[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nuala: Patrzysz na mnie tak, jak powinieneś patrzeć na moją matkę.Mark: Nie próbuj odwracać uwagi od tego, co zrobiłaś.Scena rozwijała się znakomicie.Richard i Corinne byli bardzo przekonujący.Arlene spoj-rzała na Marcusa, który siedział obok z wyrazem wielkiego skupienia na twarzy.Biedny Marcus.Arlene wiedziała, że koncentrował się aż do bólu.Scena szła coraz lepiej.Mark Delaney (Richard) walnął obiema rękami w stół i zaczął krzy-czeć.Był bardzo dobry.Stworzył niepewną, napiętą atmosferę, poczucie, że wszystko może sięzdarzyć.Była w tym groza, ale także ból.Arlene była wstrząśnięta swoim nagłym podziwem dlajego talentu.Dla jego rzemiosła, jego czarodziejskiej sztuki.Podszedł do córki i chwycił ją za włosy.Potem nagle znieruchomiał i stał tak przez chwilębez słowa.Arlene nie była pewna, czy ciągle gra.Usiadł na podłodze.- Przykro mi, ale coś mi tu nie pasuje.Nie jestem w stanie zagrać tej sceny, dopóki to się niezmieni.- Przepraszam - powiedziała Corinne - może nie byłam dość bezczelna? Marcus.tego.nomoże jeśli spróbuję być bardziej bezczelna, wyzwolę w nim więcej wściekłości?- Nie, Corinne byłaś wystarczająco bezczelna.Nie wyobrażam sobie większej bezczelności.- Bardzo przepraszam - powiedział Richard - wszystko zepsułem.Przepraszam, Marcus,przepraszam, Arlene.Spieprzyłem całą próbę.- Nie, Richard, to nie twoja wina.Rzeczywiście, coś tu jest nie tak - powiedział Marcus.-Trzeba coś zrobić z tą przeklętą sceną.Gdzie, do diabła, jest Isobel?RLOdsłonaPo próbie wszyscy poszli do pubu.Wszyscy poza Janice, która musiała lecieć do pracy, iCorinne, która musiała lecieć do domu, do dzieci.I Candy, która miała randkę.- Och, muszę wracać do dzieciaków.Nie mogę się już doczekać, kiedy w końcu dorosną, aja, po czterdziestce, zostanę znowu nieletnią przestępczynią - powiedziała Corinne radośnie.- Nie narzekaj.To cudowne, że masz dzieci - odparła Marcia z wyrazem bólu na twarzy.Marcia zawsze potrafiła nawiązać do własnego cierpienia.Corinne nie była już w stanie dłużej współczuć Marcii z powodu jej bezdzietności.Wszyscyzresztą słyszeli już o jej mężu i smarkuli z Fairview.Słuchając tej historii po raz pierwszy, Corinneszczerze Marcii współczuła, ale kiedy słyszała ją po raz piąty, dolna część jej twarzy zdrętwiała odwyrazu udawanego smutku.Marcia dała jej w kość.Bar był miły, mały i ciemny.Nowoczesność i higiena nie miały tu wstępu.Nikt nie wspo-mniał, że Isobel ciągle nie było.Po prostu zniknęła.Arlene dyskretnie wystukała na komórce swójnumer domowy, ale po drugiej stronie odezwała się automatyczna sekretarka.Zaczęła się zastana-wiać, gdzie jeszcze mogłaby zadzwonić.Na stary numer Isobel? Może wróciła do tego Conora?Marcus siedział w kącie z bardzo nieszczęśliwą miną, popijając sok pomarańczowy.- Cóż, było świetnie, pomijając tę ostatnią scenę - stwierdziła Marcia ze słabym uśmiechem.- Tak mi przykro - powiedział Richard.- Nie przejmuj się tym.Hej! Mamy jeszcze całe dwa tygodnie - zawołała Marcia.Przez chwilę wszyscy milczeli, popijając swoje drinki.- To był bardzo burzliwy czas.Byłeś tu jeszcze wtedy, Richard? - ciągnęła Marcia wesoło.- Kiedy? - spytał Richard.- W osiemdziesiątym trzecim.Mniej więcej wtedy zaczęła się ta kampania antyaborcyjnaPrawo do %7łycia.- Tak - odparł Richard.- Wyjechałem z Irlandii dopiero w osiemdziesiątym czwartym.- Pamiętasz te małe złote stópki, które ludzie wpinali sobie w klapy?- Nie - odpowiedział Richard.- Och, na pewno je pamiętasz.Były ot, takie - pokazała mniej więcej centymetr za pomocąkciuka i palca wskazującego.- Miały być dokładnie takie, jak stopy nienarodzonego dziecka wdziewiątym tygodniu od poczęcia.- Pamiętam - powiedział Marcus.- Moja matka je nosiła.RL- W tym kraju panowała dosłownie histeria, to było przerażające.Wszystko mogło się wyda-rzyć - mówiła Marcia.- Chcesz powiedzieć, że nie umiem tego pokazać w swojej grze - rzucił Richard tonem para-noiczno-defensywnym.- Boże, nie! Próbowałam tylko podtrzymać rozmowę.Nigdy bym czegoś takiego nie powie-działa koledze po fachu.- Marcia także zajęła pozycję obronną.- Ale tak myślisz.Może byś tego nie powiedziała, ale to właśnie insynuujesz.Richard zaczął chyba tracić panowanie nad sobą.Arlene była zaskoczona.Odkąd wrócił doDublina, ani razu nie pokazał swojego dawnego oblicza.Wszyscy byli podenerwowani.Sytuacjazrobiła się napięta.- Och, na litość boską - powiedział Marcus - przestańcie robić z igły widły.- Uważam, że Marcia powinna mnie przeprosić - oznajmił Richard.- Nic nie zrobiłam - powiedziała Marcia.- Nie mogę przepraszać za coś, czego nie zrobiłam.- Posłuchajcie - wtrąciła się Arlene - chyba wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani.- Oczekuję przeprosin - upierał się Richard.- Nie mam zamiaru ulegać jego tyranii - odparła Marcia.- Posłuchajcie! - zawołała Arlene.- Wszyscy mamy napięte nerwy.Problem w tym, że Iso-bel zniknęła.Wiem, że to właśnie tak nas wszystkich niepokoi.Ale nie ma sensu wyładowywać sięna sobie nawzajem.Obiecuję, że przyprowadzę ją w poniedziałek.Jest bardzo przewrażliwiona.Dziwię się, że jeszcze nie zwariowała.Zadzwoniła komórka Arlene.- To na pewno ona - powiedziała i odeszła dalej, żeby odebrać.- Tak?Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.- Arlene? - rozległ się w końcu cichy szept.- Isobel, czy to ty?- Tak.- Gdzie jesteś?- W twojej łazience.Właśnie podcięłam sobie żyły.- Co?! Już jadę.Wzywam karetkę.- Rozmyśliłam się i już nie chcę umierać - wyszeptała Isobel.- Uratuj mnie, proszę.- Dobrze, zaraz tam będę.Arlene zadzwoniła po pogotowie i wezwała karetkę.Powiedziała sanitariuszom, żeby za-dzwonili do mieszkania Cartwrightów, którzy na pewno ich wpuszczą, ale jeśli zajdzie taka ko-RLnieczność, niech wyłamią drzwi.Potem zawołała Marcię, Richarda i Marcusa.Razem wybiegli naulicę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]