[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przerywa, by zaczerpnąć tchu, po czymspluwa raz jeszcze i ciągnie dalej: - O tym, jak bohatersko zgładziłdemona Grendela i jego straszliwą matkę.Słowa Wiglaf a pędzone wiatrem zrywającym się spodskrzydeł Hrcesvelga docierają poza wewnętrzne fortyfikacje iteren właści-159wej twierdzy, niosą się przez wieś, odbijają echem od murów do-mu zdobnego w jelenie rogi.Ludzie przystają, \eby posłuchać -mę\czyzni zajęci końmi, kobiety warzące strawę i piekące chleb,dzieci bawiące się na śniegu.- Niech jego mę\ne czyny będą dla nas wszystkich natchnie-niem.W tym dniu niech ogień płonie, niech snują się sagi,opowieści o bogach i olbrzymach, o wojownikach, którzy padli wboju i pędzą teraz przez błonia Idavollu.W pobli\u najdalej wysuniętego krańca murów, na skraju wsistoi dom Unfertha, syna Ecglafa, który doradzał Hrothgarowi, sy-nowi Healfdene'a, w czasach gdy dom biesiadny był nowy, a po-twory nawiedzały te ziemie.Jest to solidna, okazała budowlawzniesiona z kamienia i drewna przyciągniętego tu z lasu za wrzo-sowiskiem.Frontową wie\yczkę, wieńczącą spadzisty dach domu,przyozdobił niedawno ogromny krzy\, znak Jezusa Chrystusa,gdy\ pan Unferth porzucił ostatnio dawne wierzenia dla nowejreligii.Nawet tutaj, tak daleko od zamku, słowa Wiglafa słychaćzupełnie dobrze.- Ogłaszam ten dzień dniem Beowulfa! - Ostatnie dwa słowaWiglaf wykrzykuje z całą mocą i entuzjazmem, jaki jest w staniez siebie wykrzesać, po czym chwyta go atak kaszlu.Unferth stoi, dr\ąc z zimna, w cieniu rzucanym przez krzy\.Nieco dalej jego syn Guthrik z \oną i sześciorgiem dzieci czeka wniezaprzę\onych saniach, które mają ich zawiezć przez wieś dozamku.Czas nie okazał się dla Unfertha tak łaskawy jak dlaWiglafa i Beowulfa.Zmienił go w zgarbionego starca, który musisię wspierać na rzezbionej dębowej lasce.- Gdzie się, u diabła, podziewa ten dureń z końmi?! wołaUnferth do syna, po czym odwraca się w stronę stajni.- Cain! Po-spiesz się!Znieg znów zaczyna sypać.W saniach Guthrik, kopia ojca z młodszych lat, zarówno podwzględem wyglądu, jak i sposobu bycia, bawi się machinalnie du-\ym krzy\em zawieszonym na szyi.- Dzień Beowulfa - mruczy, łypiąc na \onę.- Raczej dzieńpieprzonego starego durnia.Stetryczałego grzyba.160Jego mał\onka otula się ciaśniej, zerkając w niebo, które nicdobrego nie wró\y.- Jest królem - przypomina mę\owi.- W takim razie jest stetryczałym królem.- Znowu zaczęło padać - denerwuje się pani Guthrikowa,niezadowolona, \e jej mą\ wygaduje takie rzeczy o królu.Boi się,\e mo\e to dojść do królewskich uszu, boi się te\, \e burza jeszczesię nie skończyła.- Czy ty wiesz, \ono, jak mi się przejadło to ciągłe słuchanie opieprzonym Grendelu i jego pieprzonej mamuśce?- Trudno, \ebym nie wiedziała.Mówiłeś mi o tym co najmniejtysiąc razy.- Czym był w końcu ten cały Grendel? Jakimś przerośniętympsem?- Nie mam pojęcia, kochanie - odpowiada jego \ona, po czymzwraca uwagę najstarszemu dziecku, \eby nie zaczepiałopozostałych.- A jego matka? Nawet nie ma imienia!- Myślę, \e to były jakieś demony.- śona Guthrika znów spo-gląda z niepokojem na niebo.- Demony? Nie chcesz mi chyba wmówić, do cię\kiej cholery,\e ten gocki patafian zabił prawdziwego demona?- Guthriku, musisz się oduczyć przeklinania.w obecnościdzieci.- Demona, akurat - mruczy Guthrik, tym razem zezując naojca.- Starego bezzębnego niedzwiedzia, być mo\e.Albo.- Czemu jeszcze nie jedziemy? - pyta jego \ona znu\onym to-nem, strzepując śnieg z futer.Unferth podchodzi do sań, wołając głośno, na ile mu siłypozwalają.Guthrik wstaje, przykłada dłonie do ust.- Cain! - woła, wkładając w to znacznie więcej energii ni\ starzec.- Gdzie jesteś, u diabła.przepraszam, na Chrystusa Pana!Laska Unfertha ląduje na jego siedzeniu i Guthrik natychmiastsiada z powrotem obok \ony.- Nie wa\ się bluznić w mojej obecności! - wrzeszczy Unferth,wymachując laską, jakby zamierzał zdzielić syna po głowie.- Niebędziesz mówił w ten sposób o Jedynym Prawdziwym Bogu, ojcunaszego Pana Jezusa Chrystusa!161Guthrik się krzywi, szukając wzrokiem wsparcia u \ony, aleona udaje, \e tego nie widzi, a na jej okrągłej, ró\owej twarzywidnieje zle skrywana satysfakcja.- Ja cię nauczę! - mówi Unferth do kulącego się w saniach sy-na, a jego sześcioro wnucząt chłonie ten widok szeroko otwartymioczyma, zastanawiając się, jak mocno ich ojciec oberwie tymrazem.Nagle jakieś zamieszanie odwraca uwagę Unfertha od sań iniepoprawnego, bezbo\nego potomka.Dwaj ludzie z jegodomowej stra\y nadchodzą od strony wiejskiej bramy, wlokąCaina po śniegu i zamarzniętym błocie.Niewolnik jest wkonopnej tunice, okryty wełnianą derką.Dłonie i stopy maowinięte szmatami.- Znowu uciekł, panie - mówi jeden ze stra\ników.- Znalezli-śmy go na skraju wrzosowiska.Ukrył się w wydrą\onym pniu.Cud, \e dureń nie zamarzł na śmierć.Stra\nicy popychają Caina, który pada jak długi u stóp Unfer-tha.Wełniana derka zsuwa się z jego chudych ramion i naglewśród łachmanów niewolnika coś błyska złotem.- Co tam masz? - Unferth pochyla się, \eby lepiej widzieć, aleCain kuli się jak przestraszony je\.- Poka\ w tej chwili rzucaUnferth przez zęby.- Wiesz doskonale, \e potrafię cię zmusić doposłuszeństwa.Cain waha się tylko przez chwilę; w jego mętnych,załzawionych oczach pojawia się jakiś rozpaczliwy błysk, po czympokazuje swój złoty skarb.Klejnot zapala się stłumionymblaskiem w świetle pochmurnego dnia i Unferth upuszcza laskę,nie mogąc złapać tchu.Dr\ąc na całym ciele, opiera się o sanie,\eby nie upaść.- Ojcze, co się dzieje?! - woła Guthrik.- Nie widzisz? - szepce Unferth, biorąc złoty róg z owiniętychszmatami rąk Caina.- Najcenniejszy skarb mojego panaHrothgara.- To jest złote? - pyta Guthrik z \ywym zainteresowaniem.- Złote, złote - syczy Unferth.- To
[ Pobierz całość w formacie PDF ]