[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz im, żeby nie strzelali - zawołał.- Jeżeli będą strzelać,wtedy pu pu !I wyrwawszy jednemu z arkabuzników zapalony lont, udał, że chcewypalić z hakownicy.Malope rozumiał delikatność sytuacji i nie obraził się wcale.Upu-ścił broń na ziemię i nie zdradzając strachu poszedł sam jeden do domuwodza.Tam konferował przez chwilę, po czym wrócił, by powiedziećnam na migi, że do godziny trzeciej - teraz minęło właśnie południe -prowianty nasze ułożone będą przed domem zgromadzeń.Tymczasemkobiety przyniosły nam sporą ilość orzechów kokosowych, już rozłu-panych, a także dojrzałe banany i papawy, i naciągnęły nam wody zestudni, uśmiechając się gościnnie.Gdyśmy jedli i pili, zbliżyła się nie-śmiało gromadka małych dziewczynek, które poszeptawszy międzysobą zaczęły tańczyć nago, żeby nas zabawić.Ich wygibasy były takrozwiązłe i sprośne, że przyniosłyby wstyd nawet panamskiemu burde-lowi, ale nowość tego widowiska rozbawiła mężczyzn, którzy śmialisię, wiwatowali i krzyczeli Ole, ol�! Tylko Pedro Fernandez byłzgorszony i odwrócił głowę.315Następnie syn wodza wyszedł z ojcowskiego domu i poprosiwszy odary otrzymał w prezencie jedwabną czapkę i kozi dzwoneczek.Za-chwycony, zaproponował nam, abyśmy z nim razem najechali wysepkępo drugiej stronie zatoki, gdzie wspólnie będziemy mogli zabić dużoludzi i świń; Malope zobowiązał się, że zrobimy to jeszcze przed koń-cem miesiąca.Wreszcie znalezli nam jeszcze dwie świnie, tuzin pękówbananów i około stu orzechów kokosowych; wszystko to władowali-śmy do barkasa.Główny nawigator i ja wracaliśmy pieszo wybrzeżem wraz z więk-szością żołnierzy i trzema krajowcami-przewodnikami, aż przyszliśmydo pierwszej z życzliwych nam wiosek, gdzie obiecano nam żywność.Barkas i czółna popłynęły przed nami.Barwne kwiaty rosły obficieobok naszej ścieżki, a przewodnicy wciąż wskazywali na jakieś niepo-zorne zioła wymieniając ich nazwy i informując nas, po większej częściniezrozumiale, jakie mają szczególnie złe lub dobre właściwości.Hała-śliwe białe papugi latały na wszystkie strony; widzieliśmy też paręzimorodków i stado kanarków, a także bardzo brzydką, zieloną jasz-czurkę drzewną, jadowite stonogi i olbrzymiego szczura.Jakiś czerwo-nopióry ptak siedział na gałęzi o trzydzieści kroków od ścieżki i jeden zprzewodników, chciwy na jego piękne długie pióra, poprosił, byśmymu go ustrzelili.Jednakże Pedro Fernandez roztropnie zabronił tego zobawy, że spudłowany strzał zdradzi krajowcom, iż arkabuz nie jestprecyzyjną bronią.Po godzinie marszu przybyliśmy nad strumyk płynący koło wioski,gdzie czekał na nas Malope, który wciąż wymagał od nas, byśmy na-zywali go Menda�a.Gdyśmy już ugasili pragnienie, zaczął kiwać nanas i dawać znaki, naprzód prztykając zawzięcie lewym palcem wska-zującym i kciukiem, a potem tłukąc prawą pięścią w lewą dłoń.Zrozu-mieliśmy z tego, że w pobliżu ma legowisko jakiś zwierz i że Malopepragnie, byśmy z nim razem na niego zapolowali.Nie mieliśmy nicprzeciwko temu i poszliśmy z nim w górę strumienia aż do głębokiej316sadzawki, na której dnie widać było olbrzymich rozmiarów krokodyla.Malope kazał jednemu ze swoich ludzi kolczastą włócznią podrażnićgada, który mierzył dwie długości człowieka.Potwór niebawem rozzło-ścił się i popłynął z prądem strumienia, okładany maczugami i kłutywłóczniami, by schronić się w innej sadzawce.Gdy i stamtąd go wypę-dzono, popłynął dalej nie wydając żadnego głosu, choć miał przetrąco-ną przednią łapę i był trochę ogłuszony.Męczyliśmy go i przepędzali-śmy z sadzawki do sadzawki, a zanim zdążył umknąć do zatoki, Malo-pe, który dotychczas był tylko widzem polowania, skoczył do wody zgłośnym okrzykiem i złapał go za zrogowaciały ogon.Synowie poszliza jego przykładem, pozostali zaś mężczyzni walili bestię po karkumaczugami, aż wreszcie z tryumfalnym wrzaskiem wyciągnięto ją nabrzeg pomrukującą gniewnie i kąsającą pal, który jej wbito międzyzłowrogie szczęki.Synowie trzymali potwora za ogon, ojciec zaśgrzmocił go w kark ostrym kamieniem.Ponieważ konał tak długo,Pedro Fernandez wetknął mu w gardziel hakownicę i wypalił.Krokodylskoczył wysoko w powietrze, aż łowcy rozpierzchli się przerażeni, poczym straszliwie łypnąwszy ślepiami skonał ku ich wielkiemu zadowo-leniu.Był z nami Federico Salas, zwolniony z dybów po tęgiej chłościeotrzymanej z rąk dobosza.Wystąpił teraz naprzód, wyjął sztylet zzapasa, wyciął krokodylowi oczy i owinął je w liść.Pedro Fernandez zapytał go niewinnie, dlaczego to robi.Tamten zgłupim uśmieszkiem odparł:- Ofiaruję je pewnej ważnej osobie.- Czy mogę wiedzieć komu?- A komuż by, jak nie doni Izabeli? Krokodyle ślepia, jak wasza do-stojność musi wiedzieć, są najpotężniejszym środkiem miłosnej podnie-ty, jakim Bóg w mądrości Swojej obdarzył niemocnego mężczyznę.Wystarczy, że małżonka generała przyrządzi mu je na wieczerzę, a opółnocy on stanie się dzikim satyrem, ona zaś przed świtem zaspokojo-ną kobietą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]