[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oparłsię o metalową balustradę i zapatrzył w światła odbijające się od lustrawody.- Hej, policjancie - zawołał niski i ochrypły głos.Danny odwrócił się, naprzeciwko niego stał rudobrody bezdomny zCo vent Garden.- Jesteś policjantem, tak?- Nie jestem na służbie - przyznał, mając nadzieję, że nie powiedziałza dużo.- Wiem, że już mnie zauważyłeś.a to znaczy, że jesteś niezły -powiedział bezdomny.Wydzielał ostry, nieprzyjemny zapach, miał brudną i pomarszczonątwarz, ale jego oczy były niezwykłe.Miał wyraziste, przenikliwespojrzenie.- Ty i twoi przyjaciele uratowaliście naszych.Dziękuję ci w imieniucałej naszej społeczności.Danny wzruszył ramionami.- To mój obowiązek - powiedział po prostu.- Możliwe - odparł mężczyzna, uśmiechając się krzywo.- Alewidziałem, że tropisz pijawy, a twoi koledzy po fachu tego nie robią.Chyba wolą myśleć, że w tunelach grasują duchy.- Ty tak nie myślisz.Co o nich wiesz?- Tylko tyle, że istnieją drapieżcy okrutniejsi od ludzi.Ostatnio sąwyjątkowo niespokojni.Ktokolwiek stanie im na drodze, musi miećsporo szczęścia, żeby ujść z życiem.Patrzyli sobie w oczy i tym razem to Danny Roberts czuł się oceniany.W akademii nie uczyli go, jak zachować się w takich sytuacjach,postanowił zdać się na instynkt.Wyciągnął do mężczyzny garść monet.- Więc wypij za moje zdrowie.Ten roześmiał się serdecznie.- Mogę zrobić coś więcej - oświadczył, wskazując gestem, żebyDanny zabrał pieniądze.- Mogę zaoferować ci sojusz z naszymi ludzmi.- Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien mieszać się w sprawyzwiązane z tymi stworzeniami.Bezdomny odszedł w tym samym kierunku, z którego przyszedł.- Więc ty też nie - krzyknął, zanim zniknął za rogiem.- Jeśli będzieszpotrzebował pomocy, zapytaj o starego Slinkiego.42Winter rozglądała się niespokojnie, idąc ciemnym korytarzemzabytkowego budynku, w którym nigdy nie była na jawie.Rhys szedłprzed nią, sprawiając, że jednak to miejsce wydawało jej się w jakiśsposób znajome.Sufity były wysokie, ściany bielusieńkie i ozdobione freskami, ichkroki tłumił gruby, szkarłatny dywan.Co ja tu robię? - zastanawiała się, próbując rozpoznać jakieśszczegóły otoczenia przy słabym świetle sączącym się przez okna.Atmosfera tego miejsca była podniosła, prawie przerażająca.Bezwiednie uniosła dłonie, szukając na piersi swojego talizmanu.To tylko sen - powiedziała sobie.Czuła się jednak naga i bezbronna.Nie śmiała zawołać Rhysa.Słowa, które usłyszała od niego ostatnimrazem wróciły i odbijały się echem w jej głowie. Obiecaj, że będziesz umiała mi wybaczyć."Ale co? Wciąż rozglądała się wokół siebie.Bała się.Po raz pierwszynie chciała, żeby Rhys zauważył jej obecność. Obiecaj, że będziesz umiała mi wybaczyć."Otaczała go ta ponura, zła energia, od której trzymał ją z daleka w dniujej urodzin.Zcigała go ciemność, jakiś cień przesiąkniętyMocą.Nie wydawał się już chłopakiem, w którym była zakochana.Był wampirem, nocnym drapieżnikiem, nieludzką kreaturą.- Co się ztobą dzieje, Rhys?Najwyrazniej stworzył niewidzialną barierę między sobą a resztąświata.Winter zrozumiała, że chciał odgrodzić się również od niej, że tachwila miała należeć tylko do niego.Nie zaprosił jej, była tam tylko dlatego, że zasnęła, myśląc o nim.Poczuła, jak w sercu wzbiera jej żal.Poszła za nim.Może będzie jej potrzebował, może będzie mogła mupomóc.Jestem z tobą, Rhys - wyszeptała bezgłośnie.Chciałaby go przytulić,rozgonić mrok, który się wokół niego zebrał, zmienić tę wizję w słodkisen.Tylko, że on by tego nie chciał - powiedział nienawistny głosik w jejwnętrzu.- Nie tym razem.Winter odetchnęła głęboko i przywołała własną tarczę.Nie do końcawiedziała, czemu poczuła taką potrzebę.Znalazła się na rozdrożu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]