[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stacy chciała, żeby przestał.żeby wreszcie się uspokoił, iprzez chwilę życzyła sobie tego.Usiądz, Eric, powtarzała w myślach.Proszę, usiądz.Oczywiście nie podziałało, nawet gdyby wymówiła te sło-wa na głos, wykrzyczała, nic by nie wskórała.Nie słońce było najgorsze i nie upał.Najgorszy był oddech Pabla, gło-śny, chrapliwy, dziwacznie nieregularny.Czasami ustawał na kilka se-kund po prostu cichł i Stacy wbrew sobie zawsze w końcu zerkaław stronę wiaty, myśląc to samo: umarł.Ale potem z charkotliwym za-chłyśnięciem, od którego zawsze się wzdrygała, Grek znowu zaczynał od-dychać, chociaż dopiero wtedy, kiedy musiała znowu na niego spojrzeć,zobaczyć te błyszczące, pokryte pęcherzami kikuty, te oczy, które niechciały się otworzyć, cienką nitkę ciemnobrązowego płynu sączącego sięz kącika ust.No i oczywiście winorośle, które ich otaczały.Zieleń, zieleń, zieleń w którąkolwiek stronę Stacy się odwróciła, zawsze czekały na linii jejwzroku.Powtarzała sobie, że to tylko roślina, zwykła roślina, nic więcej.Ostatecznie teraz tak wyglądały, nie poruszały się, nie wydawały tegookropnego śmiechu.Po prostu gęste zarośla z czerwonymi kwiatkami ipłaskimi, dłoniastymi liśćmi wchłaniające promienie słoneczne, biernei nieszkodliwe.Takie właśnie są rośliny: nie ruszają się, nie śmieją, niemogą się ruszać ani śmiać.Ale Stacy nie potrafiła podtrzymać tej fantazji.To przypominało ściskanie w ręku kostki lodu i życzenie sobie, żeby sięnie roztopiła, im dłużej ją trzymała, tym mniej jej zostawało.Widziałaprzecież, jak winorośle się poruszają, jak zagłębiają się w nodze Erica, jaksięgają, żeby wyssać wymiociny Amy, i słyszała je, słyszała ich śmiech całe wzgórze się śmiało.Nic nie mogła poradzić: czuła, że teraz pa-trzą, obserwują ich, planują następne posunięcie.Przysunęła się bliżej do Amy, przechyliła swój nędzny parasol tak,żeby okrył cieniem je obie.Wzięła Amy za rękę,249zaskakująco wilgotną.Strach, pomyślała.A potem znowu zadała pytanie,to samo, z którym zwróciła się do Mathiasa w namiocie: Z tobą w porządku'?Amy pokręciła głową, zaczęła płakać, ściskając dłoń Stacy, Cii szepnęła Stacy, żeby ją uspokoić. Cii.Objęła ramieniem przyjaciółkę, poczuła, jak szloch się pogłębia, jakcałe ciało zaczyna dygotać, wpadać w czkawkę - O co chodzi, skarbie?Co się stało?Amy wyrwała rękę, otarła twarz.Zaczęła kręcić głowa i chyba nie mo-gła przestać.Eric wciąż chodził, zagubiony we własnym świecie, nawet na nią niespojrzał.Stacy patrzyła, jak przemierzał małą polankę tam i z powrotem,tam i z powrotem.W końcu Amy zdobyła się na odpowiedz. Jestem po prostu zmęczona szepnęła. To wszystko.Jestemtaka zmęczona.Potem znowu zaczęła płakać.Stacy siedziała przy niej i czekała, aż jej przejdzie.Ale nie przechodzi-ło.Wreszcie Stacy nie mogła już tego znieść.Wstała, pomaszerowała nadrugi koniec polany.Leżał tam plecak Pabla, sięgnęła do środka, wycią-gnęła jedną z pozostałych butelek tequili.Zaniosła ją do Amy, otwarła nic innego jej nie przyszło do głowy.Usiadła z powrotem pod parasolem,pociągnęła długi, palący łyk alkoholu, potem podsunęła butelkę przyja-ciółce.Amy spojrzała na nią przez łzy, mrugając, wycierając oczy ręką.Widać było, jak się.zastanawia, prawie decyduje odmownie, potem ule-ga.Wzięła butelkę, przyłożyła do warg, odchyliła głowę do tyłu, trunekchlusnął jej do ust, spłynął do gardła.Zachłysnęła się, łapiąc powietrze na wpół z kaszlem, na wpół ze szlochem.Nagle Eric usiadł obok nich, wyciągał rękę.Amy podała mu butelkę.I tak im mijało popołudnie, kiedy słońce powoli opadało na zachód.Siedzieli zbici w ciasną grupkę na tej małej po-250lance otoczeni przez splątaną gęstwinę winorośli, zielone liście, czer-wone kwiaty - i przekazywali sobie coraz lżejszą butelkę.my nie potrzebowała wiele, żeby się upić.Zaczęli powoli, ale toAniczego nie zmieniało.W żołądku miała taką pustkę, że alkoholjakby przepalał ją na wylot.Z początku po prostu się zarumieniła, niemalrozchichotała, trochę zakręciło jej się w głowic.Potem słowa i myśli zro-biły się bełkotliwe, a na końcu nadeszło znużenie.Obok niej Eric odpły-nął już w sen, z trzech ran na jego nodze wciąż sączyły się cienkie nitkikrwi.Stacy nie spała nawet mówiła ale wydawała się coraz bardziejodległa: Amy nie mogła zrozumieć jej słów.Zamknęła na chwilę oczy izaczęła myśleć o niczym, rozkoszne uczucie: dokładnie takie, jak trzeba.Kiedy znowu otwarła oczy, zesztywniała właściwie cała obolała słońce stało już znacznie niżej na niebie.Eric ciągle spał, Stacy ciągle ga-dała. Oczywiście o to chodziło mówiła. Czy był jeszcze jeden po-ciąg, czy nie.To nie powinno robić różnicy, ale jej na pewno robi: onamyśli o tym przez cały czas.Bo jeśli to ostatni pociąg, jeśli będzie musia-ła spędzić noc w tym obcym mieście, gdzie nawet jeszcze nie znała języ-ka.no, to już trochę lepiej, prawda?Amy nie miała pojęcia, o czym Stacy mówi, ale kiwnęła głową, takaodpowiedz wydawała się właściwa.Butelka tequili leżała na ziemi przedStacy, zakręcona, w połowie pełna.Amy wiedziała, że powinna przestać,że głupio zrobiła, pijąc alkohol, który tylko ją odwodni, tylko jeszcze bar-dziej spotęguje pragnienie, wiedziała, że zbliża się noc i powinni ją spo-tkać na trzezwo, ale żaden z tych argumentów jej nie przekonał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]