[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ann Grantzachowała na sobie ubranie, ale było ono w sporym nieładzie.Ustamiała nabrzmiałe.Plamy księżycowego światła kładły się na podłodzeszopy i na twarzy Harrisa Ardena.Uniosła się lekko, oparła na łokciu ispojrzała na niego.Leżał z zamkniętymi oczami, oddychającspokojnie.Wziął jej rękę, przyciągnął do swoich bioderi przycisnął.Przytrzymał ramię Ann, tak że nie mogła jej cofnąć,poruszał dłonią dziewczyny, a kiedy zabrał swoją, ona robiła to nadal,tak jak pokazał.Jęknął cichutko, zsunął jej bluzkę, próbując się dostaćdo piersi.Patrzyła na jego twarz, na zamknięte oczy i nie przestawałaruszać dłonią.Jego głowa mocniej się wparła w tkaninę pokrowca.Sięgnął między jej nogi, ale zdecydowanie odsunęła jego rękę, którapowędrowała z powrotem do bluzki i jednym szarp-nięciem zsunęła ją w dół.Dotykał skóry Ann wolno i w milczeniu,jakby to pomagało mu lepiej odbierać wrażenia, jakie dawał dotyk.Uchylił powiekę, żeby sprawdzić, czego dotyka, i dostrzegła w jegooku błysk jakby okrucieństwa, który przeszył ją dreszczem.Zamknąłoczy, oddech stał się urywany, znów odchylił głowę.Boże, jaka jegotwarz była wtedy piękna! Cały czas ruszała ręką, jego oddech stawałsię coraz głębszy.Spojrzała na swoją rękę poruszającą się w cieniu,potem ponownie na jego twarz, na odrzuconą do tyłu, znieruchomiałągłowę.Widziała, jak lekko drgnął, rozchylił usta i wydał cichy,wstrzymywany dotąd jęk, potem wypuścił z piersi powietrze, targnąłnim jakiś dziwny spazm.Miała wrażenie, jakby jego twarz w wielkimbólu rozpadła się na kawałki, a potem wolno uspokoiła się i odprężyła.Otworzył oczy.Spojrzał ponad Ann, potem na nią, ale tak, jakby jej niewidział.Potem skupił wzrok, zobaczył dziewczynę, przycisnął mocnow nagłym przypływie namiętnej pasji, jakby zbierał żagiel trzepoczącyna silnym wietrze, i przytulił jej twarz do piersi.Przytrzymał takchwilę.Po jakimś czasie zwolnił uścisk, ale nie wypuszczał Ann z objęć.Jakby recytując modlitwę, cicho i monotonnie wymruczał jej do ucha:- Dobrzecijest?Wszystkowporządku?- Tak-odparła.- To było takie.Leżała oparta na jego piersi.Nie myśląc o tym, nie podejmując żadnejdecyzji, zapytała niemal obojętnie, jakby mimochodem:- Nie masz dziewczyny, prawda?- Właściwie - odparł pełnym czułości głosem, który zdawał sięświadczyć, że dla nich to bez znaczenia - mam.Zesztywniała.- Myślałem, że wiesz.- Skąd miałam wiedzieć?- Od Carla.Byłem pewny że ci powiedział.- Nie pytałam go.- Jej głos nagle stał się bardzo cichy.W szopie nażagle coś się zmieniło.Oczy Ann Grant nie były już senne i rozmarzone, nabrały czujności.Ramiona dziewczyny postrzegały teraz, że jego ciało to coś odrębnego,osobnego od jej ciała.Wróciło ono do własnego wymiaru, leżało obokniej, obce i zwiastujące klęskę.Po chwili spytał:- Wszystko w porządku?- Nie.Milczał.- Skąd ona jest? - zapytała.- Z Chicago.Ann cofnęła rękę z ramienia Harrisa Ardena i choć nadal opierała sięo niego, już się nie tuliła.- Ona.- Chrząknął.- Przyjeżdża jutro.- Tutaj?- Ma przylecieć samolotem z jakimiś Tobinami.- To kuzyni Wittenbornów - szepnęła Ann.- Lecą z Bostonu.Usiadła.