[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nate ścisnął ją uspokajająco za kolano.Blair spojrzała na niego.Jej oczy szkliły się i były zaspane, ale błyszczały błękitemjak zawsze.Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu, nadal na niego patrząc.Wyszczerzył do niej zęby.Czul się głupio i był trochę zakłopotany, zupełnie jakbyznowu miał piętnaście lat.Zatracił się we wrażeniach: w wietrze we włosach, świście asfaltupod kołami, zapachu opierającej się o niego dziewczyny, którą kochał.Serena potrzebowaładziesięciu minut, żeby śmignąć autostradą, na której panował poranny ruch i pięciu minut nakluczenie uliczkami centrum, nim dotarli do portu w Battery Park, gdzie kapitan Archibaldzacumował Charlotte.- Jesteśmy na miejscu, dzieciaki - ogłosiła, odgrywając mamę.Podjechała dokrawężnika i wyłączyła silnik.- Gotowi do żeglugi?Nate otworzył drzwi i wygramolił się z tylnego siedzenia.Wciągnął zapach mieszankismogu ulicznego, słonej wody i rozgrzanego asfaltu.To było połączenie wszystkiego, co ko-chał.Miasta wczesnym rankiem i wybrzeża, gdzie spędził najszczęśliwsze tygodnie życia.Może za długo gniezdził się na maleńkim tylnym siedzeniu, a może po prostu cieszył się namyśl o rejsie, w który zaraz wypłynie.W każdym razie z jakiegoś powodu Nate zaczął biec iprzeskoczył niską bramkę, oddzielającą port od ulicy.Gumowe podeszwy klapek głośnouderzały w szare listwy nabrzeża.Serce dudniło mu w uszach.To nareszcie działo sięnaprawdę, nareszcie zaczynało się lato.Kiedy tylko wejdą z Blair na pokład, wszystko sięzmieni.- Proszę pana? Proszę pana?!Umundurowany pracownik portu biegi molem w stronę Nate'a, wymachując rękomanad głową, jakby atakowało go stado pszczół.- To prywatny teren, proszę pana, musi pan go opuścić.- Szukam mojej łodzi - wyjaśni! Nate, rozglądając się wśród lasu masztów zaznajomym profilem.Pomagał ojcu zbudować tę łódz, poznałby ją wszędzie.- Charlotte.Jest gdzieś tutaj.Chcę nią wypłynąć.- Charlotte ? - Pracownik portu, najwyrazniej student, który sprawiał wrażeniefajnego gościa, spojrzał na Nate'a zdumiony.- Aódz Archibaldów?- Aha.Nate skinął głową i zerknął za siebie.Blair i Serena przysiadły na bramce,wymachiwały nogami i z czegoś się śmiały.- To łódz mojej rodziny.Może mi pan podać numer?- Przykro mi.- Chłopak powoli pokręcił głową.- Nie mam jej tu.Kapitan Archibaldpożeglował do Newport na początku czerwca.Powiedział mi, że planuje trzymać tam Char-lotte przez cale lato.Cholera.Nate zmarszczył brwi, a potem odwrócił się raz jeszcze do Blair.Kołysaładrobnymi, opalonymi nogami, gdy nagły podmuch wiatru uniósł jej zwiewną sukienkę prawiedo pasa.Pod spodem miała bladoróżowe bawełniane ligi.Dostrzegł na nich białe groszki.Co tam łódz.Teraz chciał tylko położyć się obok Blair, złapać ją za rękę i nigdy niepuszczać.prawda wychodzi na jaw.i D tez się ujawnia- Gej! Gej, gej!.czka.Dan jęknął i obrócił się na drugi bok w niegdyś miękkiej i białej, a teraz, poplamionejkawą i nikotyną pościeli.Gej? Spocił się straszliwie.Pokręcił głową z boku na bok.- Obudziłeś się już? - Rufus Humphrey, ojciec Dana i hałaśliwy, ekscentrycznywydawca mniej znanych bitników, walił niecierpliwie do drzwi.- Hej! Hej, hej! Paczka!Słyszysz?- Hej! - Dan usiadł na łóżku.Hej, paczka, ty idioto, nie gej.- Już nie śpię - oznajmiłzachrypłym głosem.- Przypomnij mi, żebym ci kiedyś opowiedział o rannym ptaszku i robaku!Rufus wparował do pokoju Dana w szalonym stroju jak to zwykle on: w roboczychspodniach z wyblakłymi, białawymi plamami po farbie, którą pomalowano ściany mieszkania- co oznacza, że musiały mieć jakieś dziewiętnaście lat - i kurtce ekipy Zniadania u Freda,którą pewnie zgarnął ze stosu brudów Vanessy.Rozpięta kurtka odkrywała pierś, okrytą posi-wiałymi włosami.Rufus dzwigał potężny karton, który ktoś chaotycznie owinął sznurkiem,papierem pakowym, folią z bąbelkami i dwoma rodzajami taśmy.Na paczce napisane byłosłowo Ostrożnie w pięciu różnych językach.Rzucił paczkę na łóżko.- Poczta do ciebie.- Jezu.Dan wziął niezgrabną paczkę.Była tak lekka, że mógłby ją podrzucić w powietrze.- Mam wrażenie, że w środku nic nie ma.- Otwórz, otwórz! - ponaglał go Rufus.- Twoja siostra wysłała ją z daleka, opłaty napewno sporo kosztowały, więc w środku musi być coś fajnego.- Jasne.Dan zaczął się szarpać ze sznurkiem.- Nie słyszałem, o której wczoraj wróciłeś.- Rufus wyszczerzył zęby do syna.- Chybapierwsze spotkanie naprawdę się udało, co? Siedzieliście do pózna i omawialiście zaletymniej znanych sztuk Szekspira?- Coś w tym stylu.Dan grzebał w kolejnej warstwie papieru, nim w końcu dotarł do kartonu.Jeślidyskutowali o czymś zeszłego wieczoru, to on nic z tego nie pamiętał.Ledwo cokolwiekpamiętał poza tym, jak język Grega dotknął jego ust i jak zarost kumpla drapał go po jegorównie zarośniętych policzkach.Fuj.- Pamiętam dawne dni w moim własnym salonie.Rufus przysiadł na parapecie i patrzył, jak syn sięga do pudełka.Dan wyciągnąłkolejne garści pogniecionych w kulkę gazet.- To były wariackie czasy.- Nasze spotkanie nie było takie wariackie - bronił się Dan.W końcu znalazł coś wśród gazet.Złapał to mocno i pociągnął za wąski przedmiot, ażudało mu się go wyciągnąć.Pusty karton wylądował na ziemi.Wysypały się z niego kulkipapieru.Rufus się roześmiał.- Szkoda.Dzisiejsze dzieciaki.Zero pasji, zero ognia.Pamiętam, kiedy byłem wtwoim wieku.Wyjeżdżaliśmy nad jeziora do Nowej Anglii.Rozbijaliśmy obóz, pisaliśmywiersze i dyskutowaliśmy do pózna w nocy.Dan słuchał z roztargnieniem, rozmyślając nad przedmiotem, który trzymał.Miałponad pól metra długości i zawinięty był w taśmę do pakowania.Zaczął zdrapywać jąpaznokciami, niespokojnie rozpamiętując wydarzenia zeszłego wieczoru.Właściwie jakdaleko posunął się z Gregiem? Jak wrócił do domu? Praktycznie nie pamiętał, kiedy kładł siędo łóżka.Obudził się w ulubionych, czerwonych bokserkach Gap
[ Pobierz całość w formacie PDF ]