[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawsze odwracałem się od tego, czego nie chciałem zauważać.Nie chciałem przyznać przed sobą, że to coś istnieje… — Poderwał się z miejsca, podszedł do niej, ukląkł i złożył głowę na jej kolanach.— Kochanie, Nell, wszystko w porządku.Wiem, że jestem dla ciebie najważniejszy.No powiedz, jestem?— Oczywiście — przytaknęła dziwnie mechanicznym głosem.Był kiedyś.Teraz, z jego ustami na swoich, poczuła się jak za tamtych cudownych dni na początku wojny.Nigdy czegoś takiego nie przeżywała przy George’u, nigdy nie zatopiła się w uczuciu do niego, nigdy nie dała się temu uczuciu ponieść…— Powiedziałaś to tak dziwnie, jak gdybyś sama w to nie wierzyła.— Oczywiście, że wierzę.— Przykro mi z powodu Chetwynda; ma gość pecha.Jak to zniósł? Bardzo ciężko?— Nie powiedziałam mu.— Co takiego?— Widzisz, George wyjechał.Jest w Hiszpanii.Nawet nie mam jego adresu — zaczęła się usprawiedliwiać.— Rozumiem… To przykre, Nell, lecz nie ma rady, musisz mu to powiedzieć.— Wiem, Vernonie.Vernon rozejrzał się dokoła.— W każdym razie Chetwyndowi zostanie to miejsce.Choć przyznam, nawet mu go zazdroszczę.Widzisz, jaki ze mnie niehonorowy gość? Lecz, u diabła, to przecież mój dom.Należał do rodziny od pięciuset lat.Zresztą, jakie to ma znaczenie.Jane powiedziała mi kiedyś, że nie mogę mieć wszystkiego.Mam ciebie, i to się liczy.Znajdziemy dla siebie jakiś domek, choćby miał tylko dwa pokoje.Oplótł ją ciasno ramionami.Dlaczego na słowa „dwa pokoje” przeniknął ją chłód, dlaczego się zmieszała?— Do diabła z tym wszystkim! To mi tylko przeszkadza!Porywczym gestem, na pół ze śmiechem, zerwał jej z szyi sznur pereł i rzucił go na podłogę.Jej piękne perły! Och, nieważne, w końcu dadzą się naprawić.Taka piękna biżuteria, pomyślała.To od George’a.Kolejne igiełki chłodu.Że też ona jest tak grubiańska; myśleć o takich rzeczach w takiej chwili, skarciła siebie w duchu.W końcu Vernon coś zauważył.Wyprostował się i popatrzył jej prosto w twarz.— Nell… czy coś się stało?— Nie, oczywiście, że nie.Nie mogłaby mu spojrzeć w oczy.Była zbyt zawstydzona.— Coś jednak jest nie tak.Powiedz mi, proszę.Potrząsnęła głową.— Nie, nic takiego…Ona nie mogłaby być na powrót biedna, nie mogłaby, nie…— Nell, musisz mi powiedzieć…Nie, on nie musi wiedzieć, on nigdy nie powinien się dowiedzieć, jaka ona jest tak naprawdę.Za bardzo się siebie wstydzi.— Nell, ty mnie kochasz, prawda?— O tak! — zapewniła żarliwie.Przynajmniej to było prawdą.— Zatem o co chodzi? Wiem, że coś jest nie tak… Ach!Wstał z klęczek.Twarz mu pobladła.Nell spojrzała na niego pytającym wzrokiem.— A może o to? — zapytał cichym głosem.— Tak, na pewno o to.Spodziewasz się dziecka…Nell siedziała jak wykuta z kamienia… Że też sama na to nie wpadła.Gdyby to była prawda… Tak, gdyby to była prawda, dziecko rozwiązałoby wszystko.Vernon nigdy by się nie dowiedział, jaka ona jest w istocie…— A więc? Prawda to?Zdawało się, że upływają godziny.W głowie Nell kłębiły się myśli.To nie ona sama, to coś poza jej świadomością sprawiło, że skinęła głową.Lekko, lecz skłoniła…Vernon odsunął się o krok.Powiedział twardym, oschłym głosem:— To wszystko zmienia… Moja biedna Nell… Nie możesz… Nie możemy… Posłuchaj mnie, nikt nie wie… nie wie o mnie… poza lekarzem, Sebastianem i Jane.Oni mnie nie zdradzą.Byłem na liście zmarłych, a więc niech tak zostanie.Ja nie żyję, Nell…Chciała wstać, lecz on zrobił znak dłonią, by została w miejscu, i ruszył do drzwi.— Nic nie mów, na litość boską, nic nie mów.Nic tu po słowach.Odchodzę.Nawet nie śmiem cię pocałować, nawet dotknąć.Ja… bywaj…Słyszała otwieranie drzwi.Zrobiła ruch, jakby chciała go zawołać, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.Drzwi się zamknęły.Jeszcze było cicho… Jeszcze nie słychać było warkotu silnika… Ale ona nadal siedziała nieruchomo…Poczuła w ustach smak goryczy, kiedy spoglądając w głąb swojej duszy, pomyślała: oto, jaka naprawdę jestem.Lecz i teraz nie zrobiła żadnego gestu, nie podniosła się, nie zawołała.Cztery lata wygodnego życia skrępowały jej wolę, zdusiły jej głos, sparaliżowały ciało.ROZDZIAŁ CZWARTY1— Panna Harding chce się z panią widzieć, proszę pani.Nell drgnęła.Upłynęły dwadzieścia cztery godziny od jej spotkania z Vernonem.Myślała, że na tym się skończyło.A teraz Jane! Bała się Jane… Mogła jej nie przyjąć.— Proszę ją tu wprowadzić — powiedziała jednak.Tu, w jej salonie, jest przytulniej, mniej oficjalnie… Jakże długo przyszło jej czekać.Czyżby Jane odjechała? Nie, oto jest.Wyglądała na bardzo wysoką.Nell skuliła się na sofie i może dlatego Jane sprawiła na niej wrażenie takiej wysokiej.Zawsze ma złośliwą twarz, pomyślała Nell.Lecz tym razem twarz Jane była w istocie twarzą anioła zemsty.Kamerdyner wyszedł z pokoju.Jane, niebotyczna, przystanęła nad Nell, odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.— Nie zapomnij zaprosić mnie na chrzciny — powiedziała.Nell cofnęła się odruchowo.— Nie wiem, o czym mówisz — powiedziała wyniośle.— Rodzinny sekret, tak? Nell, ty cholerna mała kłamczucho, ty wcale nie spodziewasz się dziecka.Nie uwierzę, byś miała je kiedykolwiek: zbyt wiele ryzyka i bólu.Skąd ci przyszło do głowy takie niecne, takie niegodziwe kłamstwo?— Ja mu tego nie powiedziałam — rzekła posępnie.— On… cóż, on po prostu tak przypuszcza.— Tym bardziej zasługujesz na potępienie.— Nie rozumiem, co też sobie myślisz, przychodząc tutaj i mówiąc mi takie rzeczy.Jej protest zabrzmiał słabo i nieprzekonująco.Za nic nie była w stanie wykrzesać z siebie stosownego oburzenia.Wobec każdej innej osoby tak, lecz nie wobec Jane.Jane zawsze była nieprzyjemnie przenikliwa.To straszne! Gdybyż ona sobie poszła.Podniosła się z sofy, usiłując nadać głosowi zdecydowane brzmienie.— Nie wiem, po co przyszłaś.Jeśli tylko po to, żeby zrobić scenę…— Posłuchaj, Nell.Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.Posłuchaj prawdy o sobie.Już raz rzuciłaś Vernona i wtedy on przyszedł do mnie.Tak, do mnie.Mieszkał ze mną przez trzy miesiące.Mieszkał ze mną wówczas, kiedy zjawiłaś się w moim mieszkaniu.Ach, to cię rani! Jeszcze masz w sobie odrobinę prawdziwej, prymitywnej kobiecości, miło mi to widzieć.Zabrałaś mi go wtedy.Poszedł za tobą i nigdy nie poświęcił mi choćby jednej myśli.Teraz jest twój, jeśli tylko go chcesz.Lecz wiedz, że gdybyś rzuciła go po raz drugi, znów przyjdzie do mnie.O tak, przyjdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]