[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Autobusy jeszczekursują.Kiedy jeden mija mnie wolno, biegnę do przystanku i macham na niego.Przejeżdżam kartą przez czytnik i siadam na miejscu przy oknie.Wleczemy się dziesięć,dwadzieścia, trzydzieści minut.Cały zachodni Londyn jest ciemny.Naciągam kaptur na głowę i zamykam oczy.Nie wiem, dokąd jadę, i właściwie wisi mi to.Warkot silnika, deszcz na szybach, kaszel pasażerów - to wszystko zaczyna mnie usypiać.Budzęsię, kiedy silnik nagle cichnie.Otwieram oczy.Wszyscy wysiadają.Wstaję i ruszam do wyjścia.Jesteśmy na końcu trasy, ostatni przystanek: Marble Arch*.Zabytkowy luk jest oświetlony,świąteczne lampki błyskają też na całej Oxford Street, jak okiem sięgnąć.Chodniki są pełne, przechodnie trącają się nawzajem.Jakbym się znalazł na innej planecie.Babcia miała rację, powinniśmy byli przyjechać tutaj, pójść do kawiarni czy gdzieś, stać sięczęścią normalnego świata.Snuję się w tłumie póznych zakupowiczów na wyprzedażach Oxford Street.Kaptur mamnaciągnięty, a głowę spuszczam.Nie chcę ich numerów.Chcę się czuć jak część czegoś.Chcę być gdzieś, gdzie pozbędę się wrażenia, że wszystko zaraz się rozwali.Tylko przezkilka minut mogę udawać, że tak będzie, że Londyn zostanie jak przedtem, ludzie będą pracować irobić zakupy, jeść na mieście i chodzić na drinka, wybierać się na przedstawienia na West Endzie ina wyprzedaże.Czyjaś torba obija mi się o nogi.- Przepraszam - mówi kobieta.Instynktownie podnoszę wzrok.Dwadzieścia siedem.Zostały jej cztery dni życia.Wszystko naraz z powrotem ładuje mi się do głowy.Nagle ta ulica wydaje się najgorszymmożliwym miejscem.Muszę się wydostać jak najdalej od ludzi.Brakuje mi tchu.Oddychaj powoli.Wdech przez nos, wydech przez usta.Wszędzie wokół mnie są ciała, napierają z każdej strony.Powietrze nie dociera do moichpłuc.Utyka mi w gardle.Duszę się.Wdech przez nos.* Marbie Arch to dawna brama do Pałacu Buckingham, obecnie przeniesiona, a także nazwaczęści zachodniego Londynu, w której teraz znajduje się luk (przyp.tłum.).Nie mogę.Wszystko zaczyna wirować, budynki, twarze, setki świateł.Spuść wzrok, patrz w dół.Nawet chodnik się rusza, trzęsie mi się pod stopami.Padam na kolana, a potem panikuję.Zmiażdżą mnie tutaj, wdepczą w ulicę.Tylko że nie ja jeden upadłem na ziemię.Wszędzie wokół mnie ludzie kucają, przyklękają,podtrzymują się nawzajem.Kobieta z torbą zakupów krzyczy:- O mój Boże!Iwtedy to ustaje.Niemal zanim się zaczęło.%7ładnego ruchu, żadnych wstrząsów, wszystkonormalnie.Ludzie powoli się podnoszą.- Co się stało?- Co to było?!- Rany!Nie słychać już żadnych krzyków, zero przerażenia, tylko nerwowe śmiechy.Nic się nikomunie stało.To był jedynie mały wstrząs.%7ładnych szkód.Temat do rozmowy, kiedy przechodniewrócą do domu.Przez jakiś czas siedzę na chodniku, oddychając powoli - wdech i wydech, wdech i wydech- dopóki nie mam pewności, że już mi przeszło.Potem ostrożnie wstaję i się rozglądam.