[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie moglibyśmy wykorzystać tego? Wiesz, jako przynęty.Bennett popatrzyłna pudełeczko, po czym skinął powoli głową.- Jasne.Damy je ojcu Gilbertowi i powiemy mu, żeby wyrywał, ile sił w no-gach.Oczy Anny się rozszerzyły, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.- Bennett - powiedziała, pociągając go za rękę, żeby wstał.- Czasem jesteś by-strzejszy, niż ci się wydaje.Chodzmy.Ojciec Gilbert odstawił kieliszek.- Upewnijmy się, czy was dobrze zrozumiałem, moi drodzy.Chcecie, żebymwziął tę pustą torbę i pojechał traktorem na przełaj przez pola.- Równolegle do drogi - podkreśliła Anna.- To bardzo ważne.Ojciec Gilbertspojrzał na nią, marszcząc brwi.- Może to i ważne, drogie dziecko, ale teren tu u nas nierówny i kamienisty, apo ciemku.cóż nasze traktory są stare i dosyć kruche.Bardzo bym nie chciałuszkodzić któregoś z nich, o co nietrudno pośród skał.Dzikie, dzikie skały.-Urwał, żeby dolać sobie wina.- Nie dalej jak w zeszłym roku straciliśmy ważny element podwozia, a było tozaledwie kilka metrów od winnicy.- Tak przez ciekawość- dodał z chytrym uśmieszkiem - czy ta nocna akcja, którą planujecie, ma cośwspólnego z tamtą sprawą trufli?- No.tak - powiedział Bennett.- W pewnym sensie.LRT- W takim razie śmiem przypuszczać, że w grę wchodzi znaczna suma pienię-dzy.- Stary mnich spojrzał w zadumie na swój kieliszek.Kiedy podniósł wzrok, wjego oczkach płonęły pożądliwe iskierki.- Gdybyście widzieli możliwość wspomo-żenia klasztoru.Bennett podchwycił aluzję.- Jak najbardziej.- Spojrzał na Annę.- Z przyjemnością.Co ojciec by sugero-wał?- Dwa nowe traktory?- Jeden - rzuciła Anna.- John Deere?- Umowa stoi.Kwadrans pózniej, kiedy zwitek studolarowych banknotów został bezpiecznieulokowany pod obluzowaną płytą posadzki, na której stało jego łóżko, ojciec Gil-bert wyruszył w drogę.Na podłodze traktora, pomiędzy jego stopami, spoczywałatorba z nadajnikiem.Miał się posuwać, w miarę możności, równolegle do biegnącejw dole szosy, po czym, po jakichś dwóch lub trzech kilometrach, zostawić torbępod krzakiem i wrócić do klasztoru.Gdy Bennett zobaczył, że blade światło pojedynczego reflektora traktora dotar-ło do przeciwległego krańca winnicy, zaczął schodzić powoli w dół.Anna jechałajakieś pięćdziesiąt jardów za nim, z wygaszonymi światłami, niemal po omacku,orientując się według białej plamy jego koszuli.Gerard zapiął rozporek i przeciągnął się, zanim usiadł z powrotem za kierow-nicą.Miał za sobą długi, upalny dzień i wyglądało na to, że czeka go równie długanoc, jedna z wielu, jakich należało się spodziewać.Jego wspólnik, z głową odrzu-coną do tyłu i rozdziawionymi ustami, chrapał tak przerazliwie, że byłby w staniezagłuszyć każdy dzwięk z wyjątkiem syreny strażackiej.Gerard potrząsnął kolegęza ramię, budząc go z drzemki, po czym nachylił się nad odbiornikiem, nasłuchu-jąc.Czy mu się zdawało, czy sygnał zaczynał słabnąć? Podkręcił głośność i nad-stawił ucha.Merde.Zdecydowanie był coraz słabszy.A więc nie mogli schodzićdrogą w dół, a nie było dróg prowadzących w innych kierunkach, przynajmniej namapie.Musieli pójść na przełaj, żeby wydostać się na szosę gdzieś dalej.W lewoczy w prawo? Zaraz się przekona.Włączył silnik i skierował się w prawo.LRTZ niewielkiego wzniesienia w połowie drogi Bennett widział, jak zapalają sięreflektory samochodu, jak zaczynają się posuwać wzdłuż szosy, mijają zakręt i po-dążają dalej w kierunku, w którym oddalił się traktor ojca Gilberta.Ruszył biegiemdo siedzącej w samochodzie Anny.Stoczyli się po pochyłości z wyłączonym silni-kiem, nadal bez świateł, po czym odczekali, aż ostatni ślad poświaty zniknie z nie-ba.Mieli przed sobą długą jazdę autostradą do Włoch i Bennett zaproponował, że-by się przespać parę godzin w Cavaillon, ale przecenił gorliwość prowincjonalnychhotelarzy, jeśli chodzi o udzielanie gościny spóznionym przybyszom.Było po pół-nocy i Cavaillon nie przyjmowało gości.Kiedy, po licznych próbach, stało się ja-sne, że żaden z okolicznych hoteli nie daje znaku życia, uznali, że nie pozostaje imnic innego, jak spędzić noc na miejskim parkingu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]