwie mówiąc, nie wiem.Wiele z tego, co dzisiaj się dzieje, przekracza mojemożliwości.W każdym razie niech pan się lepiej nad tym zastanowi, ponieważ jeśli nie zobaczymy medalionu, a zobaczymy tu pana Ard Rhi, który powinien już być w drodze, będziepan najprawdopodobniej postawiony w stan oskarżenia, panie Holiday. Na podstawie zeznania jednego człowieka? Obawiam się, że tak.Ben stanął naprzeciwko niego. Tak jak pan powiedział, panie Martin, jestem prawnikiem ze sporym doświadczeniem.Podobnie zresztą pan Bennett.Nasze słowo powinno mieć jakieś znaczenie.Kim jest ten ArdRhi? Dlaczego ma pan jego słowo brać za dobrą monetę? Bo tylko to pan ma, nieprawdaż?Martin pozostał niewzruszony.Bronił swego stanowiska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl