[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mam czytać dalej? Czytasz bardzo pięknie.Ernestyna chrząka delikatnie i znów podnosi książkę.Właśnie zdarzył się wypadek napolowaniu; pan na La Garaye pochyla się nad leżącą na ziemi żoną.Odsuwa jej gęste, złociste włosy I, bezwładną, ostrożnie na rękach unosi, I, zdjętytrwogą, w twarz jej spoziera: Ona blask jego duszy umiera!Oczy Ernestyny zerkają na Karola.Karol powieki ma przymknięte, jak gdybywyobrażał sobie tę tragiczną scenę.Kiwa poważnie głową, najwyrazniej zasłuchany.Ernestyna powraca do czytania.Wstrząsem tej myśli pchnięte nagłe się rozlega Bicie serca, jak gdybyś słyszał wielkizegar; A potem ów puls mocny słabnie i ustaje, Wyrwany z obaw szeptem, co drżeniemsię zdaje, Uchodzącym z pobladłych ust cicho: Klaudiuszu! , rzekła i nic więcej, ale 78Jemu pierwszy raz taką, odkąd się poznali, Miłością serce i tęsknotą wzbiera, Bywyznać, że dla niego wszystkim ona teraz.Ostatni wiersz przeczytała z wielkim naciskiem.Znów spogląda na Karola.On oczynadal ma zamknięte, ale widocznie zbyt jest wzruszony, aby nawet skinąć głową.Ernestyna nabiera tchu, nie odrywając oczu od na pół leżącej postaci narzeczonego, iczyta dalej: Klaudiuszu, ten ból! , Gertrudo jedyna! Wątły uśmiech na wargach jej igraćzaczyna, Mówiąc niemo, że głos ten pociechą jest dla niej A ty zasnąłeś, ty wstrętnybaranie!Cisza.Karol ma twarz człowieka asystującego przy pogrzebie.Jeszcze jeden oddech iznów gniewne spojrzenie czytającej.Szczęśliwi, którzy w smutku, ze zbolałą duszą, Tęsknić za bliską twarzą na próżnonie muszą& KAROLU!Poemat zamienia się naraz w pocisk, który uderza Karola w ramię i pada na podłogęza kanapą. Tak? Karol widzi, że Ernestyna stoi przed nim wsparta rękami pod boki w pozienietypowej.Prostuje się i szepcze: Ojej! Przyłapałam cię, mój panie.Nie masz nic na swoją obronę.Zapewne jednak Karol obronił się skutecznie albo odbył należną pokutę, gdyż zarazprzy następnym obiedzie miał odwagę wyrazić sprzeciw, kiedy Ernestyna zamierzała poraz dziewiętnasty omówić umeblowanie jego gabinetu w nieustalonej jeszcze rezydencji.Opuszczenie bardzo wygodnego domu w Kensington było nie najmniejszą z ofiarczekających Karola, toteż trudno mu było znieść ustawiczne o tym przypominanie CiotkaTranter poparła go, otrzymał więc wolne popołudnie na swoje obrzydliwe wykopki.Wiedział od razu, dokąd chce pójść.Od chwili, kiedy ujrzał kochanicę Francuza ,śpiącą na występie skalnym, nie myślał już o niczym innym, ale przedtem jeszcze zdążyłzauważyć u stóp małego wzniesienia, którego płaskim szczytem była łączka, duże stosykrzemienia, który obsunął się z urwiska.Ta właśnie okoliczność bez wątpienia kazała mutam pójść tego popołudnia.Nowa, gorąca więz między nim a Ernestyną, nasilenie ichwzajemnego uczucia wyparło z jego świadomości wszelkie wspomnienie o sekretarcepani Poulteney, prócz może jakichś najzupełniej przelotnych i nieistotnych myśli.Gdy dotarł do miejsca, w którym musiał przedzierać się w górę przez zarośla jeżyn,przypomniał sobie o niej nagle.Obraz śpiącej dziewczyny stanął mu przed oczami zniezwykłą wyrazistością.Ale gdy Karol doszedł do brzegu urwiska i spojrzał na występ,nie było jej tam, wkrótce więc znów o niej zapomniał.Znalazł drogę wiodącą do stópwzniesienia i zaczął szukać wśród osypiska swoich ukochanych jeżowców.Było chłodniejniż wtedy, kiedy tu był ostatnio.Słońce, jak zwykle w kwietniu, to wyglądało, to znówchowało się za chmury, ale wiatr wiał z północy.U stóp urwiska zwróconego na południebyło tedy zacisznie i przyjemnie, dodatkowe zaś ciepło oblało Karola, gdy zobaczył leżącyu jego nóg doskonały okaz skamieniałego jeżowca, który zapewne niedawno oderwał sięod macierzystego krzemienia. 79Po upływie czterdziestu minut musiał jednak pogodzić się z faktem, że już nic więcejnie znajdzie, w każdym razie nie wśród tych stosów krzemienia pod urwiskiem.Wspiąłsię znów na górę i ruszył ku ścieżce wiodącej z powrotem do lasu.Naraz przed nimporuszyło się coś ciemnego!Sara stała w połowie drogi w górę na stromej ścieżce, zbyt zajęta odczepianiempłaszcza od czepliwego krzewu jeżyny, aby usłyszeć kroki Karola, które tłumiła gęstatrawa.Gdy ją Karol zobaczył, zatrzymał się natychmiast.Zcieżka była wąska, musiał więcpoczekać, aż Sara przejdzie.W tej samej chwili ona również go ujrzała.Stali w odległościjakichś piętnastu stóp od siebie, oboje bardzo zmieszani, twarze ich jednak miały całkiemodmienny wyraz.Karol uśmiechał się, Sara zaś patrzała na niego podejrzliwie i nieufnie. Panno Woodruff!Skinęła mu ledwie dostrzegalnie głową i zawahała się.Widać było, że chętnie by zawróciła, gdyby mogła.Zaraz zorientowała się, że on czeka,aż ona przejdzie, szybko więc go minęła.W pośpiechu pośliznęła się na zdradzieckimskraju błotnistej ścieżki i upadła na kolana.Karol skoczył naprzód i pomógł jej wstać.Była teraz zupełnie jak dzikie zwierzątko, niezdolna na niego spojrzeć, drżąca, oniemiała.Bardzo ostrożnie, podtrzymując ją pod łokieć, poprowadził ją w górę na polankę.Miała na sobie ten sam czarny płaszcz, tę samą suknię w kolorze indygo z białymkołnierzykiem.Czy to dlatego, że się pośliznęła, czy dlatego, że on ją trzymał pod ramię,czy może z zimna, sam nie wiem, ale cera jej nabrała życia, okryła się lekkim rumieńcem,który przedziwnie pasował do jej dzikości i onieśmielenia.Wiatr zburzył jej włosy,wyglądała trochę jak chłopiec przyłapany na kradzieży jabłek z sadu& miała minęwinowajczyni, ale winowajczyni zbuntowanej.Naraz podniosła wzrok na Karola, rzuciłamu szybkie spojrzenie swoich niemal egzoftalmicznych ciemnych oczu o bardzo czystychbiałkach spojrzenie zarazem lękliwe i czegoś wzbraniające.Pod jego wpływem Karolcofnął ramię. Lękam się pomyśleć, panno Woodruff, co by się stało, gdyby pewnego pięknegodnia skręciła pani nogę na tym odludziu. To nie ma znaczenia. Ależ miałoby z pewnością znaczenie.Z prośby wypowiedzianej w zeszłym tygodniuwnoszę, że nie życzy sobie pani, aby pani Poulteney wiedziała o tym, że tu paniprzychodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]