[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy raz od dawna trząsł się tylkoz zimna, obkładając chude ciało króliczymi skórkami,których ta kobieta miała całe worki.Kłaczki wpadały mudo nosa przy każdym oddechu i z trudem tłumił mogącego zdradzić kichanie.Któregoś razu Zofia wspięła się nastrych nadprogramowo, między śniadaniem a kolacją, byprzynieść mu jabłko, tak krągłe i czerwone, jakby miałotrysnąć krwią.Skąd takie jabłko w środku zimy? Aniołprzybrał postać kusicielki o twarzy w kształcie serca ilekko chropowatych dłoniach, która powiedziała, a niechuważa ino na robaki.Zofia przez pierwsze tygodnie sta-wiała jedzenie i brała do wylania wiadro niemal bez słowa;odpowiadała półsłówkami na pytania mężczyzny, którywidząc cienki drucik złotej obrączki, domyślił się, że jestwojenną słomianą wdową.Rana Ignacego nie goiła siędobrze i przestał gorączkować dopiero po kilku tygo-dniach, krwawa masa na jego udzie przybrała wyglądstwardniałego surowego mięsa i nigdy już nie zarosła skó-rą.Mówił Zofii, jakich lekarstw potrzebuje, a ona kupowa-ła je u aptekarza, o ile miał potrzebne składniki, chociażuważała, że i tak najbardziej pomogły okłady z liści babki,które sama robiła.Ignacy czuł się coraz silniejszy i ćwi-czył mózg, przypominając sobie wykłady czy treść czyta-nych książek, liczył zamarznięte pająki na suficie i mnożyłprzez liczbę schwytanych mrówek, gimnastykował zwiot-czałe mięśnie, robiąc pompki, aż wapno sypało się Zofii nagłowę.Zaczęła zostawać na strychu dłużej, patrząc, jakmężczyzna je, i słuchając opowieści o Warszawie, gdzie309nigdy nie była, a on odtwarzał dla niej ulice, kawiarnie,teatry i parki, secesyjne kamienice z marmurowymi po-sadzkami i poręczami z drewna o połysku bursztynu, którewłaśnie obracały się w nicość.Zofia czekała niecierpliwiena pory posiłków i leżąc w łóżku, patrzyła w sufit porażo-na niestosowną myślą, że Ignacy śpi nad nią na swoimsienniku.Budziło się w niej coś jasnego i świetlistego, comogło być zwykłym pragnieniem miłości, ale też czymświęcej - ciekawością świata.Mimo marca za oknem padał śnieg i ryby zamarzaływ Pełcznicy, a Zofia myślała, jak by to było tak siedzieć wkawiarni na Nowym Zwiecie albo z parasolką przechadzaćsię po Aazienkach, liżąc malinowe lody w wafelku.Ignacybył inny niż %7łydzi, których znała do tej pory, inny też zpewnością niż ci oprawcy niewierni, co zabili Jezuska,którymi straszył ksiądz Zdunek z ambony, a których oso-biście poznać nie miała okazji.Jej matka wzdychała, żePan Bóg daje kupca, a diabeł faktora z melasą, za każdymrazem, gdy mały, tłusty Mosze, zwany z powodu fatalnejcery Krostą, przyjeżdżał do nich ze Skierniewic utargowaćparę kaczek czy cielaka, i zawsze miała potem wrażenie,że dała się oszukać.Jak to mnie użydził ten Krosta, Jadwi-ga kręciła głową z żalem i podziwem dla jego handlowychzdolności.Do sympatycznego, gadatliwego Aronka, odktórego kupowała kupony materiału i nici, czopki na prze-czyszczenie i różowy krem do twarzy o zapachu najpraw-dziwszych poziomek, matka Zofii też nie miała pełnegozaufania i targowała się tak długo, że na koniec oboje nie-mal płakali, zaklinając, niech stracę, tyle a tyle i koniec.Aronek mówił głośno, śpiewnie przeciągając sylaby, jego310języka Zofia prawie nie rozumiała.Gestykulował przy tymtak żywo, że zawsze coś rozlał lub strącił.Jedni mają wekrwi złoto, a inni buraczki z maślanką, przy akompania-mencie głębokich westchnień Jadwiga zamykała