[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy spojrzał po chwili na zachód, zobaczył, że księżyc już zniknął.Niebo nawschodzie zaczynało purpurowieć.Orzezwiająca bryza owiewała twarz.Na liniihoryzontu, daleko w morzu, kołysały się żółte światła łodzi rybackich przesuwają-cych się powoli koło drugiej, wysuniętej w morze skały.Czy może być między nami miłość, prosta i czysta, czy też będziemy tracić życiew gniewie? Serce niespokojnie tłukło się w piersi.A jeśli nie przyjedzie?Zauważył coś w wodzie, koło skały.Wstrzymał oddech.Głowa? Wstał zacieka-wiony.Ręce uderzały o fale.Otworzył usta zdumiony.Było już jaśniej, nie dość jed-nak, by rozpoznać pływaka, ale postać w wodzie wydawała się Nicolettą.Szybkozrzucił trzewiki, pończochy i wszedł do wody.Pływak skrył się na moment międzygrzbietami fal.Szczupłe ramiona, długie włosy - to z pewnością ona. 303Wreszcie stanęła.Woda burzyła się wokół jej kolan, stała nieruchomo z opusz-czonymi rękoma.Na wschodnim horyzoncie pojawił się pierwszy, czerwony pło-mień słońca.Zwiatło zalśniło na kroplach wody pokrywających ciało Nicoletty.Stałakilka metrów od niego, spoglądając mu prosto w oczy.Był ogłuszony, porażony.Pierwsi wyznawcy bogini Miłości musieli czuć się podobnie, gdy Wenus wyłoniła siępo raz pierwszy z fal morskich, na pewno nie piękniejsza niż ta, którą teraz podzi-wiał.Patrzył na jej wysoko sklepione pełne piersi z sutkami koloru ciemnych wiśni,na biały brzuch, na słodki dołek pępka, na wilgotną od morskiej wody kępkę wło-sów.Omdlały z pożądania padł na kolana.Podeszła ku niemu, kiedy tak klęczał, i wpatrywał się w nią niczym w grecki po-sąg.Ujęła jego głowę w dłonie i przytuliła do łona.Poczuł na ustach słoną wodę.- Mi dons, wielbię cię.- I ja chcę wielbić ciebie.Oparł dłonie na jej biodrach, poczuł, że zadrżała.Wstał, ujął jej dłoń i poprowadził w stronę skały, gdzie rozłożył pelerynę.Zdziałszybko szaty.Posiadł ją na siedząco, zwrócony twarzą do niej, na modłę starożyt-nych.Słońce stało już wyżej; ogrzewając jego prawie nieruchome, nagie ciało, roz-praszając chłód idący do morza.Przenikał go ogień, który wypalał wszystko to, comaterialne, aż stał się jedynie czystą myślą i światłem.Myślą raczej niż zmysłamiodbierał ruchy Nicoletty.Tego dnia nie szukał dla siebie spełnienia.Samo zespolenie z nią było doskonałe.Kiedy uczuł, że doszła do szczytu uniesienia, rozluznił się powoli.Cierpienie, choro-ba i surowa dyscyplina dały mu siłę panowania nad własnym pożądaniem.Wyciągnęli się obok siebie, ramię przy ramieniu, zmęczeni.Słuchał z rozkosząjej oddechu.Gdzieś w odległym kościele dzwoniono na Anioł Pański.- Wieśniacy pewnie już zaczynają się krzątać.- Nicoletta usiadła uśmiechnięta.- Jeśli nas zobaczą, jak leżymy tu, nadzy, pomyślą, że to Mars i Wenus powrócili naZiemię albo uznają nas za parę bezwstydnych cudzołożników i doprowadzą siłąprzed oblicze swojego proboszcza.Pora się ubierać.Uśmiech zniknął, zaczęła płakać z twarzą ukrytą na jego piersi.- Moja miłości, myślałam, że już nigdy nie będziemy razem.- Tulił ją, dopókinie przestała szlochać.Gdy uniosła głowę, dotknął opuszkami palców śladów łez najej policzkach. 304Wstała i poszła w stronę zagłębienia w skale, gdzie złożyła swoje szaty.Nie za-uważył ich wcześniej.Piękno jej ciała, połyskującego jak kość słoniowa, zapierałodech w piersiach.Ubrała się w kostium cypryjskiego kupca, długą do kostek tunikęz lekkiego, błękitnego jedwabiu.Włosy ukryła pod żółtym turbanem.Roland za-uważył na skalnej półce bukiet zeschniętych kwiatów.Wyglądało na to, że jakieśpamiętające dłonie złożyły go tutaj kilka dni wcześniej.Nie zaprzestali czcić daw-nych bogów i bogiń wyspy.Z ociąganiem nałożył szaty.Przesycone zapachem cedrów powietrze było takprzyjemnie ciepłe, że mógłby spędzić cały dzień nago.