[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Maleńka, zmarz�aś - powiedzia� bardzo �agodnie.Raven mruganiem odgoni�a �zy i zmusi�a do ruchu drżące nogi, krok po kroku.Nie mog�a na niego spojrzeć, nie śmia�a.Przecież po prostu cieszy�a się pięknem nocy.Potem us�ysza�aRomanowa.Pomaganie leża�o w jej naturze.A teraz wywo�a�a w Michaile coś mrocznego iniebezpiecznego, coś, co bardzo ją niepokoi�o.Szed� obok niej, przyglądając się jej twarzy.-Nie w tę stronę, Raven - Po�oży� d�oń na jej plecach żeby ją odpowiednio pokierować.Zesztywnia�a, a potem odsunę�a się od niego.-Może ja wcale nie chcę wracać.Michai�.Może ja wcale nie wiem, kim naprawdę jesteś.W jej g�osie by�o więcej żalu niż urazy.Westchną� ciężko i sięgną� po jej rękę, chwytając jąnierozerwalnym uściskiem-Porozmawiamy o tym w cieple i wygodzie naszego domu, a nie tu, zlodowacia�aś z zimna.- Nieczekając mi zgodę, wzią� Raven na ręce i porusza� się z niezwyk�ą prędkością.Przywar�a do niego,chowając twarz na jego ramieniu; drża�a z ch�odu, a jeszcze bardziej ze strachu przed nim, zestrachu o przysz�ość, o to, czym ona sama się sta�a.Zaniós� ją do sypialni, uniesieniem d�oni rozpali� ogień na kominku i u�oży� ją na �óżku.-Mog�aś przynajmniej w�ożyć buty.Obronnym gestem otuli�a się peleryną, patrząc na niego spod d�ugich rzęs.-Dlaczego? I nie chodzi mi o buty.Zapali� świece i skruszy� rozmaite zio�a, żeby nape�nić sypialnię kojącą, leczniczą s�odyczą.-Jestem mężczyzną Karpatianinem.W moich ży�ach p�ynie krew istoty ziemskiej.Setki latczeka�em na swoją partnerkę.Karpatiańscy mężczyzni nie lubią, żeby inni mężczyzni zbliżali siędo ich kobiet.Walczę z nieznanymi mi emocjami, Kaven.Nie tak �atwo nad nimi zapanować.A tynie zachowujesz się jak Karpatianka.- Uśmiechną� się nieznacznie.Leniwym gestem opar� ościanę.- Nie spodziewa�em się, że wrócę do pustego domu.Narażasz się na niebezpieczeństwo,Raven, tego mężczyzni naszej rasy nie tolerują.A potem znajduję cię w towarzystwie cz�owieka.Mężczyzny.-On cierpia� - odpar�a cicho.Michai�owi wyrwa� się jakiś odg�os irytacji.-Pragną� ciebie.Zamruga�a, spojrza�a mu w oczy, zobaczy�a w nich zaskoczenie i niepewność.-Ale.Nie, Michai�, mylisz się.Chcia�am go tylko pocieszyć.Straci� oboje rodziców.- By�abliska �ez.Uniós� rękę.-Chcia�aś jego towarzystwa.Nie mówię, że pociąga� cię seksualnie, ale zatęskni�aś za ludzkim towarzystwem, nie zaprzeczaj temu.Wyczu�em w tobie tę potrzebę.Nerwowym ruchem dotknę�a językiem warg.Nie mog�a zaprzeczyć.To by�o zupe�niepodświadome, ale kiedy wypowiedzia� te s�owa na g�os, przyzna�a mu rację.Potrzebowa�a jakiegośludzkiego towarzystwa.Michai� reagowa� bardzo emocjonalnie, wszystko w jego świecie by�onieznajome.Raven wyrzuca�a sobie, że go zrani�a, że sta�a się przyczyną, dla której o ma�o niestraci� panowania nad sobą.-Przepraszam.Mia�am zamiar iść tylko na krótki spacer.Kiedy go us�ysza�am, poczu�am, żemuszę upewnić się, czy nic mu nie jest.Nawet nie wiedzia�am, Michai�, że po prostu szukamludzkiego towarzystwa.-Nie obwiniam ciebie, maleńka, nie o to chodzi.- G�os mia� tak �agodny, że aż kraja�o się serce.- Z �atwością mogę czytać w twoich wspomnieniach.I nigdy bym cię nie obwinia� zaokazywanie wspó�czucia.-Chyba oboje mamy trudności z dostosowaniem się do sytuacji - powiedzia�a miękko.- Nie mogębyć tym, kim chcesz, żebym by�a, Michai�.Używasz s�owa �cz�owiek" jak obelgi, swój ród, siebiestawiasz wyżej.Nie jesteś uprzedzony do mojej rasy? Karpatiańska krew może sobie p�ynie wmoich ży�ach, ale sercem i umys�em wciąż jestem cz�owiekiem.Nie zamierza�am cię zdradzić.Posz�am na spacer Nie ma w tym nic z�ego.Przykro mi, Michai�, ale przez cale życie zna�am smakwolności.Wymiana krwi nie zmieni tego.kim jestem.Przechadza� się po pokoju szybko, emanowa� energią i si�ą-Nie jestem uprzedzony.-Oczywiście, że jesteś.Czujesz dla mojej rasy pogardę By�byś zadowolony, gdybym pożywi�asię krwią Romanowa? To by by�o do przyjęcia? Mogę wykorzystywać go jaku pożywienie, alenie mogę z nim zamienić paru życzliwych s�ów?-To nie wygląda tak, jak obrazek, który dla mnie malujesz, Raven.- Michai� przeszed� przezpokój i wyciągną� rękę po pelerynę.W sypialni by�o ciep�o, pachnia�a naturą - drzewami i �ąką.Raven niechętnie zsunę�a pelerynę z ramion.Zmarsz czy� brwi, kiedy dostrzeg�, że mia�a nasobie tylko jego bia�ą, świeżą koszulę.Chociaż sięga�a jej niemal do kolan, rozcięcia z bokówods�ania�y spory kawa�ek uda, aż do bioder Wygląda�a niezwykle seksownie, gdy tak leża�a zw�osami rozrzuconymi na �óżku.Michai� zaklą� cicho w swoim rodzimym języku; dobrze się sta�o,że wcześniej nie wiedzia�, iż pod peleryną mia�a na sobie tylko jego koszulę.Pewnie rozszarpa�byRomanowowi gard�o.Sama myśl, że Raven zbliża się do m�odego cz�owieka, uśmiecha się doniego, czaruje go tymi swoimi oczami syreny, nachyla g�owę do jego gard�a dotyka go ustami,językiem, zębami.Na samą myśl żo�ądek ścisną� mu się gwa�townie. Przeczesa� d�onią w�osy, odwiesi� pelerynę do szafy i wla� do staroświeckiej miednicy dzban ciep�ejwody.Kiedy już mia� wyobraznię pod kontrolą, móg� spokojnie odpowiedzieć Raven.-Nie, maleńka, po zastanowieniu nie mogę powiedzieć, że by�bym uszczęśliwiony, gdybyś się nanim pożywi�a.-Ale czy nie powinnam coś takiego robić? Karpatiańska kobieta żeruje na niczegoniespodziewających się ludziach.- W g�osie by�o napięcie wywo�ane p�aczem, na który jej sięzbiera�o.Michai� postawi� miednicę przy �óżku.-Raven, próbuję zrozumieć swoje uczucia, a one nie mają najmniejszego sensu.- Zaczą� delikatnieobmywać jej stopy.- Najbardziej ze wszystkiego zależy mi na twoim szczęściu.Ale czuję teżpotrzebę, żeby cię chronić.- Jego d�onie by�y �agodne, a dotyk czu�y, kiedy zmywa� każdąodrobinę ziemi.Pochyli�a g�owę i masowa�a skronie.-Ja wiem, że tak to czujesz, Michai�, i nawet do pewnego stopnia rozumiem twoją potrzebę, alerzecz w tym, że ja zawsze będę sobą.Jestem impulsywna, robię różne rzeczy.Kiedy uznam, żechcę puszczać latawce, zaraz zaczynam to robić.-Dlaczego nie zosta�aś w domu? Prosi�em cię o czas, żebym móg� dojść do siebie, po tym, co sięwydarzy�o; o ma�o nie umar�aś.- Jego g�os brzmia� tak �agodnie, że ledwie hamowa�a �zy.Pog�adzi�a go po w�osach, ból ścisną� ją za gard�o.-Chcia�am wyjść na zewnątrz, na werandę, zażyć świeżego powietrza.O niczym więcej niemyśla�am, ale ta noc jakoś do mnie przemówi�a.Obją� ją gorącym spojrzeniem.-Pope�ni�em b�ąd.Powinienem by� ustawić zapory, żeby cię chroni�y.-Michai�, umiem troszczyć się o siebie.- Wpatrywa�a się w niego, jakby chcia�a zapewnić, że toprawda.Musi jej uwierzyć; nie powinien się o nią martwić.Powstrzyma� uśmiech.By�a zbyt dobra, zawsze przypisywa�a innym co najlepsze.Obją� palcami jejszczup�e kostki nóg.-Raven, w tobie nie ma ani odrobiny z�a, prawda?Zrobi�a oburzoną minę.-Oczywiście, że jest.Nie uśmiechaj się, Michai�, jest.Mogę być niedobra, jeśli sytuacja tegowymaga.Ale jaki to ma związek z naszą rozmową?Pod cienkim jedwabiem koszuli przesuną� d�oń wzd�uż jej żeber.-Mówimy o tym, że mam potrzebę chronienia ciebie, jedynej osoby, która się dla mnie liczy i tej, która w innych dostrzega tylko dobro.-Nieprawda.- By�a zszokowana, że on tak w�aśnie myśli.- Wiedzia�am, że Margaret Summersjest nawiedzona.Posuną� d�oń wyżej, pieszcząc miękką pierś od spodu, żeby poczuć w d�oni jej ciężar.Oczy mupociemnia�y, przepe�nione uczuciem.-Broni�aś jej, o ile pamiętam.Swoimi leniwymi pieszczotami drąży� jej zmys�y [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl