[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie wiem.Brzmiało, jakby ktoś wołał moje imię. Wątpię. Valentina uniosła gogle. Kto by cię tutajmógł wołać? Jak to kto? Randi! Smith odpiął się od liny i zapaliłlatarnię przyczepioną do pasa. Włączyć światła i rozproszyćsię! Zaczynamy poszukiwania! Natychmiast!Odnalezli ją w ciągu pięciu minut. Jon! Tutaj! Szybko!Valentina, przykucnięta we wgłębieniu wypiętrzonego lodu,odgarniała śnieg ze skulonej postaci.Po kilku sekundach Smithbył obok na kolanach, szarpał pasy plecaka, by jak najszybciejgo z siebie zrzucić.Smysłow dołączył chwilę pózniej. Miałeś rację! wykrzyknęła Valentina. Co ona tu,do cholery, robiła? Postępowała według zasad ucieczki i ukrycia odparłnerwowo Smith. Specnaz musiał zaatakować stację badawczą. To niemożliwe zaprotestował Smysłow. Na wyspieumieszczono tylko jeden pluton.Ten, z którym walczyliściena miejscu katastrofy. W takim razie jest tu ktoś jeszcze.Smith rozciągnął na śniegu koc ratunkowy, delikatnie uniósłRandi i ułożył ją na nim.Zciągnął obie warstwy rękawic, poczym wsunął dłoń pod jej liche, niedobrane ubranie, by spraw-dzić, czy bije serce. Kompletnie nieprzytomna stwierdziła Valentina, zaglądając Jonowi przez ramię.370 Ona umiera odparł krótko Smith. W plecakachsą chemiczne kompresy rozgrzewające.Po dwa w każdym.Wyjmijcie wszystkie.Valentina i Smysłow błyskawicznie wykonali polecenia.Rozciągnęli kompresy, by wywołać reakcję cieplną. Wepchnijcie je w rękawy i nogawki rozkazał Smith.Kiedy ją ruszymy, schłodzona krew w kończynach popłyniew górę ciała.Wstrząs mógłby ją zabić. Jon, popatrz.Yalentina wyciągnęła lewe ramię Randi spod za dużej bluzy.Na nadgarstku wisiały kajdanki. Jasna cholera! To tłumaczy otarcia na drugim nadgarstku.Była więziona. Ale przez kogo? Nie wiem, Val.Skoro to nie Specnaz, to ktoś inny.Pewnie ci, którzy próbowali nas zestrzelić nad Alaską. Pułkowniku, w jakim jest stanie? spytał Smysłowzza drugiego ramienia Smitha. Jeśli szybko nie znajdziemy dla niej jakiegoś ciepłegoschronienia, to umrze.Smith szczelnie owinął Randi kocem ratunkowym.Na tęchwilę zrobili, co mogli. Pułkowniku, poniosę ją zaproponował Smysłow. Dobrze.Wezmę twój plecak.W drogę.Rosjanin ostrożnie uniósł swe nowe brzemię. Już dobrze, diewuszka mruknął. Jesteś wśródprzyjaciół.Teraz nas już nie zostawiaj.Valentina chwyciła oba karabiny. Musimy przyjąć, że stacja badawcza została zajęta lubzniszczona.Dokąd możemy się udać? Albo znajdziemy drugą jaskinię, albo zbudujemy śnieżnyschron odparł Smith, oświetlając wyniesione zwały lodowewysokości człowieka, piętrzące się wzdłuż brzegu. Miejcieoczy otwarte na wypadek, gdyby jakieś miejsce się nadawało.371 Dobrze.Na domiar złego mogą nam się jeszcze skończyćbaterie.Boże, jak ona się wycierpiała. Wiem. Głos Smitha był mroczny jak otaczającanoc. Może w końcu do tego doprowadziłem.Valentinę zastanowiły słowa mężczyzny, wyczuwała jednak,że to nie czas, by pytać o ich znaczenie.Promień latarni Smitha zaczynał już przygasać, gdy natrafiłna trójkątną niszę w lodowym murze.Pułkownik przykucnąłi zaświecił do środka.Tego właśnie szukał.Ciężka lodowa płyta została wynie-siona na brzeg i wepchnięta na drugą wzdłuż krawędzi pa-ku lodowego, tworząc trójkątną, niebieskobiałą jaskinięo głębokości sześciu metrów i szerokości dwóch, na tylewysoką, że mógł tam stanąć rosły