[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecudowne silniki pracowały ledwo dosłyszalnie, hałas,dobiegający słabo od strony portu, prawie je zagłuszał.Byłamw dole, zasłonięta skałami, tamci, tam, na górze, nie mieliprawa mnie słyszeć!Przeżegnałam się i ujęłam jedną wajchę.Przesuwając ją kuprzodowi zamknęłam oczy w przekonaniu, że teraz mi ryknie…!Nie ryknęło.Pomruk przybrał tylko nieco na sile i jachtpowoli ruszył przed siebie.Czym prędzej otworzyłam oczy izłapałam kierownicę, nie bardzo wiedząc, w jakim stopniupowinnam nią obracać.Przypomniał mi się pijacki slalom niedo opanowania, którym prowadziłam kiedyś statek pojeziorach mazurskich.Sternik z marynarzem stali wówczaskoło mnie i pękali ze śmiechu… Teraz nie ma sternika…Już do końca życia żadna siła na świecie nie zmusi mnie dopowątpiewania w słuszność przysłowia, że głupi ma szczęście.Ślepo odpychany od skały jacht ustawił się akurat dziobem dowyjścia z zatoczki.Równiutko, ślicznie, tak, że nie możnalepiej.Niczym nie musiałam kręcić, trzymałam to koło sterowei baranim wzrokiem patrzyłam, jak wypływam na migocący wblasku księżyca ocean idealnie, pod lekkim kątem do fali,dokładnie w myśl wszelkich reguł żeglarskich.Piana trysnęła mi ponad dziób i to mnie otrzeźwiło.Wpopłochu zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić:popchnąć dalej do przodu tę samą wajchę czy ruszyć drugą.Szybko doszłam do wniosku, że wolę mieć wszystko równo iprzesunęłam drugą wajchę o jeden ząbek.Jacht przelazł przez falę, wlazł na następną, nieco goprzystopowało, poleciał dziobem w dół i piana trysnęła aż naszybę przede mną.Przeraziłam się, pomyślałam, że przy brzegufala jest zawsze gorsza i z determinacją przesunęłam obiewajchy o następny ząbek w przód.Nieco dotychczas nieruchawe i majestatyczne pudło naglenabrało wigoru.Ruszyło przed siebie, z szumem rozcinającwodę, a pomruk podniósł się o kilka tonów wyżej.Obejrzałamsię i ujrzałam, jak ciemna ściana skał szybko się ode mnieoddala, za mną zaś rozciąga się połyskujący srebrem ślad.Dziób nie leciał już w dół, nie nadążał, rozcinał grzbiety fal iprześlizgiwał się jakoś wierzchem między nimi.Huśtawkanabrała tempa.Bezgranicznie szczęśliwa i zachwycona ukochaną rozrywkąpłynęłam przed siebie, aż wreszcie spojrzałam na niebo.KrzyżPołudnia świecił na skos przede mną jak byk.Nie byłonajlepiej, płynęłam prawie na południe.Od najmłodszych lat znałam się na gwiazdach i umiałam sięnimi kierować.Wpatrzona teraz w ten Krzyż Południazaczęłam obracać kołem sterowym w lewo.Krzyż Południaruszył i zaczął przechodzić ku tyłowi.W momencie kiedyznalazł się dokładnie po mojej prawej stronie, wróciłam kołemnieco na prawo.Krzyż Południa ulokował się nieco na skos zamną z tyłu i znieruchomiał.Złożyłam sobie w duchu wyrazyuznania…Rozbestwiona powodzeniem zuchwale przesunęłam obiewajchy na ostatni ząbek.Ton i natężenie pomruku znów uległyzmianie, przekształcając się w przygłuszony ryk.Jacht skoczyłw przód, aż przycisnęło mnie do oparcia fotela, bryzgi wodyleciały po bokach jak iskry z lokomotywy! Niemożliwe, żeby tobyło tylko siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, to musiałobyć więcej! Pruł przed siebie jak szatan, plusk i chlupot wodyzamieniły się w jeden ciągły szum, fala przestała się liczyć!Dziób podniósł się nieco do góry i "Stella di Mare" leciałaprawie wierzchem, skacząc po grzbietach fal.Tempo podróży równocześnie ucieszyło mnie i spłoszyło.Musiałam natychmiast obrać właściwy kierunek.Przedewszystkim powinnam ominąć port i plączące się wokół niegojednostki pływające.Na nikogo nie mogę się tu nadziać, niktmnie nie może zobaczyć, bo inaczej już od rana będziewiadomo, gdzie jestem.Czyli teraz trzeba popłynąć zupełnie nawschód, a bliżej środka oceanu skręcić prawie zupełnie napółnoc.Ciekawe, jakim sposobem poznam, że to jest środekoceanu…Usiłując ulokować sobie Krzyż Południa po prawej stronierównocześnie obliczałam w pamięci, ile czasu muszę płynąć wtym tempie, które na oko uznałam za osiemdziesiąt na godzinę,żeby mieć za sobą tak ze dwa tysiące kilometrów.KrzyżPołudnia balansował jak pijany i za żadne skarby świata niechciał się ustabilizować.Najmniejsze drgnięcie kołemsterowym już go przepychało za bardzo do przodu albo do tyłu.Daleko z lewej widziałam światła portu i rozmaitych statków,przede mną nie było nic i musiałam się ustawić prosto w to nic.Wreszcie, po kilku coraz łagodniejszych balansach, KrzyżPołudnia znów znieruchomiał we właściwym miejscu i światła zlewej zaczęły niknąć z tyłu.Spojrzałam na zegarek izapamiętałam godzinę.Była trzecia dwadzieścia sześć…O tym, co działo się za moimi plecami, dowiedziałam sięznacznie później.Rozczochrany wrócił dopiero na śniadanie.Pod koniecśniadania, gdzieś kwadrans po jedenastej, zainteresował sięmoją nieobecnością.— Gdzie ta zaraza? — spytał tego z oczami.— Pewno jeszcze śpi — odparł zapytany.— Wczoraj ją głowabolała.— I co? Poszła wcześniej spać? — zainteresował sięrozczochrany z nagłą nieufnością.— Przeciwnie, zjadła jakiś proszek, powiedziała, że jej lepiej igrała cały wieczór.— Widziałeś ją?— Na własne oczy.Wygrywała.Ale trzymała się za głowę,więc możliwe, że znów ją bolała.— Żeby jej tylko szlag nie trafił — zatroskał się rozczochranyi na razie poniechał tematu.Po jakiejś godzinie znów się zaniepokoił i postanowiłsprawdzić, czy jeszcze żyję.Udał się do moich apartamentów.Łóżko było niedbale posłane, wilgotny ręcznik leżał w łazience,inne rzeczy, porozrzucane, wyglądały tak, jakbym przed chwiląwyszła.Zastanowił się i zaczął mnie szukać.Nad basenikiem mnie nie było, pod palmą również nie, natarasie nikt mnie nie widział.W ogóle nigdzie dzisiaj nikt mnienie widział.Rozczochrany zaniepokoił się znacznie bardziej ipoleciał do sterowni na dole.Na jego widok poderwało się spoddrzwi trzech członków personelu, nieprzytomnie spłoszonych,zajętych uprzednio czymś dziwnym.— Co tu się dzieje? — warknął gniewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl