[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hrabia już o nas wie, ponieważ sammu powiedziałem.Mógłby nam jeszcze bardziej zaszkodzić.Mógłby, na przykład, kazać mi wyjechaćwcześniej niż pod koniec tygodnia.Nie chcę wyjeżdżać, dopóki naprawdę nie będę do tegozmuszony.Musimy teraz bardzo uważać.%7ładnych więcej spotkań, Elsbeth.Nie, nie płacz.Wiesz,jaka to dla mnie przyjemność, ale mogłoby się to fatalnie dla nas skończyć, gdyby nas nakryto czychoćby nawet zaczęto podejrzewać.Chyba to rozumiesz.Trzeba teraz myśleć przede wszystkim oprzyszłości.Elsbeth była tak przybita tragiczną wizją rozdzielenia z ukochanym, że złożenie daru własnegociała wydało się jej ostatecznym cyrografem pieczętującym jej miłość i wierność.Wreszcie ogarnęłają długo wyczekiwana namiętność:- Ostatni raz, Gervaise.Wez mnie w ramiona i kochaj ten jeden jedyny, ostatni raz.Natarczywość dzwięcząca w jej głosie, namiętność płonąca w oczach wywołały w nimgwałtowną niechęć - nie do niej, do samego siebie.A tymczasem nie mógł pozwolić sobie na to, byzwątpiła w jego miłość.Wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie odsunąć się od niej.Ujął jejszczupłe ramiona, przyciągnął ją do siebie i przycisnął usta do jej ust.Pod wpływem rozpaczliwego pragnienia, by przedłużyć ten ostatni moment i na zawsze utrwalićgo w pamięci, Elsbeth zapomniała o strachu i poczuła obudzone jego dotknięciem nie znane dotąddrżenie pożądania.Zimno mu się zrobiło, aż zdrętwiał cały, a kiedy jej usta rozchyliły się z oddaniem, nie mógł tegodłużej znieść.Gwałtownie oderwał się od niej i wstał, drżąc na całym ciele.- Elsbeth, o Boże, nie mogę.Nie, nie bój się, to nie dlatego, że cię nie pragnę.- Starał sięmówić jak najspokojniejszym głosem.Musiał ją jakoś przekonać.-Nie mogę, moja mała kuzyneczko.Obiecałem Arabelli, że wybiorę się z nią na przejażdżkę konną.Chyba rozumiesz, że gdybym sięspóznił, zaczęłaby coś podejrzewać.Musimy być dzielni, Elsbeth.Wkrótce będzie koniec tegowszystkiego.Obiecuję ci, a na razie musisz mi zaufać.Czy zrobisz to dla mnie?- Ależ, Gervaise.tak, ufam ci.- I tak nie zmieni zdania.Pod tym względem zdążyła go poznać.Wolno skinęła głową.Cudowne odczucia, które przed chwilą wstrząsały jej szczupłym dziewczęcymciałem, znikły bez śladu, tak że nie była pewna, czy były rzeczywiste, czy też wyobraziła je sobie podwpływem bólu rozstania.Przed wyjściem pocałował ją lekko, bez odrobiny pożądania, w policzek.Odebrała ten łagodnygest jako wyraz głębokiego smutku.Wstrzymywała łzy, dopóki nie poszedł.Lady Anna uniosła stopę obutą w but do konnej jazdy, a stajenny pomógł jej wsiąść na konia.- Dziękuję, Tim - powiedziała i poprawiła fałdy amazonki.- Nie musisz mi towarzyszyć, jadę dodomu doktora Branyona.Stokrotka doskonale zna drogę.Tim z szacunkiem przytknął palce do kasztanowej strzechy włosów na czole i cofnął się, a ladyAnna ujęła wodze.Stokrotka ruszyła lekkim galopem wzdłuż podjazdu.Chmurne czoło, które wygładziła w obecności stajennego, teraz znów przecięła rysa.Piękna paniwciągnęła głęboko w płuca świeże wiejskie powietrze i cuglami nakłoniła Stokrotkę do niecospokojniejszego kroku.Klacz parsknięciem wyraziła wdzięczność.- Jakaś ty podobna do mnie, moja leniwa kobyłko! - rzekła lady Anna półgłosem.