- Nie odchodz - poprosił.Nie odeszła, ale też nie wróciła do poprzedniej pozycji.Mała szopaprzestała być sanktuarium.Jakby ściany rozwiał wiatr, a Ann znalazłasię pod gołym niebem.Pod sobą miała ostre skały, przed sobą wodęciągnącą się donikąd.- Jak ma na imię? - Głos brzmiał głucho, lecz umysł pracował nanajwyższych obrotach to jeszcze nie wszystko to nie może być wszystkojest coś jeszcze o czym ja nie wiem jest coś jeszcze na pewno może tobędzie jeszcze gorsze ale przynajmniej coś da pomoże wydostać się ztego okropnego dołka nie mogę przecież spaść tak nisko skoro jeszczeprzed chwilą byłam tak wysoko.- Maria - odpowiedział.- Maria - powtórzyła Ann Grant.- Znam ją już dość dawno.Czekała na mnie, kiedy służyłem w Korei.- Maria i co dalej?- Di Córcia.- Długo jesteście razem?- Od sześciu lat.- Maria - powtórzyła Ann.Przez chwilę milczeli.- Masz zamiar się z nią ożenić?Znów nie zwlekał, padła rzeczowa odpowiedz.- Planowaliśmy się pobrać we wrześniu.Ann poczuła tępe uderzenie między nogami.Odwróciła się i spojrzałamu prosto w twarz.- A więc to twoja narzeczona - rzuciła oskarżycielsko.Zupełnie jakbynastąpiła eksplozja i w powietrzu rozchodził się dym po wybuchu.- Tak - przyznał.Ledwo go widziała w tym kłębiącym się dookoła dymie, któryoddzielał ją od niego.- No to co tutaj robisz, skoro masz narzeczoną w Chicago?Odpowiedz padła od razu:- Zakochuję się w tobie - odparł.Potężny podmuch wiatru rozpędził dym, zobaczyła własne stopymocno zapierające się o brzeg skały.A więc to tak wygląda ta drugaczęść dramatu w małej szopie.I po to właśnie jest noc - pomyślała - poto są czyjeś ramiona.To dlatego okno jest właśnie tam, dlatego ludziew nocy śpią, dlatego leżą obok siebie, na tym polega życie.O to w tymwszystkim chodzi.Podzielili świat na dwie części, otaczająca ichrzeczywistość zmieniła się i zamknęła ich w sobie.Nie istniał czas, nieistniał początek, nie istniały żadne straty, nie istniał strach.Stała siępełną istotą.Powoli wróciła na swoje miejsce przy nim.Chwilęmilczała, poczym odwróciła się i dotknęła jego twarzy, tak jak badacz -znaleziskaarcheologicznego, pocałowała go i znów położyła się obok.Otowłaśnie spotkała ją ta wielka, cudowna rzecz.Spojrzała w górę, napomalowane na biało krokwie majaczące w ciemności.Poczuła zapachmokrych lin leżących w kącie, zobaczyła w oknie trójkątnechorągiewki na pochyłym dachu.Rozumem ogarniała wszystko.Zakochuję się zakochuję się nic nie mogło się równać z tymi słowamizakochuję się w tobie.Wszystkie mechanizmy obronne, które świadomie lub nieświadomieuruchomiła, legły w gruzach jak przeznaczone do rozbiórki budynkizwalane w kłębach kurzu.Na ich miejscu wyrosło całkiem świeżerusztowanie, nowa konstrukcja, na której mogła zacząć budować swojeżycie.Integralną jej część stanowiły ramiona Harrisa.Wsparta na nich,czuła się silna i odważna.Nie istniał już podział na jej wnętrze i częśćzewnętrzną.Do tej pory prawdziwa osobowość dziewczyny wyłaniałasię na chwilę, po czym znikała jak podwodna trawa, a terazzaprezentowała się w całej okazałości.Ona, Ann, na trwałe stała sięjednością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]