[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przecież to wszystko, co mam. Rozdział 5Siedzimy z Sonią na niewielkim patio znajdującym się na tyłach Milthorpe Manor.Otoczenie rezydencji nie jest tak rozlegle jak w Birchwood, ani tak spokojne, jednak bujnazieleń krzewów i piękne kwiaty pozwalają się tu schronić przed zgiełkiem i brudem Londynu.Siedzimy na identycznych krzesłach, mrużąc oczy od słońca.- Przynieść parasol? - pyta Sonia dla przyzwoitości.Mówi jednak tak ospałym głosem, żeod razu wiadomo, iż zupełnie nie dba o to, czy będziemy mieć ochronę przed promieniami.Nie otwieram oczu.- Raczej nie.W Anglii tak rzadko można cieszyć się słońcem.Dlatego nie mam zamiaruzasłaniać się przed nim.Krzesło stojące obok poskrzypuje.Wiem, że Sonia obróciła się, żeby na mnie spojrzeć.Gdy zaczyna mówić, w jej głosie słychać przekorę i wesołość.- W taki dzień porcelanowe panienki z Londynu na pewno uciekają do cienia.- Cóż, tym gorzej dla nich - podnoszę głowę, zasłaniając oczy ręką.- Tak się cieszę, żenie jestem jedną z nich.- Ja też! - Wiatr niesie śmiech Soni poprzez ogród.Nagle odwracamy się w stronę domu, bo dochodzą stamtąd podniesione głosy.Wydajesię, że to jakaś sprzeczka, ale nigdy nie słyszałam, żeby tutejsza służba się kłóciła.- Cóż tam się.- Sonia nie kończy zdania, bo naraz słychać tupot zbliżających siękroków, a głosy stają się coraz bardziej donośne.Wstajemy z miejsc i, przestraszone,patrzymy na siebie, bo dobiegają nas strzępki rozmowy.- Niedorzeczne! Nie musi pani.- Na litość boską, bardzo proszę.Pierwsza wyłania się zza węgła młoda kobieta, tuż za nią podąża Ruth.- Przepraszam, panienko, starałam się wytłumaczyć jej, że.- A ja starałam się wyjaśnić, że nie ma potrzeby, żeby nas anonsować jak obcych!- Luisa?To bez wątpienia ona: orli nos, bujne, kasztanowe włosy, pełne, czerwone usta.Ja jednakwciąż nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną moja przyjaciółka.Luisa nie ma czasu na odpowiedz, gdyż za jej plecami natychmiast pojawiają się kolejne dwie postacie.Jestem tak zaskoczona, że nie mogę wydusić słowa.Na szczęście Sonia nie traci głowy.- Ciocia Virginia! L.Edmund?Przez chwilę stoję nieruchomo, pragnąc upewnić się, czy to jawa, czy sen, który przytrafiłsię podczas popołudniowej drzemki.Edmund uśmiecha się.Jest to wprawdzie cień tegouśmiechu, który zawsze miał na podorędziu, gdy jeszcze żył Henry, ale wystarcza, żebymotrząsnęła się ze zdumienia.Wtedy ja i Sonia rzucamy się na nich, piszcząc z radości.* * *Po entuzjastycznym powitaniu ciotka Virginia i Luisa zasiadają wraz ze mną i Sonią wsalonie, gdzie raczymy się herbatą i ciasteczkami, a tymczasem Edmund zajmuje siębagażami.Ciasteczka tutejszej kucharki mają złą sławę, parę osób już połamało sobie na nichzęby.Z trwogą przyglądam się więc, jak ciotka Virginia próbuje ugryzć twardy jak kamieńherbatnik.- Niezbyt miękkie, prawda? - pytam.Ciotka żuje przez dłuższą chwilę, a potem niemal słyszę, jak połknięty suchy kawałekciastka przeciska się przez jej gardło.- Troszkę twardawe - przyznaje.Luisa też się częstuje.Wiem, że nie da się jej powstrzymać, nawet gdybym gorącoprzestrzegała.Dopiero przekonawszy się na własnej skórze, Luisa jest w stanie powściągnąćswój apetyt.Z głośnym chrupnięciem wbija zęby w herbatnik, ale już po sekundzie wypluwaodgryziony kawałek do chusteczki.- Troszkę? O mało nie wyłamałam zęba! Kto popełnił tę kulinarną zbrodnię?Sonia śmieje się w kułak, a mój chichot wypełnia cały pokój, nie udaje mi się goopanować.- Ciii.Upiekła je oczywiście kucharka.Ale nic nie mów, dobrze? Inaczej złamiesz jejserce.- Może lepiej jej serce niż nasze zęby? - Luisa prostuje się na krześle.Staram się popatrzeć na nią z dezaprobatą, ale oczywiście nic z tego nie wychodzi.- Tak za wami tęskniłam! Kiedy przyjechaliście?- Statek zawinął dopiero dziś rano - Luisa odstawia filiżankę z delikatnym stuknięciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl