[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyciemniana szyba w oknie opuściła się powoli.W samochodzie siedział głównysocjopata we własnej osobie, piegowaty mężczyzna o zimnych oczach i fałszywym uśmiechu.-- Dwadzieścia cztery godziny! -- wrzasnął Edwin, przepełniony strachem.-- Wążpowiedział, dwadzieścia cztery godziny! Mam czas do wieczora!-- Podejdz tu, Edwinie.-- Nie ma mowy! Wąż powiedział, dwadzieścia cztery godziny! To nieuczciwe!-- Edwinie, mam coś dla ciebie.-- Jasne.Kulkę w łeb.Nie, dzięki, nie trzeba.Dwadzieścia cztery godziny! Takpowiedział!Ale palec nadal na niego kiwał, a głos wołał, łagodny i ociekający słodyczą.Ostatnim razem w podobnej sytuacji Edwin dostał maszynopis.Kto wie, co go czekałoteraz? Z wahaniem zrobił krok do przodu -- jak uczeń, który wie, że czeka go chłosta.-- Edwinie, wyciągnij rękę.Nie, tylko nie to.-- Błagam, nie.Na miłość boską! Jestem redaktorem, potrzebne mi Są wszystkie palce.Nie możecie mnie na przykład skopać albo bardzo mocno szarpnąć za włosy?Ale piegowaty wcale nie zamierzał łamać Edwinowi kolejnego palca.Wyciągnąłrękę i delikatnie położył coś na dłoni Edwina.Następnie zacisnął na tym jego dłoń ipowiedział:-- Do widzenia, Edwinie.Było mi bardzo miło cię dręczyć, ale właśnie wyruszam wpodróż.Zegnaj, Edwinie.%7łyj, kochaj, ucz się.Przepraszam za kciuk.I odjechał, zostawiając Edwina samego, z walącym sercem i drżącymi nogami, naparkingu za bankiem w piękny poranek na South Central Boulevard.Edwin otworzył dłoń i spojrzał na nią.Leżała na niej malutka stokrotka. Rozdział trzydziesty dziewiątyBudynek sprawiał wrażenie zupełnie pustego i opuszczonego.Kiedy Edwin szedłprzez niegdyś zatłoczone boksy Panderica i korytarze przypominające labirynt dlaszczurów, miał wrażenie, że przemierza opustoszały plan filmowy.Teraz trudno byłobyuwierzyć, że Panderic to największe i najbogatsze wydawnictwo na świecie, którego dochodyprzekraczają budżet wielu krajów średniej wielkości.Same jego rezerwy finansowe z łatwościąwystarczyłyby na obalenie kilku reżimów latynoamerykańskich państw Trzeciego Zwiata.Firmaopływała w dostatek.Tego jednak nie dało się zauważyć.Edwin słyszał o wymarłych miastach -- to byłowymarłe biuro.Wszystkie boksy świeciły pustkami.Na korytarzach panowała cisza.Bzyczenie świetlówek teraz wydawało się niewiarygodnie głośne.Biurowe intrygi, plotki,zazdrość, gniew, śmiech -- wszystko zniknęło.Pan Mead, Król Panderica, siedział rozwalony w fotelu, plecami do drzwi.Z drinkiem w ręce i ze zgarbionymi plecami spoglądał na dachy w dole.Kiedy Edwinwszedł do jego gabinetu, pan Mead nawet się nie odwrócił.-- Co znowu? -- zawarczał.-- To ja, Edwin.Przyszedłem złożyć rezygnację.Pan Mead machnął ręką wnieokreślonym kierunku.-- Połóż ją na stercie innych.Edwin odwrócił się do wyjścia, przystanął i powiedział: -- Jeszcze jedno, proszę pana.Odchodzę i dalej niech się pan pieprzy sam.Na te słowa pan Mead się odwrócił.-- Co takiego?! -- ryknął.-- Coś ty powiedział?Edwina zaczęła opuszczać pewność siebie.Nie takiego rozwoju wydarzeń się spodziewał.-- Powiedziałem, yyy, żeby się pan pieprzył sam.Odchodzę.-- Ha, ha! Cudownie.To najlepsza rzecz, jaką słyszałem od wielu dni.Edwinie, przysuńsobie krzesło.Napij się ze mną.-- Słyszał pan, co powiedziałem?-- Oczywiście, oczywiście.Czego się napijesz? Mam -- co ja mam? Gin Boodles.Santiago Red.Jakąś brandy.I trochę Kaluha.I jakieś obrzydliwe chińskie wino.Prezentod dystrybutorów z Tajpej.Stoi u mnie od lat.Smakuje jak syrop na kaszel, ale co tam, ma swojąmoc.-- Poproszę gin.-- Co ci się stało w kciuk? Cały zabandażowany.-- To długa historia, proszę pana.-- Nieważne.Co cię boli, to cię uleczy.-- I podał Edwinowi szklankę.Pan Mead nie byłpijany ani nawet wstawiony.No, ale dzień dopiero się zaczął.-- Edwinie -- powiedział -- uważaj,o czym marzysz, bo to się może spełnić.Zdrówko! Skoal! Do dna.Wychylili swoje drinki, a pan Mead natychmiast z powrotem napełnił szklankę Edwina.-- Nastały czarne dni, Edwinie.Czarne, czarne dni.-- Przecież pan wygrał.Przemienił pan Panderica w najpotężniejsze wydawnictwo naziemi.-- Nie.To Tupak Soiree przemienił Panderica w najpotężniejsze wydawnictwo na ziemi.Ja się tylko wszystkiemu przyglądałem.Byłem jak szatniarka w burdelu.Uśmiechałem się i zbierałem numerki. -- Ale pokonał pan swoich wrogów.Doubleday, HarperCollins, Random House: wszyscyposzli na dno.Został sam Panderic, bez konkurencji, na samym szczycie kupy kompostu.Wygrałpan.Pan Mead rzucił na biurko wiosenny katalog Panderica, który wylądowałz plaśnięciem przypominającym policzek.-- Widziałeś nasz katalog? -- spytał.-- Widziałeś go?Edwin przerzucił strony katalogu.Znajdowały się w nim tylko tytuły związane zTupakiem Soiree: książki kucharskie, kalendarze, same laurki.Dobre życie: podejście TupakaSoiree, Naprawy domowe i energia słoneczna: podejście Tupaka Soiree, Tupak Soiree na BożeNarodzenie, Dla %7łydów, Dla sceptyków, Dla pogan.Tematyka książki Soiree okazała sięidealnie elastyczna: dla skrajnie różnych grup oznaczała skrajnie różne treści, a jednak delikatniepędziła wszystkich ku temu samemu znikającemu punktowi: wiecznej szczęśliwości i banalności.Próba zdefiniowania Tupaka Soiree przypominała próbę przybicia galaretki gwozdziem dościany: mogłeś tłuc, ile wlezie, a jednak ciągle coś ci się wymykało.Przesłanie Tupaka trafiało do wszystkich warstw społecznych, spotykało się z uznaniemzarówno na samym szczycie, jak i na dole drabiny pokoleniowej: Tupak Soiree dla seniorów,Tupak Soiree dla nastolatków, Tupak Soiree dla samotnych licealistek w ciąży, które nadalmieszkają z rodzicami (podtytuł: "To nie twoja wina -- ty nigdy nie popełniasz błędów!").Istniałnawet poradnik dla rodziców pod tytułem Tupak Soiree dla maluchów.Zainfekowany zostałnawet, kiedyś tak nieszkodliwy, dział literatury dziecięcej: Harry Potem i niespodzianka TupakaSoiree.Pojawiły się książeczki do kolorowania oparte na zasadach zawartych w Czegodowiedziałem się na górze, były nawet dreszczowce, a w nich cyniczny detektyw usiłowałustalić, którą z "wielkich kosmicznych zasad życia" naruszono, a każdy bohater w końcudostawał ważną lekcję życia.-- Księgarnie przemieniły się w wielkie izby rozrachunkowe Tupaka Soiree -- powiedziałpan Mead.-- Stały się sklepami ze szczęściem.-- Czegoś tu nie rozumiem.Cała ta gadka o szczęściu, czy to nie działa na pańskąkorzyść? Zdaje się, że niedawno zarejestrował pan znak towarowy tego słowa?Pan Mead pokiwał głową.-- Zgadza się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]