- Jak się tu dostałaś? - zapytał, kiedy znowu siedzieli razem.- Czy przyjechałaśsama, a może niebo cię zesłało?- Ma się rozumieć, że przyjechałam sama - odpowiedziała ze śmiechem.-Chciałbyś widzów, którzy by nas podziwiali? Uwiązałam konia w lesie i poszłam siękąpać.Chciałam, byś pomyślał, że narodziłam się z morskiej piany.- To było piękne.Jacy byliśmy głupi, że nie spędzaliśmy każdej chwili, jakąnam dano, razem.- O, tak - dojrzał na jej twarzy szczęście zmieszane z żalem.- Czy rozumiesz teraz, jak to było z Dianą? - zapytał.Objęła go.- Tak, naprawdę rozumiem.A ty, czy rozumiesz, czemu tak postąpiłam z Szy-monem?Poczuł gniew.Jakże nienawistne było mu to imię.Kiedy spojrzał w jej pełną nie-pokoju twarz, gniew ustąpił, a w jego miejsce pojawiło się współczucie i smutek.- Wiele myślałem o tobie i.chłopcu.Myślę, że już rozumiem.Gdzie on jest te-raz?- U mojej siostry, w zamku Lumel, gdzie przez te wszystkie lata, które przepę-dzimy tutaj w Ziemi Zamorskiej, nie będzie słyszał innej mowy niż langue d'oc.Almaryk chciał, żeby został z siostrami w Gobignon, ale postawiłam na swoim.Niech Szymon wyrośnie na prawdziwego syna Langwedocji.Zadrżał na te słowa.Ujrzał znowu plac miejski w B�ziers i postacie w białychszatach przywiązane do stosów.Brata Hugona grożącego Dianie pochodnią.CiałoHugona kurczy się nagle, pochodnia upada, w górę strzelają płomienie ogarniająceDianę. 305Ukrył twarz w dłoniach i załkał.- Co ci, Rolandzie?- Przypomniałem sobie.Właśnie teraz, po raz pierwszy zobaczyłem to, wiemjuż, jak zginęła Diana.Westchnęła.- Dobry Boże, tak, to było straszne.Nigdy przedtem nie widziałam całopalenia.- Jak myślisz, kto posłał te strzały? Czy chciał ją zabić?- Pewnam tego.Byłam blisko.Widziałam, że strzała utkwiła w samym sercu.-Dotknęła czerwonego krzyża na czarnej tunice Rolanda.- Ktoś celnie strzelał.Umarła natychmiast.Ktokolwiek to zrobił, musiał ją kochać.Pragnęłabym i dlasiebie takiej śmierci, gdybym miała umierać na stosie.- Kim był ten człowiek? - zapytał ponownie.- Najpierw myślałam, że to ty.Potem zobaczyłam cię z Perrinem, daleko, podrugiej stronie placu.Musiał to być jeden z jej katarskich braci.Nigdy się nie do-wiemy.- Silniejszy był niż ja - powiedział Roland z wyrzutem pod własnym adresem.- Straszne było to, co Almaryk zrobił potem - straszniejsze niż wszystko do tejpory, niż mogłam sobie wyobrazić.Roland poczuł zimny wstręt na wspomnienie wieszania zakładników, palenia ca-łych wiosek.Prześladowania trwały, dopokąd król nie położył im kresu.- Nie widział cię, ale wie, że byłeś w B�ziers, kiedy zginął Hugon.Właściciel go-spody opisał mu ciebie.Biedny głupiec.Nie powinien tego robić, ale połakomił sięna nagrodę.W zamian Almaryk wziął go na tortury, myślał, że wydobędzie z niegocoś jeszcze, ale ten człowiek umarł.Wstał, spoglądając w błękitne morze, z założonymi do tyłu rękoma.- Almaryk myśli, że to ja zabiłem Hugona i Dianę?Stanęła obok niego, położyła mu dłonie na ramionach.Wiatr pląsał w fałdachdługiej, błękitnej tuniki.- Nie, wie, że strzała poszła z jednej z wież miejskich, nie z twojej gospody, alemyśli, że ty to ułożyłeś.- Zatem wszystkie te prześladowania nie pomogły mu znalezć zabójcy? 306Przez jej twarz przemknął grymas bólu.- Nie myślę, że się łudził, iż odkryje prawdę.Chciał zadawać ból, chciał, by lu-dzie zapłacili mu cierpieniem za śmierć Hugona.Dziękowałam Bogu, kiedy Ludwikpołożył temu kres, ale teraz Almaryk ma jeszcze jeden powód, żeby go nienawidzić.Rolandzie, boję się, że będzie chciał zabić króla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl