[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O mój Boże, smutny jest ten świat.- Czytałam wczoraj w gazecie o tym, jak kobieta zostawiła dziecko w wózku przed supermarketem i ktoś’ obcy z nim odjechał.Policja znalazła je całe i zdrowe.A złodzieje tłumaczą się zawsze w ten sam sposób, obojętnie czy kradną dzieci, czy zabierają rzeczy.Mówią, że nie wiedzą, co im przyszło do głowy.- Może rzeczywiście nie wiedzą - zauważyła Marple.Twarz pani Vinegar przybrała jeszcze bardziej nieprzyjemny wyraz.- Nonsens.Marple rozejrzała się dookoła.Nikogo nie zauważyła, więc podeszła do okienka.- Czy mogłaby pani poświęcić mi trochę czasu? - powiedziała.- Zrobiłam straszne głupstwo.Na starość wszystko mi się myli.Wysłałam paczkę do instytucji charytatywnej zawierającą swetry, ubrania, ciuszki dziecinne.Dzisiaj rano zdałam sobie sprawę, że źle ją zaadresowałam.Nie przypuszczam oczywiście, żeby państwo mieli listę adresów wysyłanych paczek, ale może komuś rzuciła się w oczy.Poleciłam wysłać paczkę pod adres: Stowarzyszenie Pomocy Społecznej „Dockyard and Thames Side”.Pani Vinegar spojrzała na nią uprzejmie, poruszona charakterystycznym dla starszego wieku roztrzepaniem i nieudolnością.- Czy przyniosła ją pani osobiście?- Nie, nie.Mieszkam w „Starym Dworze” i jedna z sióstr, chyba pani Glynne zaproponowała, że wyśle ją osobiście lub zleci siostrze.To bardzo miłe z jej strony.- Chwileczkę, niech pomyślę.To było we wtorek.Ale przyniosła ją najmłodsza z sióstr, pani Anthea.- O tak, chyba tak.To było we wtorek.- Pamiętam dokładnie.Duża, niezbyt ciężka paczka.Ale adres był inny: „The Reverend Mathews - The East Ham.Ubiory wełniane dla kobiet i dzieci”.- Och! - westchnęła Marple z ulgą i klasnęła radośnie.- Jak się cieszę, że pani zapamiętała! Rozumiem już, co zrobiłam.Na święta Bożego Narodzenia rzeczywiście wysłałam im jakieś rzeczy i musiałam przepisać ten sam adres.Czy mogłaby pani powtórzyć? - powiedziała i wyciągnęła notes.- Przykro mi, ale paczkę już wysłano.- Rozumiem, ale mogę napisać do nich i wyjaśnić pomyłkę, prosząc o przesłanie paczki do „Dockyard and Thames Side”.Serdecznie pani dziękuję.Marple podreptała do wyjścia.Pani Vinegar wydała znaczki następnemu klientowi i zwróciła się do kolegi siedzącego obok:- Biedna staruszka.Pewnie często jej się to zdarza.Po wyjściu z poczty Marple pognała do Emlyna Price’a i Joanny Crawford.Joanna była blada i wyraźnie zdenerwowana.- Mam zeznawać - powiedziała.- Nie wiem, o co będą mnie pytali.Tak się boję.Mówiłam już policjantowi, co widziałam.- Nie martw się, Joanno - pocieszał ją Emlyn.- To zwykłe ustalanie faktów.Coroner to miły człowiek.Chyba lekarz.Zada ci tylko kilka pytań, a ty powiesz, co widziałaś.- Ty także to widziałeś.- Owszem - potwierdził Emlyn.- Przynajmniej tak mi się, że zauważyłem kogoś obok stosu kamieni.Daj spokój, Joanno.- Przeszukiwali nasze pokoje w hotelu.Pytali o pozwolenie, ale mieli nakaz rewizji.Sprawdzili także nasz bagaż.- Myślę, że szukali tego swetra, który pani opisała.Nie ma czym się martwić.Gdyby pani miała taki sweter nie wspominałaby pani o nim.Czerwono - czarna kratka, tak? - wtrąciła Marple.- Nie wiem - odparł Emlyn.- Nie bardzo znam się na kolorach.Z pewnością jaskrawy.To wszystko.- Nic nie znaleźli - powiedziała Joanna.- Mieliśmy niewiele bagaży.Nie zauważyłam, aby ktoś z uczestników wycieczki nosił taki sweter.A ty?- Ja też nie, ale i tak bym tego nie zauważył - rzekł Price.- Nie bardzo odróżniam zielony od czerwonego.- Jesteś daltonista - powiedziała Joanna.- Zauważyłam to.- Zauważyłaś?- Kiedyś spytałam, czy nie widziałeś mojego różowego szala.Powiedziałeś, że widziałeś gdzieś zielony, a potem przyniosłeś czerwony.Zostawiłam go w jadalni.- Nie lubię, jak ktoś mówi o mnie, że jestem daltonistą.To zraża ludzi.- Mężczyźni częściej są daltonistami niż kobiety.To jedna z różnic płci - dodała tonem erudyty.- Przechodzi w genach kobiety, a ujawnia się u mężczyzny.- Mówisz, jakby to była odrą - powiedział Emlyn.- No, i jesteśmy na miejscu.- Jak widzę, nie przejmujesz się zbytnio - zauważyła Joanna, gdy wchodzili na górę.- Raczej nie.Nigdy nie uczestniczyłem w przesłuchaniu, a wszystko, co się robi po raz pierwszy jest interesujące.Doktor Stokes był mężczyzną w średnim wieku o siwiejących włosach.Najpierw policja ustalała fakty, potem odbyły się oględziny medyczne stwierdzające przyczynę zgonu.Sandbourne przestawiła szczegółowy plan wycieczki i wyprawy tamtego popołudnia.Temple, chociaż niemłoda, była dobrym piechurem.Wycieczka miała dojść do starego kościoła Moorland znajdującego się na wzgórzu, zbudowanego w czasach elżbietańskich.Szczyt obok nosił nazwę Bonaventure Memoriał.Grupa podzieliła się.Młodzi szli szybciej, wcześniej osiągając szczyt Sandbourne szła na końcu, aby w razie potrzeby pomóc osobom zmęczonym.Temple rozmawiała z państwem Butler, ale zniecierpliwiona ich powolnym krokiem, wyrwała naprzód.Często denerwowała się, gdy musiała czekać na kogoś, kto szedł wolniej.Wolała, jak zwykle, chodzić szybko.Nagle usłyszano krzyk i część osób podbiegła w kierunku zakrętu za którym zniknęła Temple.Leżała na ziemi.Wielki głaz oderwał się od zbocza i stoczył w dół, uderzając ją, gdy przechodziła pod nim.Strasznie niefortunny i tragiczny przypadek.- Nie przyszło pani do głowy, że to mógł nie być wypadek? - zapytał Stokes.- Oczywiście, że nie.A cóż innego? - zdziwiła się Sandbourne.- Nie widziała pani nikogo na szczycie?- Nie.To była główna droga.Niektórzy pewnie wchodzą też innymi ścieżkami na sam szczyt, ale wtedy nie zauważyłam nikogo.Następnie poproszono Joannę Crawford.Gdy podała szczegóły dotyczące nazwiska i wieku, doktor Stokes zapytał:- Czy szła pani razem z grupą?- Nie, szliśmy ścieżką trochę powyżej.- Szła pani sama?- Nie, z Emlynem Pricem.- Czy z kimś jeszcze?- Nie.Rozmawialiśmy i oglądaliśmy rzadkie okazy kwiatów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]