[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tupot nógdorożkarzy wstępujących na rozgrzewkę i szwargot oficerów austriackich.A wśród tego gwaru,zaduchu, w kącie, nic nie widząc, nic nie słysząc, tokuje dwóch młodzieńców, wydzierając sobiesłowa, miażdżąc się argumentami, nie mogąc się doczekać chwili, gdy przeciwnik zrobi pauzędla nabrania oddechu.Ci z pewnością przegadają tak do ósmej rano, po czym będą jeszcze dopołudnia obchodzić plantacje, upici jednym z najsilniejszych narkotyków gadaniem.A kelnerzy kawiarniani! Raz ujrzałem klepsydrę, gdzie pod imieniem i nazwiskiem widniałataka godność: Były kursor związku kelnerów. Nie, to już za wiele melancholii: kelner, związekkelnerów i kursor tego związku, i do tego b y ł y, i do tego umarły.Stałem długo przed tąklepsydrą, w pustej ulicy krakowskiej, w błoto i w deszcz, niczym Hamlet nad czaszką Yoricka.Potem przybył miastu jeszcze jeden nocny lokal: dworzec kolejowy.Dawniej zamknięty naparę nocnych godzin, od czasu blitzów otwarty był całą noc.Tam już za czasów Balonika wędrowali nad ranem wypędzeni skądinąd cyganie.Pamiętam, jak raz malarza Stasia C.,zalanego porządnie, opanowała uparta myśl, że wszyscy, którzy tam czekają na ranne pociągi,przyszli pić, tylko kuferki, hycle, dla niepoznaki pobrały , powtarzał z podziwem dla ichpijackiej chytrości.Tenże Staś C.rzucił się na brodatego portiera Czecha, który nosowym głosemwykrzykiwał swoje: Schnellzug nach Dziedzitz, Oderberg, Prerau, Lundenburg, Wiee-en , iwpił się namiętnie w jego wargi, krzycząc: Usta mi twoje daj, chcę kąsać twoje usta! Ale niechnikt nie przypuszcza nic złego, to była tylko taka fantazja artysty.Ten cygan nad cyganami,biedny jak mysz kościelna, ożenił się pózniej z ekscentryczną hrabianką: była to już epoka Balonika i pod tym znakiem był też poczęty ów mariaż.%7łyli z sobą wcale dobrze, ale możnabyło umrzeć ze śmiechu, słysząc, co za historie haftuje Staś na temat tego małżeństwa; jak onanim pomiata, jak go maltretuje, jak mu wymawia łaskę, którą mu zrobiła. Rano myję zębykalodontem, a ona wydziera mi tubkę i wyrzuca przez okno: �Ty dziadu jeden, woła, czyś tywiedział przed tym, co to kalodont?� etc.Tak potrafił snuć godziny całe, kiedy się urżnął, ipłakał przy tym nad sobą rzewnymi łzami.Czyż kawiarnia, w której występowali tacy komicy,nie była atrakcją?Nie pamiętam dokładnie, kiedy zaczęła się do kawiarń inwazja kobiet.Zdaje mi się, że to byłow Secesji (róg Rynku i Zw.Anny), z jej tandetnym szykiem, muzyczką i w ogóle wiedeńskimstylem.Tam zaczęły chodzić rodziny i w ogóle damy.Natomiast stara kawiarnia Sauera (gdziejeszcze królowa Jadwiga miewała randki z Wilhelmem, ale wtedy nie było tam kawiarni, tylkodom Gniewoszów), na przeciwległym rogu Rynku, wciąż była męska.Aby iść umiarkowanie zduchem czasu, Sauer wprowadził pokoik, gdzie mężczyzna mógł pojawić się tylko o tyle, o iletowarzyszył damie.Koniec temu nonsensowi położył jakiś gość, który wszedł sam i zażądałherbaty.Przeproszono go, że nie wolno go obsłużyć, o ile jest bez damy. A, tak? , odpowiedziałi wyszedł.Za chwilę wrócił z protustką (jak to nazywa Jakub Wojciechowski) z rogu, posadziłją naprzeciw siebie i rzekł spokojnie do osłupiałego kelnera: Proszę o herbatę.Z tych kawiarni najruchliwszą i przez długi czas najbardziej literacką był Schmidt na roguSzewskiej i plantacji.Było tam nieprawdopodobnie brudno, bo właściciel, jako radny miejski, nielękał się żadnych przepisów i inspekcji.Kiedy mu ktoś zwracał przyjacielską uwagę, że jednakwarto by oddzielić kuchnię od klozetu i wprowadzić pewne elementarne ulepszenia, odpowiadałspokojnie: Pełniej nie będzie , pokazując gestem salę, w której w obłokach dymu istotnie była62głowa przy głowie.Potem Paon , o którym mówiłem już gdzie indziej.Zdziwi może kogo na rycinie, że wogólnej sali jest zamalowane płótno, a w Paonie ściany są puste.Bo właśnie Paon byłucieczką od tego ogólnego płótna, którego demokratycznej pstrokacizny nie mógł znieść czcicielhierarchii w sztuce, Jan Stanisławski.W Paonie były tylko bloki z papierem rysunkowym,pastele i węgle pod ręką.Często nad ranem zaczynał tam robić swoje portrety Wyspiański.Tampamiętam heroiczną scenę, kiedy Przybyszewski i Kasprowicz spotkali się pierwszy raz (tak toprzynajmniej przedstawiał Przybyszewski, troszczący się w tym momencie o wszystko raczej niżo ścisłość historyczną), od czasu jak Jaś pasał gęsi w rodzinnym Szymborzu o miedzę od Aojewa,ojczyzny Stacha.Upili się oczywiście obaj jak nieboskie stworzenia; nie wiedząc już, co robić zwzajemnej czułości, zamienili kamizelki jak bohaterowie Homera zbroje.Stach miał berlińskąkamizelkę brązową ze złotymi guzikami na dwa rzędy, z której był bardzo dumny, ale oddał jąbez wahania.Kasprowicz chciał wymienić i pugilaresy, ledwo go przyjaciele powstrzymali, boKasprowicz, jadąc do Warszawy na odsłonięcie pomnika Mickiewicza, pugilares miał spęczniałybanknotami, a nasz Stach, Boże zmiłuj się.Ale na jedno wyszłoby Jasiowi, bo i tak wszystko wWarszawie przepił.Czasem zaglądał do Krakowa i do Paonu Miriam, wytworny smakosz, który kunsztownieskomponowaną biesiadę zwykł był kończyć kieliszkiem cr�me de Mocca.Pamiętam scenę, jakStach dawał restauratorowi Turlińskiemu skrócony kurs literatury polskiej. Uważasz, robaczku,najsampierw idzie Jaś, taki wielki magnat polskiego słowa, taki sobie biedniuchny �syn ziemi�,idzie sobie takim grzmiącym krokiem do nieśmiertelności.Uważasz, robaczku: Jaś.No,Kasprowicz. A, pan Kasprowicz, znam, znam , odpowiadał życzliwie Turul, pamiętny, że wczasie przejazdu Kasprowicza pękło w Paonie ze dwadzieścia butelek szampana. A drugi,uważasz, robaczku, taki wytworny książę kultury europejskiej, mag wiedzący wszystkietajemnice, ten, co najsubtelniejsze włókna.No, Miriam!.(Barania mina Turlińskiego zdradzaławyraznie, że ani w ząb nie wie, o kim mowa.) No, Miriam, ten, co najsubtelniejsze włóknaduszy. (Ta sama mina restauratora.) I byłoby się tak ciągnęło długo, aż wreszcie znawca ludzi inapojów, Stasinek, zniecierpliwiony tym nieporozumieniem wynikłym jedynie z użycianiewłaściwego języka, rzucił tylko: No, Turul, likier kawowy. Oblicze Turlińskiego rozjaśniłosię natychmiast w i e d z ą c y m błyskiem: A, pan Przesmycki, znam, znam, oczywiście. BoZenon Przesmycki był mu doskonale znany, ale nie jako mag, tylko jako smakosz.Poczciwy Turliński, a jednak i on uległ czarowi atmosfery! Kiedym go spotkał nawygnaniu , we Lwowie, omal nie płakał wspominając krakowskie czasy.Wówczas Turlińskiprowadził we Lwowie kawiarnię Sztuka , niby to w duchu krakowskich tradycji, i robił w niejdziwne cuda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]