%7ładnychoznak, że to się w ogóle stało.Budynki są w porządku, żadnych popękanych szyb, żadnychurwanych neonów.Ludzie dookoła są cali izdrowi, wstrząśnięci, ale nie zmieszani.Stoję przez chwilę bez ruchu, podczas gdy wokół mnie Oxford Street wraca do normalnegożycia.Krew pędzi przez moje ciało, wszędzie mam gęsią skórkę.To jest to.Tak się zaczyna.Powinienem myśleć o babci, czy poczuła te wstrząsy w Kilbum, czy ją obudziły.Ale nie onią się martwię.Gdzieś tam jest dziewczyna, której koszmary zaczynają się sprawdzać.Jeśli poczuła to, coja przed chwilą, będzie przerażona jak ja.Sara.SaraNie wiem, dokąd pójść.Tak leje, że w ogóle nie mogę myśleć.Muszę zabrać Mię z tegodeszczu - natychmiast.Więc idę tutaj, do tunelu.Tu przynajmniej nie pada i mam wrażenie, że wjakimś sensie on należy do mnie - w końcu spędziłam w nim kupę czasu.Ale kiedy docie-24 ram namiejsce, wbija mnie w ziemię.Tunel jest jakiś taki 2067 jaśniejszy.Dopiero po sekundzie kapuję, co się stało: ktoś zamalował mój obraz! Cały tunel jest biały.Ido tego pachnie farbą, jakby to się stało przed chwilą.Już nie wydaje się mój.Teraz to znowu zwykłe przejście pod torami, ponure miejsce.Nie chcę tu być, ale dokąd mam iść? Przynajmniej posiedzę z dziesięć minut i spróbuję siętrochę pozbierać.Ale z dziesięciu minut robi się dwadzieścia, a potem Mia chce jeść, więc w końcusię rozgaszczam.Siadam na reklamówce położonej na chodniku, opieram się o odmalowaną ścianę.Nie mogę uwierzyć, że to się skończyło - moje życie u Vinny ego.Aż dotąd nie wiedziałam,co mam.Dom.Pierwszy dom Mii.Tunel to nie jest dobre miejsce, jestem na widoku, ale kiedy Mia ssie, nie mogę się ruszyć.Czuję się jak nieruchomy cel.Nerwowo zerkam to na jeden koniec tunelu, to na drugi, wypatrującsamochodów i ludzi.Ale co zrobię, jeśli kogoś zobaczę? Nie mam dokąd uciekać.Patrzę na Mię.Jest ubrana w ciepły kombinezon, ale staram się też wsunąć ją pod swojąkurtkę.Jej główka się chowa, ale pupa i nóżki wystają.Delikatnie pociera o siebie stopkami.Tamjej wstrzyknęli czipa: w lewą nóżkę.Tkwi pod skórą, niewidoczny, cichy, tak malutki, że przeszedłprzez igłę.Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze, na myśl o tym czymś w mojej dziewczynce- aktywnym, żywym, komunikującym się z nimi, z tymi draniami, co jej to zrobili.Mogą nasśledzić w tej właśnie chwili - gdzieś z biura w Londynie, Delhi albo Hongkongu.Mia może byćkropką na czyimś monitorze.To tylko kwestia czasu, zanim nas zgarną.A potem co? Znajdą nam nowe miejsce do życia?Odeślą nas do domu? Rozdzielą nas?Gdybym tylko nie zabierała jej do tego szpitala.Gdyby nie wstrzyknęli jej tego świństwa,mogłybyśmy zniknąć.Przynajmniej miałybyśmy szanse.Gdyby Mia nie miała tego czipa.Na pewno jest tuż pod powierzchnią skóry.Mam w torbie jakieś nożyczki.Mała przestaje ssać, żeby odetchnąć.Jej rączka wychyla się spod mojej kurtki.Malutkie różowe paluszki szukają czegoś, żeby się złapać. j Jej skóra jest taka cieniutka, niemal przezroczysta.Jak mogłam w ogóle pomyśleć orozcięciu jej, grzebaniu w żywym ciele, żeby znalezć tego piekielnego czipa?! Zniżyłam się do ichpoziomu.Brzydzę się sobą!Chowam jej rączkę pod kurtkę, przytulam ją mocniej.Przepraszam, przepraszam.Nigdy nie zrobię ci krzywdy i nie pozwolę cię zabrać, Mia.Nie pozwolę.Podmuch wiatru wwiewa do tunelu jakieś śmieci, szorując nimi po kamieniach i cegłach.Widzę, jak opakowanie po jakimś batoniku tańczy w moją stronę.Potem patrzę dalej.Ktoś tam jest.AdamKtoś tam jest.Na ziemi w tunelu.Tunel zamalowali na biało.Obraz, koszmar, data - wszystko zniknęło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]