[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stu-stuk, stuk-stuk, a potem mocne pchnięcie, jakby ktośpróbował wyważyć okno.Na podjezdzie stały dwa samochody, jego i Forresta.Każdy głupiec widział, że wdomu ktoś jest, a więc kimkolwiek ten głupiec był, miał to gdzieś.Prawdopodobnie miał teżbroń i umiał się nią posługiwać lepiej niż Ray.Na brzuchu, zarzucając nogami jak krab i dysząc jak sprinter, przeczołgał się przezhol.W ciemnym korytarzu wstał i wsłuchał się w ciszę.Była upojna.Odejdz, idz stąd,powtarzał sobie w duchu.Proszę.Stuk-stuk, stuk-stuk, i z wyciągniętym przed siebie rewolwerem ostrożnie ruszył wstronę sypialni od podwórza.Rewolwer.Jest nabity? - spytał siebie poniewczasie.SkoroSędzia trzymał go przy łóżku, musiał być nabity.Hałas był coraz głośniejszy: dochodził zmałej sypialni, niegdyś sypialni gościnnej, w której od dziesiątków lat przechowywano pudłaze starymi rzeczami.Powoli uchylił drzwi głową i nie zobaczył nic poza kartonami.Drzwiotworzyły się szerzej i potrąciły stojącą lampę, która z trzaskiem runęła na ścianę tuż kołopierwszego z trzech ciemnych okien.Ray omal nie pociągnął za spust, ale jakimś cudem zdołał wstrzymać i ogień, ioddech.Leżał na zapadającej się drewnianej podłodze chyba godzinę, pocąc się, nasłuchując,odpędzając pająki i nic nie słysząc.Cienie majaczyły i znikały.Lekki wiatr poruszałgałęziami drzewa i jedna z nich.pewnie ta przy samym dachu, delikatnie ocierała się o ścianę.A więc jednak to tylko wiatr.Wiatr i stare duchy domu Pod Klonami, od których -według matki - aż się tu roiło, ponieważ dom był stary i zmarło w nim wielu ludzi.Matkamówiła również, że w piwnicy grzebano niewolników i że ich niespokojne duchy ciągle siętam tułają.Sędzia nie znosił tych opowieści i uważał, że są bzdurne.Zanim Ray wreszcie usiadł, zdrętwiały mu łokcie i kolana.Po chwili wstał i oparłszysię o futrynę drzwi, z rewolwerem w ręku długo obserwował trzy okna.Jeśli ktoś tamnaprawdę był, najwyrazniej wystraszył go hałas.Ale nie.Im dłużej o tym myślał, tymwiększego nabierał przekonania, że to tylko wiatr.Forrest wpadł na lepszy pomysł.Motel Deep Rock nie należał do najświetniejszych.ale na pewno było tam spokojniej niż tutaj.Stuk-stuk, stuk-stuk, i Ray ponownie runął na podłogę, ponownie porażony strachemjeszcze większym niż przedtem, gdyż stukot dochodził teraz z kuchni.Zamiast się czołgać,postanowił iść na czworakach - nie ma to jak taktyka - i zanim doszedł do holu, koszmarnierozbolały go kolana.Przystanął w drzwiach do jadalni i chwilę odczekał.Podłoga byłaciemna, ale przez okienne żaluzje sączyło się słabe światło z tarasu, padając na górną częśćścian i na sufit.Nie pierwszy raz zadawał sobie pytanie, co on, profesor prawa prestiżowegouniwersytetu, robi po ciemku w domu swego dzieciństwa, odchodząc od zmysłów zprzerażenia, z rewolwerem w ręku, gotów wyskoczyć ze skóry i zwiać, gdzie pieprz rośnie, awszystko dlatego, że rozpaczliwie próbował bronić stosu tajemniczych pieniędzy, na które sięprzypadkiem natknął.- I kto mi na to odpowie - wymamrotał.Kuchenne drzwi wychodziły na mały drewniany podest.Ktoś się tam kręcił, tuż zadrzwiami, ktoś szurał nogami po deskach.Nagle zagrzechotała klamka, ta zdezelowana, zzepsutym zamkiem.Wyglądało na to, że intruz postanowił wejść do domu odważnie,drzwiami, zamiast wślizgiwać się do środka oknem.Ray pochodził z rodu Atlee i był na swoim terenie.Poza tym był w Missisipi, gdzie doobrony własnej powszechnie używano broni palnej.Gdyby w tej sytuacji wykonał jakiśdrastyczny krok, nie skazałby go za to żaden stanowy sąd.Przykucnął za kuchennym stołem,wycelował w okno nad zlewem i zaczął naciskać spust.Jeden głośny wystrzał w ciemności,roztrzaskane okno, brzęk szkła, i każdy włamywacz wezmie nogi za pas.Gdy drzwi ponownie załoskotały, pociągnął za spust.Kliknął kurek i nie zdarzyło sięnic.W lufie nie było naboju.Ray pociągnął za spust jeszcze raz: bębenek wykonał obrót, alewystrzał nie padł.Ogarnięty paniką Ray chwycił ze stołu pusty dzbanek do herbaty i cisnąłnim w drzwi.Ku swojej wielkiej uldze stwierdził, że narobił więcej hałasu, niż narobiłaby gokula.Zmiertelnie przerażony, zapalił światło i popędził przez kuchnię, wymachującrewolwerem.- Precz! - wrzeszczał.- Wynocha!Gdy szarpnąwszy za klamkę i otworzywszy drzwi, nikogo tam nie zobaczył, zgłuchym świstem wypuścił powietrze i zaczął ponownie oddychać.Przez pół godziny zamiatał szkło, robiąc jak najwięcej hałasu.Policjant miał na imię Andy i był siostrzeńcem chłopaka, z którym Ray kończyłogólniak.Ustalili to już podczas pierwszych trzydziestu sekund znajomości, a ustaliwszy,zaczęli rozmawiać o futbolu, sprawdzając podwórze i oglądając zewnętrzne ściany domu.%7ładne okno nie nosiło śladów włamania.Za kuchennymi drzwiami znalezli jedynie rozbiteszkło.Podczas gdy Andy przeczesywał pokój za pokojem, Ray poszedł na górę, żebyposzukać nabojów do rewolweru.Przeszukiwanie nie przyniosło żadnych rezultatów.Rayzaparzył kawę i wypili ją na tarasie, gawędząc po cichu w mroku nocy.Clanton strzegł wniedzielę tylko jeden policjant, właśnie Andy, który twierdził, że tak naprawdę to nawet onnie jest tu wtedy potrzebny.- W niedzielę w nocy nic się nigdy nie dzieje - mówił.- Ludzie śpią, szykują się doroboty.Ray nie musiał go długo podpytywać, żeby poznać skalę przestępczości w hrabstwieFord: kradzieże półciężarówek, bijatyki w knajpach z muzyką, handel prochami w Lowtown,gdzie mieszkało najwięcej kolorowych.Od czterech lat nie mieli w Ford ani jednegomorderstwa, podkreślił z dumą Andy.Dwa lata temu obrabowano filię jednego z banków.Nieprzestając gadać, zaczął pić drugą filiżankę kawy.Ray gotów był jej dolewać, a w raziekonieczności zaparzać nawet do świtu.Zwiadomość, że na podjezdzie stoi dobrzeoznakowany radiowóz podnosiła go na duchu.Andy odjechał o wpół do czwartej nad ranem.Ray przez godzinę leżał na materacu,wiercąc wzrokiem dziury w suficie, ściskając w ręku bezużyteczny rewolwer i opracowującstrategię obrony pieniędzy.Zainwestować? Nie, inwestowanie mogło poczekać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]