[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wspaniale.To znaczy, no wiesz o co mi chodzi.Opowiedz mi dokładnie, co się działo od chwili, kiedy weszła.– Zaproszono mnie do środka – rzekła pani Bantry.– Status snoba.– Kto cię wprowadził?– Och, taki smukły młody człowiek.Sądzę, że jest sekretarzem Mariny Gregg, albo kimś w tym rodzaju.Wprowadził mnie na górę.Na podeście czekał komitet powitalny.– Na podeście? – spytała zaskoczona panna Marple.– Och, przebudowali dom.Usunęli ściany z garderoby i sypialni tak, że jest tam teraz taka duża nisza, właściwie pokój.Bardzo ładnie wygląda.– Rozumiem.I kto tam był?– Marina Gregg, jak zwykle naturalna i czarująca.Ślicznie wyglądała w takiej wąskiej, szarozielonej sukni.Jej mąż, oczywiście, i ta kobieta, Ella Zielinsky, o której ci mówiłam.To ich sekretarka.I jeszcze jakieś osiem czy dziesięć osób.Niektórych znałam, innych nie.Część pewnie ze studia i tych widziałam pierwszy raz w życiu.Był pastor i żona doktora Sandforda.On sam przyszedł później.Był pułkownik Clittering z żoną i szeryf.I jeszcze chyba ktoś z prasy.Taka młoda kobieta robiła zdjęcia wielkim aparatem fotograficznym.Panna Marple kiwnęła głową.– Mów dalej.– Heather Badcock i jej maż zjawili się już po mnie.Marina Gregg powiedziała mi na powitanie kilka miłych słów, potem komuś innemu, a tak, pastorowi.i wtedy oni przyszli.Wiesz, ta Badcock była sekretarzem Towarzystwa St John Ambulance.Ktoś powiedział, że tak ciężko pracuje i jak cenna jest jej pomoc.Marina Gregg przywitała ich uprzejmie, A potem pani Badcock, która sprawiła na mnie, muszę ci wyznać, Jane, wrażenie kobiety dość męczącej, zaczęła długą opowieść o tym, jak to całe lata temu spotkała gdzieś Marinę Gregg.Nie była zbyt taktowna: dokładnie określiła, jak dawno to się zdarzyło, w którym roku i tak dalej.Jestem pewna, że aktorki i gwiazdy filmowe nie lubią, gdy im się przypomina o wieku.Chociaż jej to pewnie nie przyszło do głowy.– Nie – przyznała panna Marple.– Ona nawet nie pomyślałaby o czymś takim.I co dalej?– Nic specjalnego się nie działo, tyle że Marina Gregg nie zachowywała się tak jak zwykle.– To znaczy była zdenerwowana?– Nie, nie.Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy słyszała choć słowo z tej całej historii.Zapatrzyła się ponad ramieniem pani Badcock.A ta ciągnęła swoją dość głupawą historyjkę, jak to była chora, ale zerwała się z łóżka i wyniknęła z domu, by spotkać Marinę Gregg i poprosić o autograf.Kiedy skończyła, zapadła taka dziwna, głęboka cisza.Wtedy zauważyłam jej twarz.– Czyją twarz? Pani Badcock?– Nie.Mariny Gregg.Jakby zupełnie nie słuchała, co mówiła ta Badcock.Patrzyła ponad jej ramieniem prosto w ścianę naprzeciwko.Patrzyła z.Nie umiem ci tego wytłumaczyć.– Ale spróbuj, Dolly – poprosiła panna Marple.– To może być ważne.– Miała taki kamienny wzrok.– Pani Bantry szukała właściwych słów.– Jakby zobaczyła coś, co.ojej jak ciężko to opisać.Pamiętasz „Panią z Shalott”?Zwierciadło pęka w odłamków stos;„Zguba nade mną”, krzyczy w głosPani z Shalott.No więc tak właśnie wyglądała.Ludzie śmieją się dziś z Tennysona, ale „Pani z Shalott” zawsze robiła na mnie wrażenie: kiedy byłam jeszcze młoda i dzisiaj też.– Więc miała kamienne spojrzenie – powtórzyła zamyślona panna Marple.– I patrzyła na ścianę ponad ramieniem pani Badcock.Co było na tej ścianie?– Och! Chyba jakiś obraz, tak sądzę.No wiesz, włoski.Wydaje mi się, że kopia Madonny Belliniego, ale nie jestem pewna.Dziewica trzymająca roześmiane dziecko.Panna Marple zmarszczyła czoło.– Nie sądzę, by ten obraz wywołał taki wyraz na jej twarzy.– Zwłaszcza że musi go widzieć codziennie – zgodziła się pani Bantry.– Po schodach wchodzili pewnie następni goście?– A tak, wchodzili.– Pamiętasz kto to był?– Myślisz, że patrzyła na kogoś z gości?– To przecież możliwe, prawda?– Tak, oczywiście.Czekaj, niech pomyślę.To był burmistrz, w galowym stroju, z łańcuchem i wszystkim.Jego żona, i jakiś mężczyzna z długimi włosami i taką śmieszną brodą, jakie się teraz nosi.Całkiem młody.I jeszcze ta dziewczyna z aparatem fotograficznym.Zajęła stanowisko na schodach, jakby chciała robić zdjęcia gościom, którym Marina Gregg podaje rękę.I.czekaj, kto jeszcze.dwoje ludzi, których nie znam.Pewniej ze studia.I Grice’owie z Lower Farm.Mogli być inni, ale nie mogę sobie przypomnieć.– Nie brzmi to zbyt obiecująco – westchnęła panna Marple.– Co było potem?– Jason Rudd chyba ją szturchnął albo coś takiego, bo nagle jakby zebrała się w sobie, uśmiechnęła do pani Badcock i zaczęła mówić to, co zwykle.No wiesz, taka słodka, nie zepsuta, naturalna, czarująca.typowe sztuczki.– A potem?– Potem Jason Rudd podał drinki.– Jakie drinki?– Chyba daiquiri.Powiedział, że to ulubiony koktajl jego żony.Jeden dał Marinie, a drugi tej Badcock.– Bardzo ciekawe – stwierdziła panna Marple.– A co zdarzyło się potem?– Nie wiem, ponieważ zabrałam kilka pań, by obejrzeć łazienki.A później przybiegła ta sekretarka i powiedziała, że ktoś zachorował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]