[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I myśl.Co się wtedy stało?Cień zalał pokój.Byłam zbyt przerażona, żeby się odwrócić, zresztąciało miałam dosłownie sparaliżowane, więc oglądałam wszystko w kulitak, jakby przydarzało się komu innemu.Cień zaszedł od tyłudziewczynę na krześle, a kiedy w nią wniknął, moja krew zamarzła,wszystkie odczucia zniknęły i upuściłam kulę.Nie pamiętałam nic więcej.Nie miałam pojęcia, skąd się wzięłam wtym pokoju, czułam jedynie zdziwienie, że jeszcze żyję, a takżewszechobecny strach, który nie opuszczał mnie od chwili, gdy poznałamMarę.Co takiego było w tym cieniu i co mi zrobił?Nie wydawało mi się, żeby ktoś skrzywdził mnie fizycznie - poprostu leżałam tylko związana.Tak naprawdę260czułam się mniej.bezradna niż wcześniej.Co się zmieniło? Czycień jakoś na mnie podziałał?Paski ocierały mi skórę.Gdyby udało mi się uruchomić swojądemoniczną prędkość i roztrzaskać szyby.Może posiadałam jeszczejakieś inne zdolności, o których nie wiedziałam.Przydałaby się siła.Dwie pierwsze zdolności uruchamiały się, jak byłam zdenerwowana iwzburzona -właśnie wtedy widziałam aury - więc skoncentrowałam sięna strachu i wściekłości i spróbowałam się uwolnić.Skoro płynęła jużwe mnie krew demona, równie dobrze mogłam z tego skorzystać.Przez całe życie uczono mnie hamować emocje, tłumić wszystko wsobie, ale tym razem zródło mojej mocy ściśle wiązało się z wybuchowączęścią mojej natury.Sięgnęłam po tę moc, z całych sił skupiłam się nawściekłości, napięłam mięśnie, a paski rozerwały się, jakbym byłaHulkiem, a nie.sobą.No dobrze.Przerzuciłam nogi nad stołem i spróbowałam zorientować się wsytuacji.Miałam na sobie szpitalną koszulę, ale pomieszczeniewyglądało zbyt obskurnie jak na szpitalną salę.Na stole znajdowały sięstaroświeckie narzędzia chirurgiczne.Powierzchnię metalu pokrywałyplamy rdzy o różnym zabarwieniu, zależnie od stopnia utlenienia, jakbyna metal wylewał się jakiś bliżej nieokreślony płyn,' którego nikt nigdynie wytarł.W przeciwieństwie do sali, gdzie leżał ojciec, tu cuchnęło stęchlizną,i nie maskowały tego żadne środki dezynfekujące.W kącie na hakuwisiał przemysłowy szlauch, a na środku złowrogo ziała dziuraodpływowa, zatkana kołtunami z włosów i.czymś jeszcze.Pamiętam, że w ramach zajęć w terenie poszliśmy kiedyś do sklepuspożywczego i oglądaliśmy na zapleczu rzeznię, która była podobniewyposażona.Pamiętam, co robili tam z mięsem.261Musiałam się stąd wydostać.Krzyknęłam głucho i mocno wciągnęłam powietrze, gdy zobaczyłamlinie na swoich rękach.Ktoś narysował mi czarnym flamastrem jakieśkreski.Zeskoczyłam ze stołu.Nie wiedziałam czemu, ale musiałam siępo prostu stąd wydostać.Doszłam do połowy pokoju i zatrzymałam się gwałtownie, bo drzwiotworzyły się, a pełniące straż kościotrupy wprowadziły Donny iAmelię.Dziewczyny też miały na sobie szpitalne piżamy.I śladyflamastra.Donny szarpała się bardziej niż Amelia.- Nie krzywdz mojego dziecka! - wrzeszczała.Nagle Ame mniezobaczyła.- Thei!Wszystko potoczyło się bardzo szybko.Wtargnęło więcej strażnikówi doskoczyło do mnie.Za nimi weszło jeszcze kilku z dwomadodatkowymi łóżkami na kółkach i stolikiem z narzędziami.Mimo całejwściekłości i przerażenia, nie mogłam się wyrwać.Kościotrupy zagoniłynas na środek i odwróciły się do drzwi, więc my też popatrzyłyśmy wtym kierunku.Zerknęłam na ślady na swoich rękach, a potem na ręce Amelii iDonny, i nagle zrozumiałam.O Boże.Myśli, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalałam, nadały kształtlękom.Służące.Czy to właśnie tutaj zostały porąbane na kawałki, apotem poskładane jak ohydne puzzle? Czy my miałyśmy być następne?W progu pojawiła się Mara, wciąż w tej samej ponętnej sukni co wmojej kuchni.U jej boku, szurając nogami i trzymając ją pod rękę, szedłniski, stary mężczyzna.Delikatnie wprowadziła go do sali, serdeczniepoklepała po ręce i uśmiechnęła się, jakby stała pod rękę z BrademPittem na gali oscarowej.262Staruszek był pomarszczony i bielutki.Każdy drżący krok prowadziłgo w głąb pomieszczenia.Czas wyrył na jego półprzezroczystej skórzegłębokie bruzdy.Dziadek nie miał zębów, cały czas marniał szczęką,wydając ochrypłym, łamiącym się głosem niezrozumiałe dzwięki.Wkącikach ust zbierała mu się ślina.Jego poszarpany fartuch, kiedyś biały, teraz miał tyle brązowo-czerwonych plam, że przybrał kolor zupy krabo-wej.Zatrzymali się przed nami.Mara mówiła trochę głośniej niż zwykle.Każde słowo wypowiadała starannie i z radosnym entuzjazmem.- Oto pańskie pacjentki, doktorze.Czekają na pana.Amelia załkała, a Donny zaczęła się wyrywać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]