X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niepodobna więcej cierpieć.Mam nadzieję, że umrę.Czuję, że serce mi stygnie.Więcej Julian nie zdołał z niej wydobyć.Kiedy o świcie trzeba się było rozstać, łzy pani de R�nal ustały nagle zupełnie.Patrzałabez słowa, bez pieszczoty, jak Julian przywiązywał sznur do okna.Na próżno mówił: Przyszło nareszcie to, czego tak pragnęłaś.Odtąd będziesz mogła żyć bez wyrzutów.Zanajmniejszym niedomaganiem dzieci nie będziesz ich widziała w grobie. %7łal mi, że nie możesz uścisnąć Stasia  odparła chłodno.Zimne uściski tego żyjącego trupa uczyniły na Julianie wstrząsające wrażenie; przez kilkamil nie mógł myśleć o niczym innym.Przejęty był do głębi; nim znikł za górami, dopókimógł widzieć wieżę kościoła w Verri�res, oglądał się często.94 XXIV.STOLICAIleż zgiełku, iluż krzątających się ludzi!Ileż marzeń o przyszłości w dwudziestoletniej głowie!Cóż za odtrutka dla miłości!B a r n a v eWreszcie ujrzał na odległej górze czarne mury: była to cytadela w Besan�on. Jakże by tobyło inaczej  pomyślał wzdychając  gdybym przybywał do tej wspanialej fortecy jako pod-porucznik pułku walczącego w jej obronie!Besan�on jest nie tylko jednym z najładniejszych miast we Francji, obfituje prócz tego wtęgich i bystrych ludzi.Ale Julian był sobie prostym i ubogim chłopcem; nie miał zgoła spo-sobności zbliżyć się do wybitniejszych osób.Pożyczył od Fouqu�go zwykłego ubrania i w tym stroju przeszedł zwodzony most.Z gło-wą nabitą oblężeniem z roku 1764, Julian pragnął zobaczyć, nim go zamkną w seminarium,szańce cytadeli.Parę razy omal go nie przytrzymała warta; wciskał się w miejsca, do którychinżynieria wojskowa broni publiczności wstępu, aby sprzedać z nich corocznie za dwanaścielub piętnaście franków siana.Oglądanie wysokich murów, głębokich fos, straszliwych armat zajęło mu kilka godzin,wreszcie znalazł się na bulwarze tuż przed wielką kawiarnią.Stanął niemy z podziwu; próżnoczytał słowo KAWIARNIA, wypisane wielkim pismem nad ogromnymi drzwiami, nie mógłuwierzyć oczom.Przemógł wreszcie lękliwość, odważył się wejść i znalazł się w sali długiejna trzydzieści lub czterdzieści kroków, a wysokiej co najmniej na dwadzieścia stóp.Tegodnia wszystko było dlań cudem.Dwa bilardy były w ruchu; garsoni wykrzykiwali punkty, gracze uwijali się, otoczeni wi-dzami.Obłoki dymu, wydobywające się z ust wszystkich obecnych, spowijały ich siną chmu-rą.Wysoka postawa mężczyzn, barczyste ramiona, ciężki chód, olbrzymie bokobrody, długiesurduty, wszystko ściągało uwagę Juliana.Ci szlachetni potomkowie starożytnego Bizancjummówili strasznie głośno i przybierali miny groznych wojowników.Julian zmartwiał w podzi-wie; myślał o ogromie i wspaniałości stolicy takiej jak Besan�on.Nie śmiał poprosić o kawęjednego z wyniosłych panów, którzy wykrzykiwali punkty przy bilardzie.Ale bufetowa zauważyła ładną twarzyczkę młodego prostaka, który przystanąwszy o trzykroki od pieca, z małym tobołkiem pod pachą, przyglądał się gipsowemu biustowi monarchy.95 Bufetowa, rosła dziewczyna, bardzo zgrabna i ubrana, jak się godzi reprezentantce przyzwo-itej kawiarni, dwa razy już szepnęła stłumionym głosem, przeznaczonym dla ucha Juliana: Panie, panie!Julian ujrzał duże niebieskie oczy patrzące bardzo tkliwie i zrozumiał, że do niego mówio-no.Zbliżył się żywo do bufetu i do ładnej dziewczyny, jak gdyby szedł do nieprzyjaciela.Przy nagłym ruchu tobołek upadł mu na ziemię.Ileż politowania wzbudzi nasz parafianin w studencikach paryskich, którzy w piętnastymroku umieją już wchodzić do kawiarni z tak wytworną miną! Ale ci chłopcy, tak dobrze uło-żeni w piętnastym roku, w osiemnastym p o s p o l i c i e j ą.Kurczowa nieśmiałość, jakąspotyka się na prowincji, raz przezwyciężona, staje się szkołą woli.Zbliżając się do ślicznejdziewczyny, która raczyła doń zagadać, Julian zdławiwszy lęk stawał się odważny.Pomyślał: muszę jej powiedzieć prawdę. Pani  rzekł  jestem pierwszy raz w Besan�on i chciałbym za zapłatą dostać bułkę i fili-żankę kawy.Panna uśmiechnęła się lekko i zarumieniła, bała się, aby ten ładny chłopiec nie ściągnął nasiebie ironii i konceptów graczy.Spłoszony, nie pokazałby się więcej. Siądz pan tu, koło mnie  rzekła wskazując marmurowy stolik, prawie zupełnie zasło-nięty olbrzymim mahoniowym bufetem, który zajmował część sali.Wychyliła się z bufetu, co dało jej sposobność pokazania wspaniałej talii.Julian zauważyłto; natychmiast myśli jego wzięły inny obrót.Piękna panna postawiła przed nim filiżankę,cukier i bułkę.Wahała się, czy ma zawołać o kawę rozumiejąc, że z nadejściem garsona samna sam skończyłoby się.Julian, zamyślony, porównywał tę wesołą i piękną blondynę z pewnymi wspomnieniamioblegającymi go uparcie.Zwiadomość uczucia, które zostawił za sobą, uczyniła go śmiel-szym.Piękna panna w lot zrozumiała spojrzenie Juliana. Ten dym przyprawia pana o kaszel, niech pan przyjdzie na śniadanie jutro przed ósmą,wówczas jestem prawie sama. Jak pani na imię?  spytał Julian z pieszczotliwym, uroczo nieśmiałym uśmiechem. Amanda Binet. Czy pozwoli pani, abym przesłał pani za godzinę paczkę, ot, taką jak ta?Piękna Amanda zastanowiła się nieco. Pilnują mnie; to, o co mnie pan prosi, mogłoby mnie narazić, ale napiszę panu swój adresna kartce, którą pan przypnie do pakunku.Niech pan przyśle bez obawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl