[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W sumie dlaczego nie? Wiek by się zgadzał, a nazwisko Hitchcomb nie jest znów takpopularne, nie sądzicie?- Nie przypuszczam, żeby pozostawił po sobie syna - mówi Statford z powagą.- Wkażdym razie nie takiego, który chciałby go pomścić.On był jak stary, samotny basior, zbytnieufny, zbyt skupiony na sobie, żeby odchować chłopca, nauczyć go szacunku dla przodków,dla nazwiska, zaszczepić dumę potrzebną do tego, by odczuwać potrzebę jakiejś zemsty.Nie,nie mógł mieć syna, panowie.Oczywiście nie mam żadnej pewności, ale tak właśnie myślę.- Czyli co postanawiamy? - pyta Rockstone.- Zostawiamy rzecz własnemu biegowi?Och, Lucas, myśli Henry Statford.Nie.Z całą pewnością nie.Niczego nie wolnozostawiać własnemu biegowi.Ale nawet jeśli to pojmujecie, nie jesteście w stanie niczegoprzedsięwziąć, przyjąć na własne barki jakiejkolwiek odpowiedzialności.I dlatego terazprzyszliście do mnie, do mnie właśnie, oczekując rozwiązania problemu, pozbycia siękłopotu, usunięcia tego ciernia z waszego wygodnego, dostatniego życia, które, a jakże,również zawdzięczacie mnie, mojej determinacji, mojemu działaniu, mojej sile.Do mnie, anie do ciebie czy kogoś innego z was, Rockstone.Dokładnie tak samo jak wtedy, gdy dwa lata temu tak bardzo śliniliście się do tej ziemi,tej cudownej, zawierającej czarny, oleisty skarb ziemi, niestety, należącej nie do was, ale dostarego Zebedeusza Benbowa.- Sprawdzimy to, a w razie czego pozbędziemy się tego następnego, wskrzeszonegoHitchcomba, tak jak pozbyliśmy się poprzedniego - mówi dobitnie i słyszy, jak oddychają zulgą.Znów zrobiłem coś za was, przyjaciele, myśli z odrobiną drwiny.Znów przyczyniam siędo waszego spokoju, bogactwa, do waszej beztroskiej gnuśności, do nudy waszegoprowincjonalnego, skisłego istnienia.Za lwią część udziału w działce Zebedeusza Benbowa,za ciężar zbrodni pozbycia się balującego gdzieś w świecie Solomona Benbowa, jedynegosyna i spadkobiercy starca, który w nim pokładał całą nadzieję, całą ziemską siłę, jaka mujeszcze ocalała przez lata ciężkiego żywota.A kiedy dowiedział się, że to ostatnie mdłeświatło, ten chorowity i blady promyk nadziei zgasł zduszony ręką zbrodniarza, poddał sięwreszcie, skapiał, osunął w zgrzybiałość i za grosze sprzedał tę ziemię, tę ukochaną ziemięzawierającą skarb, o którym nawet mu się nie śniło, ten żałosny spłacheć, który tak chciałocalić dla swego jedynaka.No cóż, w pewnym sensie zrobiłem coś dobrego dla High Hill.Bo przecież Solomon, tenpózny, nieudany syn, odrost od starego, martwiejącego pnia rodu Benbow, jakże smutnypowód rozczarowania wiekowego ojca, bez wątpienia sprzeniewierzyłby całe dziedzictwo,roztrwonił i tę ziemię, i te skarby, gdyby kiedykolwiek zadał sobie trud odnalezienia ich,dostrzeżenia chociażby.Tak.Zmierć Solomona Benbowa była tylko kwestią czasu.A ten Hitchcomb tylko jąpotwierdził, przypieczętował niejako, przyspieszył, co jest jednak zupełnie bez znaczenia, bomłody Benbow był już praktycznie skazany, potępiony i martwy, gdy porzucał dom ojca iwyprawiał się w świat oddawać rozpuście, hazardowi i rozpaczy.Więc High Hill skorzystało na tajemnym pakcie piątki swoich najbardziej szacownychobywateli, którzy zwyczajnie nie mogli dopuścić, żeby utracone zostało coś, co Opatrznośćpieczołowicie złożyła w ziemi okalającej miasteczko, aby zabezpieczyć los i dostatek jegomieszkańców.- Zajmiesz się tym, Henry? - pytanie Coldfielda wyrywa Statforda z zamyślenia.-Zbadasz koligacje tego bandyty?- Tak, oczywiście - stwierdza burmistrz.Jak zawsze, dodaje w duchu.- Napijemy się, panowie? - proponuje, skoro omówiono już najważniejsze sprawy.Kiwają skwapliwie głowami, już rozluznieni, już wyzbyci strachu, wolni od obaw.Jak woły, myśli z niechęcią Statford.Jak banda Negrów.Za oknami wistaria i powój, i kapryfolium dyszą ciężko dławiącym, słodkim zapachem wtę upalną sierpniową noc.* * *Barlow przez pręty celi przygląda się więzniowi siedzącemu na pryczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]