sprawęjednym ze swoich powiedzonek.Zwiadomość żydowskiejinności zatrzymywała się na przedprożu nienawiści i nigdynie miała go przekroczyć, nawet gdyby była ku temu oka-zja.W chwilach największego gniewu, jaki ogarniał ją,gdy traciła kolejne dziecko, Jadwiga Strąk, bijąc się wpiersi, mówiła, że największym %7łydem, jakiego zna, jestPan Bóg i ani Krosta, ani Aronek do pięt mu nie dorastają.Jak nie teraz, to po śmierci ona już sobie z nim pogada.Tymczasem Ignacy w niczym nie przypominał fakto-rów i kupców.Jadł i nie bekał jak Maciek, a mówił jakproboszcz Zdunek.Zofia musiała się niezle natrudzić, bynie zostać na którejś z bocznych ścieżek jego długich imeandrycznych zdań.Ale gada i gada! dziwiła się, skądtyle gadania w takiej chudzinie? Co rusz prosił o trochęciepłej wody i pachniał jak młody pies, jak Burek, któremupozwalała spać w swoim łóżku, zanim urósł i poszedł dobudy.Budząc się w nocy, Zofia przypominała sobie ten psizapach Ignacego i targały nią wyrzuty sumienia wobecnieobecnego i kto wie, czy żywego męża.Którejś nocyotworzyła drzwi prowadzące ze strychu na dach drewutni iIgnacy pierwszy raz od dawna zobaczył niebo, ciemne ijeszcze opuchłe po pierwszym wiosennym deszczu.Usie-dli razem w progu, dotykając się ramionami, i Zofia Ma-ślak z Zalesia poczuła tak dojmującą świadomość własne-go istnienia, aż jej się odbiła zjedzona na kolację zalewaj-ka.Gdy Ignacy ją pocałował, wydawało się, że wiosna i311wszystko jest po ich stronie.Zofia była ciepła, wilgotna ipachniała deszczem.Tak zaczęły się dwa tygodnie, pod-czas których nie było ukrywających i ukrywanych, a woj-na trwała na jakiejś innej planecie, złej, kanciastej i zim-nej.Drewniany dom z Zofią i Ignacym oddalał się od niejjak zbuntowany satelita; pędził ku gwiazdom.Zofia byłapierwszą kobietą, jakiej Ignacy dotykał, i wydawało musię niemożliwe, że ten cud nie jest pojedynczy i niepowta-rzalny, bo czy zwielokrotnione może być to, co wydaje sięobjawione tylko jego oczom? Pachy z kępkami jasnychtraw, ich zapach twarogu i miodu, cudowna podwójnośćpiersi o dużych morelowych brodawkach i pępek - ciepłebrzuszne oko, przez które Ignacy próbował zajrzeć dośrodka Zofii, by zrozumieć tajemnicę.Zofia mogła byćtylko jedna, inne kobiety to zaledwie jej dalekie, zimneodbicie.Jedli ziemniaki o ostrym piwnicznym posmaku ipęcak dla kur, bo nic innego nie było już do jedzenia.Zzimnego strychu przenieśli się na dół, gdzie palił się ogieńpod kuchnią.Zofia sypiała na kuchennym łóżku, a dwapozostałe pokoje, paradny z wysoko spiętrzonymi podusz-kami i pokoik, o którym Maciek mówił - dla dzicków, całązimę stały zamknięte.Teraz wąskie łóżko dzieliła z Igna-cym.Ich satelita planety Ziemia nabierał szybkości i Zofiastraciła czujność.Gdy była poza domem, biegła z powro-tem tak, jakby jej się paliło.Któregoś dnia rano nie usły-szała szczekania i zobaczyła, że Burek leży przy budziemartwy na naprężonym łańcuchu.Zanurzona w tym, codobre i czułe, Zofia zapomniała, że żyje na świecie, naktórym ktoś mógłby mieć cel w otruciu jej mądrego, czuj-nego psa.312Nie spotykała się z nikim i rzadko nawet wychodziłana podwórze, skoro nie musiała już karmić psa.Nie zau-ważyła, że Maniek Gorgól zawsze jest gdzieś w pobliżu,wodzi za nią wzrokiem i co rusz pluje pod nogi, jakbyugryzł coś gorzkiego.Nie był mądrym człowiekiem, alewiedział, że budzi w ludziach strach jeszcze silniejszy niżnienawiść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]