- Stoisz sobiespokojnie w ukochanej stajni i złym okiem patrzysz na każdego, kto zakłóci tak miły twemu sercuspokój.Lady Anna nie jezdziła od miesięcy i byki prawie pewna, że mięśnie nóg wyrażą stanowczyprotest nazajutrz rano.Ale w tej chwili nawet grozba bólu nie wydawała się istotna.Czuła się takabezradna i przerażona.Wczorajszy gniew na Justina dziś przerodził się w czarną rozpacz.EveshamAbbey stało się wielkim, zimnym, pustym grobem, w którym nic mogła wytrzymać ani chwili dłużej.Justin gdzieś wyszedł.Arabella także udała się na przejażdżkę i pojechała nie wiadomo dokąd, byletylko jak najdalej od męża.A co do Elsbeth i pana dc Trecassis, to lady Anna nie widziała żadnego znich od lunchu.Przyszło jej do głowy - kiedy kierowała Stokrotkę w stronę schludnego, georgiańskiego domkustojącego na skraju małej wioski Strafford - że może nie zastać Paula o tej porze.W końcu, wprzeciwieństwie do niej i reszty arystokratycznego towarzystwa, pracował i nie mógł powiedziećswoim chorym, że nie ma w tej chwili ochoty się nimi zajmować.Rzadko widywali się od śmierci Josette.Dziś już koniecznie musiała się z nim zobaczyć, choćbypo to, by spojrzeć w te piękne brązowozielone oczy i zapomnieć choć na chwilę o swoich smutkach iobawach.Och tak, Paul potrafił sprawić, że zapominała o bożym świecie.Przypomniała sobierozkoszne spotkanie nad sadzawką, jak ją kochał, jak rozumiał jej strach przed mężczyznami, a nakoniec dał jej rozkosz, której zupełnie dotąd nie znała.Okrutnie się to jej spodobało.Jeszcze trochę,a nie będzie mogła się bez tego obyć.- Zaraz, Stokrotko, odpoczniesz sobie trochę - powiedziała, kierując konia wąską dróżkąwysadzaną cisami.- Wprawdzie nie widać po tobie zmęczenia, ale odpocząć sobie możesz.- Dzień dobry, milady.- Zatrzymał ją krzepki, jasnowłosy chłopak, wysoki i chudy, mniej więcejw wieku Arabelli.Znała go niemal od urodzenia.- Miło cię widzieć, Will - powiedziała, kiedy chłopak, utykając, podszedł bliżej i wziął od niejwodze.Złamał nogę jeszcze w dzieciństwie.- Czy doktor Branyon jest u siebie? -W tym momencieuświadomiła sobie, że wstrzymała oddech, zadając to pytanie.Musiał być, po prostu musiał.Potrzebowała go.Była to dość alarmująca myśl, ale szczera.- Jest, milady.Właśnie wrócił od Dalworthy'ego.Staruszek złamał sobie rękę.- Doskonale - rzekła.W tej chwili nie obeszłoby jej nawet, gdyby stary Dalworthy złamał kark.-Will, proszę, daj Stokrotce trochę siana.Ale nie za dużo, ten koń i tak zjadł już więcej, niż jest wart.Zsunęła się z wdziękiem na ziemię i niemal tanecznym krokiem pobiegła w stronę trzech małychschodków.Ku jej zdziwieniu to nie pani Muldoon, energiczna, bezgranicznie oddana gospodynidoktora, otworzyła jej drzwi.- Anno, co za niespodzianka! Wielkie nieba, droga moja, co ty tutaj robisz? - Doktor Branyon stałw otwartych drzwiach.Koszulę miał rozpiętą pod szyją, rękawy podwinięte aż do łokci, a na jegotwarzy malował się wyraz przyjemnego zaskoczenia.Lady Anna spoglądała na niego bez słowa.Przesunęła językiem po wargach.Nie sposób było nie zauważyć, że doktor przygląda się jej ustom.- Chciałam ci zrobić niespodziankę, Paul - powiedziała wreszcie.Boże, zabrzmiało to jak kpina.Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od jej ust.- Ależ jestem nieuprzejmy! Proszę cię, Anno, wejdz.- Najchętniej wniósłby ją do środka narękach.I położył nie gdzie indziej, tylko na własnym łóżku.Chciał całować do utraty tchu te piękne usta, nasycić się do szaleństwa ich smakiem.Ażprzeszedł go dreszcz.- Przepraszam cię, ale pani Muldoon nie ma.Sam zrobię herbatę, jeśli maszochotę się napić.Siostra pani Muldoon ma świnkę.Czy nie uważasz, że to przykre?- Bardzo przykre - odparła, przejęta nie więcej niż Stokrotka, która zapewne w tej chwili rżała zprzyjemnością nad swoim siankiem.Przeszła za doktorem do frontowej bawialni, przytulnego, zalanego światłem pokoju, którybardzo lubiła.Zupełnie nie przypominał wielkiego, pustego grobu zwanego Evesham Abbey.Maszładny kapelusz - rzekł.- Czy mogę ci go zdjąć? Chciał pocałować ją, ale nie wiedział, czy mu się touda pośród zwojów czarnego aksamitu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]