X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może�my tam pójść?- Tak.Może mi pani zaufać - powiedział Taylor.- Chodzmy.To długi spacer.Rozumiem, że chodzipani pieszo, żeby nie przytyć.Lindsay skinęła głową.Taylor przyglądał się, jak ćwiczyła na sali gimna�stycznej Lin Ho.Była niezła.Była silna, wytrzymałai miała dobrą koordynację ruchów.Problem polegałna tym, że można było przewidzieć, jaki ruch wyko�na.Jej intencje były czytelne.Może powinien jejudzielić instrukcji? Specjalista zrobiłby z niej miazgę.Taylor mógłby jej pokazać, jak wygląda prawdziweoblicze Nowego Jorku.Wzdrygnął się na tę myśl.On,S.C.Taylor, ten doskonały gliniarz, który walczyło prawo i porządek, który wierzył w sprawiedliwość.Ellie zabiła się, wyskakując przez okno w prywatnejszkole.Dobry Boże, ten pogrzeb - byli tam matkai wuj Ellie.Obejmowali się, a potem ten łajdak rzuciłna trumnę czerwoną różę.Taylor omal go wtedy niepobił.Ale się opanował.Nie na długo.Wyciągnąłwuja z jego luksusowego mieszkania i sprał mu mor�dę.Dziwne, bo wcale nie poczuł się lepiej.Facet miałczelność jeszcze mu grozić.Miał czelność wrzesz�czeć, że to była wina Taylora.Rozwścieczony Taylorprzyłożył mu jeszcze raz.Ale Ellie i tak nie żyła.Zo�stała pogrzebana na cmentarzu Mountain View.Tay- lor czasami tam bywał.Nie sprawdził, co zrobiła jejmatka.Po prostu nic go to nie obchodziło.Ale wujBandy wyzdrowiał i Taylor wiedział, że prowadzi siętak jak dotąd.Miał władzę i pieniądze, to, co najważ�niejsze.Wyszedłszy z Eden po lekcji karate, wciąż rozmy�ślał o Ellie.Lindsay zastanawiała się, czym jest takizaabsorbowany.Był roztargniony.Zatelefonowałaz szatni i zastała Glena.- Szef wyszedł, Eden.Powiedział, że wyjeżdża nadługi weekend.- Dlaczego wynajął Taylora, Glen? Czy Demosowiktoś groził?- Tak, kochanie.Nie lekceważ Demosa i nie odsy�łaj faceta.Niech cię ochrania.Jest dobry w swojejbranży.I czyż nie jest milutki? Przyjrzałaś się jego ba�rom? A ten słodki maleńki dołeczek w brodzie?- Tak.Masz rację, Glen.Do zobaczenia w przy�szłym tygodniu.- Trzymaj się, Eden.Jeśli go zaciągniesz do łóżka,wydrapię ci oczy.Lindsay posłusznie się roześmiała.11ROZDZI AATaylor/EdenTaylor zatelefonował do Valerie z mieszkaniaEden.Spytał ją, jak się czuje, na co uzyskał odpo�wiedz taką jak zwykle, że czuje się świetnie, jest zado�wolona, była na zakupach i kupiła to i owo, tęskni zaTaylorem, a następnie spytała, co u niego.Wszystkojednym tchem, niezmiennym tonem. - Nie przyjdę dziś wieczorem - powiedział, z żalem,który wyraznie brzmiał w jego głosie.- Tak, wiem, żechciałaś obejrzeć ten film, ale mam pracę i będę uwią�zany do końca tygodnia, a może nawet w przyszłymtygodniu.Przykro mi, kochanie.Odsprzedam biletyi kupię nowe na przyszły weekend, dobrze? A możewolisz, żebym ci je przysłał i pójdziesz z kimś innym?- Nie chcę iść z nikim innym! Jesteś z kobietą,prawda?- Tak, na tym właśnie polega ta praca.To tylko pra�ca, Valerie, nic więcej - dodał, usłyszawszy podejrzli�wy ton.- Mówiłem ci, że czasem tak się zdarza.O coci chodzi?- Kłamiesz! - wybuchła gwałtownie.- Niech cięszlag! Jak jej na imię? Jesteś taki sam jak wszyscy cho�lerni mężczyzni! Powiedz mi, jak się nazywa!Taylor odsunął słuchawkę od ucha.Valerie krzycza�ła na niego, wrzeszczała.Nie mógł w to uwierzyć.Niemilkła, bryzgała jadem, wyzywała go od kłamców,oskarżała o to, że ją zdradza z młodszą, o to, że kła�mie, kłamie, kłamie.Taylor milczał.Co jeszcze mógłdodać? Chryste, a wydawało mu się, że ją zna.Pomy�ślał o jej dowcipie, wspaniałym ciele, o niezaprzeczal�nym intelekcie pod tą piękną powłoką.Ale nigdy niepodejrzewał, że drzemie w niej taka furia.Jak możebyć zazdrosna? Czy jakiś facet zranił ją w przeszłości?Uważał, że to niemożliwe, przecież tak doskonale pa�nowała nad sytuacją.Na Boga, była najpiękniejsząkobietą, jaką widział w całym swoim życiu.Czyste sza�leństwo.Kiedy się wreszcie wyładowała, Taylor był zły i znie�cierpliwiony.- Przykro mi, że mi nie ufasz, Valerie.Mylisz się.Zatelefonuję do ciebie w poniedziałek.Będę się wte�dy spodziewał przeprosin. Po chwili wahania zaczęła od nowa.Taylor spokoj�nie odłożył słuchawkę.Odwrócił się i zobaczył Eden, stojącą w drzwiachkuchni.Przyglądała mu się, z głową przechylonąw niemym pytaniu.- Nigdy nie wiadomo, co siedzi w drugim człowie�ku - powiedział.- Nie wiadomo - zgodziła się Eden.- Może lepiejnie wiedzieć.Czego się pan napije? Wody sodowej?Herbaty?Najlepsze byłoby piwo, ale co tam.- Wolę herbatę.Eden zniknęła w kuchni.Pomyślała - Taylor ma ko�goś.I tak jest lepiej.Nie musi się go obawiać.Zasta�nawiała się, dlaczego kobieta, do której zatelefono�wał, może być wściekła na kogoś, kogo nigdy niewidziała.Dziwne.Taylor usiadł na ogromnej sofie, krytej materiałemw jaskrawy wzór i zarzuconej barwnymi poduszkami.Odchylił się na oparcie i rozejrzał po pokoju.Był du�ży, ale przytulny.Taylor czuł się w nim dobrze, cho�ciaż był pedantem, a w pokoju panował spory nieład.Stał tu bambusowy stolik, zawalony książkami.Innasterta książek piętrzyła się na podłodze obok sofy.Naprzeciw niej znajdowały się dwa bujane fotele,a pomiędzy nimi lampa.Taylor spojrzał na książki.Przeważnie tanie wydania.Eden miała gust eklek�tyczny.Były tam kryminały, powieści szpiegowskie,romanse historyczne oraz książki z gatunku sciencefiction.Miała wszystkie powieści Dicka Francisa.A także, co Taylora zaskoczyło, książki z dziedziny ar�chitektury; wielkie opasłe tomiska, jakie zwykle pie�czołowicie układa się na półkach, aby zrobić wrażeniena gościach.Taylor naliczył ich kilkanaście - albumyi biografie znanych architektów, takich jak Barry, Pugin i mniej znany Dominico oraz Telford, który wybudo�wał pierwszy most wiszący.%7ładnych gazet ani czasopism.Dziwne, że nie mia�ła czasopism.Była przecież modelką i z pewnością jejzdjęcia znajdowały się w wielu magazynach.Taylor wstał i podszedł do kominka.Stały na nimoprawione fotografie.Kilka z nich przedstawiałostarą damę o diabelnie patrycjuszowskim wyglądziei w stylowym stroju.Na jednym ze zdjęć uwiecznio�no mężczyznę, chyba ojca Eden, bo miał identycznejak ona oczy.Była tam także mała fotografia bardzochudej kobiety, o posępnej minie i głębokich bruz�dach na czole.Matka Eden? Taylor nie dostrzegłnajmniejszego podobieństwa.I żadnych sióstr anibraci.- Co dodać do herbaty? - zapytała podejrzliwymtonem Eden.Obejrzał się, zdając sobie sprawę, żedziewczyna ma mu za złe to  szpiegowanie".- Dziękuję, lubię samą herbatę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl