[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trelkovsky przypomniał sobie teraz historię pewnego człowieka, który straciwszy rękę, odciętą w wypadku samochodowym, wyraził życzenie pochowania jej na cmentarzu.Władze odmówiły.Ręka została spalona.Dziennik nie donosił, co było potem.Czy ofierze wypadku nie pozwolono też zabrać popiołu? I jakim prawem?Oczywiście ząb czy ręka, gdy już zostały oddzielone, nie stanowiły części osobnika.Nie było to jednak takie proste.- Od jakiego momentu - zastanawiał się - osobnik nie jest już tu, gdzie nam się zdaje? Zabierają mi rękę, bardzo dobrze, mówię: ja i moja ręka.Zabierają mi obie, mówię: ja i moje dwie ręce.Zabierają mi nogi, mówię: ja i moje kończyny.Zabierają mi żołądek, wątrobę, nerki, zakładając, że jest to możliwe, mówię: ja i moje wnętrzności.Ucinają mi głowę: co powiedzieć? Ja i moje ciało czy ja i moja głowa? Jakim prawem moja głowa, która w końcu jest tylko częścią ciała, miałaby sobie przywłaszczyć tytuł "ja"? Dlatego, że zawiera mózg? Lecz są przecież larwy, robaki, czy ja wiem co jeszcze, które nie mają mózgu.Czy dla tych stworów istnieją gdzieś w takim razie jakieś mózgi, które mówią: ja i moje robaki?Trelkovsky chciał wyrzucić ząb, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie.W końcu zamienił tylko kawałek waty na nowy, czyściejszy.Lecz od tego czasu obudziła się w nim ciekawość.Zaczął badać teren, milimetr po milimetrze.Jego wysiłek został nagrodzony.Pod małą komódką znalazł paczkę listów i stos książek.Wszystko było czarne od kurzu.Trelkovsky oczyścił je najpierw za pomocą szmatki.Wszystkie książki okazały się powieściami historycznymi, a listy bez znaczenia, Trelkovsky obiecał sobie jednak, że je później przeczyta.Na razie zapakował znalezisko we wczorajszą gazetę, po czym wszedł na krzesło, aby położyć je na szafie.Nastąpiła katastrofa.Paczka wysunęła mu się z rąk i z hałasem upadła na podłogę.Na reakcję sąsiadów nie trzeba było długo czekać.Nie zdążył jeszcze zejść z krzesła, gdy rozległo się wściekłe walenie w sufit.Więc było już po dziesiątej? Spojrzał na zegarek: dziesiąta dziesięć.Pełen goryczy rzucił się na łóżko, gotów nie ruszyć się już tego wieczoru, aby nie sprawić im przyjemności, dostarczając pretekstu.Rozległo się pukanie do drzwi.- To oni!Trelkovsky przeklinał ogarniającą go panikę.Słyszał bicie swego serca niczym echo odpowiadające uderzeniom w drzwi.Trzeba było jednak cos zrobić.Potok przekleństw i stłumionych obelg popłynął mu z ust.A więc znów będzie musiał się tłumaczyć, usprawiedliwiać, przepraszać, że żyje! Będzie musiał być wystarczająco miękki, by wygnać nienawiść i osiągnąć obojętność.Będzie musiał powiedzieć mniej więcej tak: Nie zasłużyłem na waszą nienawiść, proszę na mnie spojrzeć, jestem tylko nieodpowiedzialnym zwierzęciem, które nie potrafi stłumić odgłosów swojego gnicia, czyli swojego życia, nie traćcie więc na mnie czasu, nie brudźcie sobie pięści, tłukąc mnie na kwaśne jabłko, pozwólcie mi istnieć.Oczywiście, nie proszę was, byście mnie kochali, wiem, że jest to niemożliwe, gdyż nie jestem przyjemny, lecz dajcie mi w jałmużnie wystarczająco dużo pogardy, aby mnie nie zauważać.Znów zastukano do drzwi.Poszedł otworzyć.Od razu zobaczył, że nie jest to sąsiad.Był nie dość arogancki, nie dość pewny siebie, miał zbyt wiele niepokoju w oczach.Zdawał się być zaskoczony widokiem Trelkovsky'ego.- Czy to mieszkanie panny Choule? - wyjąkał.- Tak, to znaczy bylo.Jestem nowym lokatorem.- A więc wyprowadziła się? - Trelkovsky nie odpowiedział.- Zna pan może jej aktualny adres?Trelkovsky nie bardzo wiedział, co powiedzieć.Przybysz najwidoczniej nic nie wiedział o losie Simone Choule.Czy łączyły go z nią więzy przyjaźni? Przyjaźni czy miłości? Czy mógł tak prosto z mostu powiedzieć mu o samobójstwie?- Proszę, niech pan wejdzie, nie będzie pan przecież stal na schodach.Tamten wymamrotał jakieś podziękowanie.Był wyraźnie przestraszony.- Mam nadzieję, że nic jej się nie stało? - spytał cienkim głosem.Trelkovsky skrzywił się.Żeby tylko nie zaczął krzyczeć lub coś w tym rodzaju.Sąsiedzi nie przepuściliby takiej okazji.Chrząknął.- Proszę, niech pan siada, panie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]