mężczyzna, gdyby po-chylił głowę. To jest to! Tutaj się ulokujemy.Majorze, proszę zanieśćRandi na tył jaskini.Następnie trzeba zamurować to wejścieśniegiem i blokami lodu.Val, pójdziesz ze mną.Smith za pomocą ostatniej świecącej pałki rozświetlił wnętrzeniewielkiej jaskini mglistym, zielonym blaskiem.Zabrało muchwilę rozpalenie malutkiego piecyka.Zostało niewiele paliwa,ale jeśli piecyk nie zdoła rozgrzać tego schronienia, przynaj-mniej sprawi, że będzie w nim mniej lodowato.Jednocześniepułkownik wydawał polecenia. Val, rozłóż na ziemi kilka koców ratunkowych, potemzepnij razem mój i swój śpiwór. Tak jest.Już się robi.Złożyli nieprzytomną Randi na złączone śpiwory. W porządku.Val, położysz się obok Randi.Ja zdejmęjej ubranie, a ty w tym czasie się rozbierz.Musisz zdjąćwszystko. Zrozumiano odparła, rozpinając suwak kurtki.Chociaż liczyłam na to, że usłyszę tę prośbę w zupełnie innychokolicznościach.372Rozbierając Randi, Smith przy świetle latarki błyskawiczniezlustrował jej ciało w poszukiwaniu widocznych odmrożeń.Dzięki Bogu, miała na sobie przynajmniej obuwie arktyczne.Ochroniło jej stopy, czyli miejsce najbardziej wrażliwe.Valentina zsunęła z siebie ciężkie wierzchnie odzienie.Wzięłagłęboki, powolny wdech, po czym ściągnęła sweter i ocieplanąbluzę, a w ślad za nimi stanik, skarpetki i pochwy naprzedramionach.Ułożyła noże w zasięgu ręki, po czym zwinęłaspodnie narciarskie, ocieplane rajtuzy i majtki w jedną masę.Naga ułożyła się obok Randi.Głowę oparła na jednym z ple-caków.Mróz palił jej ciało jak płomień. Gotowe powiedziała, zaciskając zęby, żeby nieszczękały.Smith obserwował zwarcie dwóch mlecznobiałych ciał.Valentina drżała, Randi zaś była śmiertelnie nieruchoma.Ob-łożył kobiety kompresami rozgrzewającymi, po czym zasunąłśpiwory.Na wierzchu rozłożył rozpięty śpiwór Smysłowa,a także ich własne ubrania.Valentina owinęła się wokół ciała nieprzytomnej kobiety.Głowę Randi złożyła na miękkiej poduszce piersi i ramienia.Randi poruszyła się, cichutko zajęczała i mocniej przytuliłasię do zródła ciepła. Jon, ona jest zimna jak lód wymamrotała Valentina.Czy to wystarczy? Nie wiem.Wiele zależy od tego, w jakim stopniu totylko wycieńczenie, a w jakim efekt mrozu.Hipotermia potrafibyć bardzo paskudna. Smith dotknął czubkami palców gardłaRandi, by zbadać puls na tętnicy szyjnej. Wcześniej dostałaogromną dawkę antybiotyków.To powinno zapobiec komplikacjom płucnym.Poza tym ręce i twarz miała przykryte.Chyba odmrożenia nie są zbyt poważne. Smith pokręciłgłową i wierzchem palców lekko pogładził Randi po policzku. Jeśli temperatura ciała zbytnio nie spadła, może jeszczez tego wyjdzie.Val, ona jest twarda.Twardsi się na tym świecie373nie rodzą.Ale jeśli temperatura spadła zbyt nisko.Nie wiem.Teraz możemy tylko dbać, żeby jej było ciepło, i czekać.Natwarzy Valentiny pojawił się półuśmiech. Bardzo ci zależy na tej damie, prawda?Smith przesunął wyżej krawędz śpiwora, opatulając obiekobiety. Jestem za nią odpowiedzialny.Zarówno za to, że się tuznalazła, jak i za to, że jest tym, kim jest. Za nas wszystkich jesteś odpowiedzialny stwierdziłaValentina, podnosząc ku niemu wzrok. I muszę powiedzieć,że w tej chwili to dość pokrzepiająca świadomość.Smith uśmiechnął się i lekko pogładził jej ciemne włosy. Mam nadzieję, że to zaufanie okaże się uzasadnione
[ Pobierz całość w formacie PDF ]