[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nie brzask, to pożary, panie!Rudy z przerażeniem stwierdził, że stajenny ma słuszność pożary wybuchłejednocześnie w kilku punktach miasta zdawały się kręgiem obejmować oberżę. Budzić ludzi! krzyknął. Dociągać popręgi i wyprowadzać konie! Kto wie,gdzie druga oberża, niech zaraz gna i budzi tamtych! Dawać książęcegowierzchowca! Wozów poniechać i trzymać się kupy, bo nas upieką!Pachołków nie trzeba było poganiać.Rudy biegnąc do oberży, spostrzegł, żewyprowadzono już pierwsze wierzchowce.Krzykiem poderwał śpiących.Pokazało się przy tym, jak szybko i bez zbytniegopopłochu ogarnęli się wszyscy.Byli to głównie ludzie wojennego rzemiosła itakie nagłe przebudzenia nie były im obce.Kiedy wielki kniaz wypadł napodwórze, osiodłane konie czekały już przed drzwiami.Skoczono zaraz nasiodła, kierując się ku rozwartej bramie, ale Rudy przysunął się do księcia,wstrzymując jego wierzchowca. Jeszcze chwila, wasza wysokość! krzyknął. Niech dadzą ze stajni derki, az wozów płótna! Może trzeba będzie zarzucić je koniom na łby! A potemruszajcie za mną, będę wskazywał drogę!Zciągnięto cugle, uznając przezorność tej rady.Opózniło to nieco wyjazd, alederki znalazły się migiem i oddział prowadzony przez Jaksę wkrótce wypadł wulicę.Nie była ona jednak już tak mroczna jak jeszcze przed chwilą.Pożarrozprzestrzeniał się z szaloną szybkością.Blask ognia stawał się coraz bliższy,coraz głośniejszy jego huk i trzaski, wtórujące dzikiemu krzykowi ludzizbudzonych raptem ze snu.Ponad ten krzyk grozy i rozpaczy poczęły wybijać sięjednostajne, złowieszcze uderzenia dzwonów.Oddział gnał ulicą, roztrącając i tratując ludzi, którzy na pół przytomni iprzerażeni wybiegali z domów.Robiło się coraz jaśniej, coraz bliżej była ścianahuczącego ognia, który niby żywa bestia o tysiącu furkocących jęzorów najpierwlizał domy, by potem objąć je w uścisk czerwonych skrzydeł i pożreć bezlitośnie.Jaksa pędził pierwszy, teraz dopiero oceniając mądrą przezorność księdzaAndrzeja, który nakazał mu objazd okolicy.Wkrótce dopadł ulicy prowadzącejku wałom, ale okazało się, ogień był szybszy niż nogi koni.Przed nimi było jużtylko piekło buchające żarem i płomieniami, z którego strzelały raz po raz snopyiskier, wylatywały kawałki palącego się drzewa, rozbłyskiwały nagłe wybuchyoślepiającego blasku i biły kłęby dymu rozwijającego się w ogromną czarnąchmurę.Rozgrzane powietrze biło falą piekącego żaru, a co najstraszniejsze, ztego piekła dochodził opętańczy ludzki wrzask.Rudy zakręcił koniem i skoczył w następną ulicę.Ta dopiero zaczynała się palić inie wypełniały jej jeszcze płomienie.Zarzucił koniowi derkę na łeb, a sobie nagłowę skraj opończy.Oszalałe ze strachu zwierzę gnało zeskulonymi po sobie uszami i wyciągniętą szyją, nieomal sięgając brzuchemziemi.Ogień trzaskał i strzelał nad głowami jezdzców.Palące się wiechcie słomy idrzewne szczapy śmigały w powietrzu, sypiąc iskrami.%7łar był coraz silniejszy,tamował oddech, kłując płuca tysiącami rozpalonych igieł.Gnali jednak przedsiebie zwartą gromadą, grzmiąc kopytami koni wśród huku i trzasków pożogi.Raptem ulica się skończyła i wypadli na drogę wiodącą wzdłuż wałów.Tupowietrze nie było już tak rozgrzane.Wkrótce ujrzeli przed sobą bramę, którąpoprzedniego dnia wjeżdżali do miasta.Była jednak zawarta, a przed nią, na półkolistym placu, stała zbita gromadaobszarpanych zbójów zbrojnych w maczugi, glewie, oszczepy i zwykłe cepy.Rudy od razu zrozumiał, czego tu chcieli.A więc pożar nie był przypadkowy.Zwiadczyło o tym nie tylko to, że wybuchł w kilku miejscach naraz, ale i tazawarta brama oraz tłum oczekujących przy niej zabijaków.Jaksa obrócił się wsiodle i ujrzał obok siebie Małdrzyka. Brać kniazia w środek i w nich! krzyknął, wyrywając miecz z pochwy iskacząc do przodu.Za plecami usłyszał wrzask towarzyszy: W nich!Nie zmniejszając pędu, wszyscy runęli naprzód.W następnej chwili rudy ujrzał wblasku pożaru dzikie twarze, rozwarte krzykiem usta i uniesione do ciosuramiona.Trwało to tylko mgnienie oka, bo zaraz potem zdarł konia i razamimiecza wyrąbywał sobie drogę w głąb dziko wrzeszczącej zgrai.Uderzenie rycerzy było tak gwałtowne i zawzięte w zajadłej wściekłości, że odrazu rozbiło zbrojny tłum, który rozleciał się na drobne części niby glinianydzban pod uderzeniem młota.Tych, co nie padli od razu pod razami mieczy,dobijano, ścigając konno.Tylko nielicznym udało się umknąć w cień zalegającypodnóża wałów.Kilku pachołków zeskoczyło z koni, dopadło bramy i odrzuciwszy założone na niąbelki rozwarło wierzeje.Wkrótce oddział wydostał się pomiędzy domy podzamcza, odgrodzonegoziemnym nasypem od szalejącego po drugiej strome pożaru.Tu przyhamowanokonie, a po chwili na znak księcia zatrzymano się. Gdzie ludzie z drugiej oberży? rzucił Witold. Nie wiecie, co z nimi? Są z nami, wasza miłość! odezwał się ktoś z tłumu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]